2023 minął szybko, choć mam wrażenie że im starsza jestem, tym to normalniejsze że to wszystko jakoś tak przelatuje. Cofnijmy się jeszcze raz i powspominajcie razem ze mną, zapraszam.

STYCZEŃ


Styczeń zaczęliśmy oczywiście od naszego spotkania noworocznego na Cytadeli. Pamiętam jak dziś, to było wyjątkowo wiosenne bieganie, na termometrach było około 15 stopni. Lubię tę naszą tradycję, to dobry moment aby spotkać wielu znajomych.Pod koniec miesiąca był wyjątkowo zimowy i śnieżny City Trail. Ale mi się wtedy fatalnie biegło (śnieg zaczął padać chwilę przed startem, czego nikt się nie spodziewał), nogi się rozjeżdżały i nie mogłam absolutnie przyspieszyć. Na szczęście trzy dni później uciekłam z zimnego Poznania i poleciałam razem z mamą do mojego ulubionego Tel Awiwu. Kto by pomyślał, że rok później nie byłoby to już takie oczywiste. Ten wyjazd dodał mi energii na kolejne miesiące. Dużo słońca, zieleni, morze i piękne miasto. Biegałam tam rano, gdy moja mama jeszcze spała, a i tak promenada wzdłuż morza była już pełna biegaczy. Doskonale mi się tam biegało, lekko, serio z uśmiechem na twarzy. Dołączyłam też na jeden trening do AR Tel Awiw, co zaowocowało nowymi znajomościami, które trwają (internetowo, ale intensywnie) do dziś. Cudowny był to wyjazd i mam nadzieje, że w 2024 będę mogła wrócić tam z Marcinem.

LUTY


To byl intensywny miesiąc w Zoffee. Zaczęliśmy go Tłustym Czwartkiem i milionem pączków (pierwsza nieprzespana noc od chyba dziesięciu lat dała się na długo we znaki :D), potem wymieniany był płot w naszym ogródku- dużo nerwów i stresu. Nie wspominam tego zbyt dobrze. Na szczęście 10 lutego polecieliśmy do Włoch, a dokładniej do Werony, w której wystartowaliśmy w półmaratonie Romea i Julii. Fajny to był półmaraton, z dużą ilością słońca. A najlepsze w nim było to, co czekało po :D czyli włoskie zwiedzanie i jedzenie. Mangiare, si si! ;) Werona jest piękna i bardzo polecam Wam zarówno miasto, jak i ten bieg. Fajny pomysł na taki city break. W niedzielę po półmaratonie pojechaliśmy pociągiem do Wenecji, w której razem jeszcze nie byliśmy. Świetny to był weekend, bo karnawałowy. Zobaczenie tego na żywo było pięknym doświadczeniem. Poza tym oczywiście pobiegaliśmy w Wenecji. Biegaliśmy w poniedziałek rano (fajnie, bo miasto było puste) i mogliśmy się nacieszyć autentyczną Wenecją. Choć powiem, że bieganie tam wcale nie jest łatwe, oczywiście głównie ze względu na te wszystkie małe uliczki i mosty. Do teraz nie wiem, jak Marcin potrafił nas tak dobrze nawigować. Ja bym się tam sama zgubiła. Poza tym oczywiście co czwartek spotykałyśmy się na coraz liczniejszych spotkaniach biegowych. Przeglądam zdjęcia i się uśmiecham. 

MARZEC


Ten miesiąc zaczął się ostatnim City Trailem całego cyklu. Pamiętam, że pobiegłam go całkiem mocno i byłam zadowolona. To też sprawiło, że na ostatnią chwilę zapisałam się na Recordową Dziesiątkę. To był chyba mój najszybszy CT i stwierdziłam, że warto wykorzystać formę. Jak się okazało, był to dobry ruch, bo udało mi się pobiec życiówkę na 10 kilometrów. Po raz kolejny udało mi się złamać czterdzieści minut, co cały czas jest dla mnie trudnym wyzwaniem. Pamiętam tę radość na mecie. Fajny to był bieg! Marzec był też moim powrotem na poznański parkrun. Nie pamiętam już jak to się wydarzyło, ale cieszę się, że wróciłam, bo lubię te biegi. W marcu byłam też gościem w poznańskim podcaście. Porozmawialiśmy tam trochę o bieganiu, bardzo miło wspominam tę rozmowę. Kto jej nie słuchał, może nadal to nadrobić. Link podaję tu. :) Poza tym widzę, że pod koniec marca nasze spotkania biegowe odbywały się już za jasnego! Jak miło przypomnieć sobie to uczucie – rundka dookoła Rusałki za dnia. Czekam na to z utęsknieniem. 

KWIECIEŃ

Kwiecień zaczęliśmy od podróży do Pragi, do której przyjechaliśmy na półmaraton. Rok wcześniej byliśmy w Berlinie, dlatego w tym roku chcieliśmy sprawdzić jakiś inny bieg, a przy okazji odwiedzić inne miasto. W Pradze nie byłam od 2013, kiedy to biegłam tam maraton (nie polecam :D ), więc bardzo fajnie było wrócić. To piękne miasto do zwiedzania, ale niekoniecznie do biegania haha. Właśnie się zorientowałam, że nie zrobiłam wpisu z tego półmaratonu, może dlatego że był to dla mnie straszny bieg. Oczywiście żartuję, ale nie żartuję, że już nigdy nie będę chciała startować w Pradze. Dlaczego? Mnóstwo kostki brukowej, dużo podbiegów, dużo wiaduktów, czy mostów. Półmaraton był bardzo ciężki, wspomniana przeze mnie kostka brukowa wykręcała kostki i nie pozwalała normalnie postawić stopy. Na ostatnich kilometrach miałam ogromny kryzys, wszystko mnie już bolało, a najbardziej chyba głowa. Jeszcze do tego doszedł duży wiatr więc dobiegnięcie na metę z czasem 1:30:19 dziś wydaje mi się świetnym wynikiem. Cud, że nie zeszłam wtedy na tym osiemnastym kilometrze, gdzie miałam ochotę głośno się rozpłakać. Wielkim plusem tego biegu jest to, że odbywa się w sobotę, czyli po biegu zostaje cała sobota i niedziela na zwiedzanie. A to znowu było najlepszą częścią wyjazdu. Jedzenie, kawki i zwiedzanie oraz przyjaciele – w Pradze spotkaliśmy się z Asią i Maciejem. Ale gdyby ktoś mnie zapytał – polecam ten półmaraton jako wycieczka biegowa po mieście, ale nie jako bieg o życiówkę. Zresztą więcej opowiedziałam o tym biegu w najnowszym, czwartym już odcinku naszego podcastu.

Kwiecień był również moim debiutem jako oficjalny pacemaker! To była wielka sprawa i muszę powiedzieć, że nawet trochę stresująca. Wspólnie z Marcinem byliśmy oficjalnymi zającami na 1:45 podczas poznańskiego półmaratonu. Bardzo ciekawe doświadczenie, po którym jeszcze bardziej doceniam wszystkich tych, którzy to robią! W trakcie takiego biegu liczą się zupełnie inne rzeczy, nie patrzysz na siebie, a głównie na tych, którzy walczą za Twoimi plecami. Stresujące było to ciągłe trzymanie tempa, nie mogliśmy przecież biec ani za szybko, ani za wolno. Na szczęście dobiegliśmy perfekcyjnie, wszyscy byli zadowoleni (a przynajmniej tylko pozytywne wiadomości do mnie dotarły), ja tylko byłam niezadowolona z jednego – flaga strasznie obtarła moją szyję. Taka pamiątka po biegu. 


A dlaczego sami nie wystartowaliśmy w Poznaniu? A dlatego, że tydzień później czekał nas maraton w Hamburgu! Dużo dobrego słyszeliśmy o tym maratonie, dlatego postanowiliśmy tam wystartować. Świetnie wspominam tę imprezę i cały wyjazd. Piękne miasto, świetna organizacja biegu (niemiecki Ordnung dał się odczuć) no i całkiem fajny wynik. Do życiówki zabrakło mi kilkunastu sekund. Dziś twierdzę, że szkoda że się nie udało, ale… i tak był to fantastyczny maraton. Bardzo polecam i chętnie tam jeszcze kiedyś wrócę (a pełną relację znajdziecie tu).

MAJ

Pierwsze dni maja spędziliśmy trochę spontanicznie ze względów rodzinnych nad polskim morzem. Pięknie, kocham Bałtyk i bardzo lubię tam wracać. Potem spontaniczny dość start na Torze Poznań na dystansie pięciu kilometrów. Czas był ok, ale bez rewelacji (już nawet nie pamiętam), ale pamiętam że pogoda była obrzydliwa. Lało i wiało i nie było to przyjemne bieganie (o ile w ogóle można powiedzieć, że piątka jest przyjemna). Poza tym maj był pełen spotkań biegowych, to miesiąc moich urodzin i rocznicy ślubu (znowu byliśmy nad morzem i to był absolutnie najpiękniejszy wyjazd nad nasze morze jaki wspominam) biegaliśmy też dużo z Felą, a pod koniec maja wystartowaliśmy w kolejnej piątce, tym razem w Mosinie. Pamiętam, że było tego dnia bardzo ciepło, co nie ułatwiło biegu. Ukończyłam go co prawda na trzecim miejscu open wśród kobiet, ale nie był to też bieg, który bym jakoś szczególnie polecała. 

CZERWIEC

Patrzę na zdjęcie i widzę, że czerwiec zaczęłyśmy od pięknego słonecznego spotkania biegowego. A potem czekał nas kolejny wyjazd – tym razem powrót do przepięknego Wiednia. Marcin zrobił mi prezent na święta i zapisał na bieg kobiet na dystansie 10 kilometrów. To jedna z największych imprez biegowych dla kobiet w Europie i pięknie było to przeżyć. Uwielbiam Wiedeń i super było tam wrócić właśnie w tym miesiącu. Słońce, ciepło i przyjemnie. Pojechaliśmy razem z Felą, bo potem zrobiliśmy sobie wakacje i mały trip po Europie. Sam bieg był świetnym przeżyciem i bardzo chciałabym pobiec tam jeszcze raz. Wpis z biegu znajdziecie na blogu. Z Wiednia pojechaliśmy do Salzburga, po którym oczywiście też pobiegaliśmy (piękne miasto!). Potem kierunek Kolonia i odwiedziny u mojego brata. Tam z kolei start na dystansie 10 kilometrów w biegu wieczornym w Bonn – ja tym razem towarzyszyłam bratu, a Marcin pobiegł mocno (to był bieg w dniu jego urodzin), zajmując trzecie miejsce. Dużo emocji i bardzo miłe wspomnienia mamy z tej imprezy biegowej.  A żeby nie było zbyt nudno, to dość spontanicznie postanowiliśmy podjechać z Kolonii do Paryża i zobaczyć Igę świątek podczas zawodów Roland Garros. Miło było zobaczyć taki mecz na żywo, jak i pobiegać wieczorem po Paryżu. Wakacje były bardzo intensywne, ale mocno spontaniczne i naprawdę ekstra. Świetnie było być w tylu miejscach z Felą, bo choć nie jest to najłatwiejszy piesek do podróży (duże miasta i dużo bodźców), to daliśmy sobie świetnie radę i cały czas jestem z nas dumna, że byliśmy tam razem. 
Po powrocie w Poznaniu czekała nas jeszcze kolejna sztafeta amatorska 10x 400 podczas memoriału na Golęcinie. To zawsze niesamowita energia i dużo wrażeń. Tym razem ponownie nie wystartowałam -ja już ileś razy brałam udział w tej sztafecie, chętnie oddam miejsce komuś, kto jeszcze tej przyjemności nie miał – ale przeżywałam ten start tak samo jak uczestnicy. 


Czerwiec był też miesiącem zmiany zegarka – piękny różowy Garmin Forerunner 265S pojawił się w naszej rodzinie i pokochałam go od pierwszego biegu. ;)


LIPIEC


Lipiec, piękny letni miesiąc, dla nas zawsze jagodziankowa masakra. ;) Odkąd od kilku lat Instagram zrobił szał na jagodzianki, w Zoffee jest to dla nas bardzo, bardzo intensywny miesiąc. Pobudka przed piątą i naprawdę bardzo męczący czas. Ale widzę po zdjęciach, że to już był czas treningów do maratonu. Biegałam sporo parkrunów – to dla mnie dobry szybszy trening – i choć nie jest to łatwe, gdy w sobotę się pracuje, to przy dobrej logistyce i pomocy męża, mogę się wyrywać na godzinę. Oczywiście co tydzień w czwartek biegałyśmy, a my byliśmy też na wydarzeniu organizowanym przez Centrum Kultury Fizycznej – pilates na SUPie. To dopiero była super letnia frajda!

SIERPIEŃ


To dla nas miesiąc wakacyjny. Po jagodziankach musimy sobie zawsze zrobić wolne, bo zwyczajnie jesteśmy zmęczeni fizycznie i psychicznie. Zaliczyłam chyba dwa parkruny, a potem ruszyliśmy w rodzinne strony Marcina, czyli na Roztocze. Trafiliśmy na świetną pogodę, więc było bieganie, pływanie i błogie lenistwo. Bieganie tutaj to zawsze ciągłe podbiegi i górki, jest co robić. Na szczęście był czas na dobrą regenerację. Po powrocie mieliśmy jeszcze kilka wolnych dni w Poznaniu, które spędziliśmy na porannym pływaniu w jeziorze oraz jeżdżeniu na rowerach szosowych – to u nas nowość. Od dawna chcieliśmy zobaczyć jak się na takich rowerach jeździ i po jednym dniu jeżdżenia przepadliśmy. Spodobało nam się to bardzo i postanowiliśmy kupić sobie rowery szosowe, aby urozmaicać treningi biegowe. Niestety feralny czwartek, 24 sierpnia to dzień mojej wywrotki.

Byliśmy w Berlinie (pojechaliśmy tam na koncert) i podczas normalnego biegania potknęłam się o nie wiem co i wywróciłam dość mocno. Zdarte prawe kolano, zdarte łokcie. Wyglądało dość niewinnie, a ciągnęło się za mną bardzo długo. Przez pierwsze dni nie biegałam wcale, musiałam leżeć. Potem powoli wróciłam do truchtania, ale to wtedy zaczęła się ta gorsza biegowo część roku.

WRZESIEŃ

Pierwszy weekend wrześniowy zaczęliśmy od wizyty w Warszawie. Musieliśmy pomóc mojemu bratu, a że to był weekend nocnego półmaratonu praskiego, to postanowiliśmy wziąć w nim udział. Dziś twierdzę, że to była głupota i chętnie wymazałabym ten bieg z tegorocznego kalendarza. Noga już była ok, biegałam wcześniej kilka dyszek, ale jednak na mocny półmaraton jednak była jeszcze niegotowa. Po dziewiątym kilometrze (tej jakże nudnej trasy) zaczęłam czuć ból w kolanie, jak i ból po lewej stronie pośladka. Generalnie cały ten bieg to była wielka męczarnia i nie chcę go nawet wspominać. To prawdopodobnie również przez to zaczęła się kontuzja, niestety. Bujałam się z tą nogą bardzo długo. Początkowo bolało delikatnie, dlatego więcej jeździłam rowerem niż biegałam. Nie napawało mnie to niestety optymizmem, bo wiedziałam że zaraz maraton. Ale co zrobić, takie życie. Pod koniec miesiąca udało się wystartować w Foreście (ostatni Forest Run w WPNie, nie mogłam odpuścić) oraz dzień później w Lekkiej Piątce przy okazji 1Mili. Zarówno tu jak i tam bieg ukończyłam na drugim miejscu open wśród kobiet. Potraktowałam te dwie imprezy jako dobry trening przed maratonem. Ból był mniejszy, o dziwo nie czułam nogi, miałam nadzieję, że na dobre pożegnałam się z kontuzją. 

PAŹDZIERNIK

Ten miesiąc zaczęliśmy pierwszym City Trailem sezonu. Spektakularnie nie było, ale nie mogłam się niczego spodziewać patrząc na to, że od kontuzji nie robiłam żadnych mocnych treningów. Niestety z nogą nie było lepiej, byłam na kilku wizytach u Kuby Dukiewicza, który stwierdził, że to shin splints (kontuzja dość częsta, nigdy wcześniej jej nie miała), do którego doszło ze względu na odciążanie prawej nogi (ta ze zbitym kolanem). Lecąc do Chicago bałam się, że nie będę w stanie ukończyć maratonu. Piszę to zupełnie serio, nie wiedziałam czego się spodziewać. Szczególnie że momentami noga bolała tak, że nie dało się biec. Na szczęście adrenalina i dobra energia pomogły i ukończyłam maraton w Chicago, tym samym czwarty z sześciu majorsów. Co ciekawe udało się całość przebiec bez zatrzymania się, a czas 3:19 jak na brak treningów i kontuzję wzięłabym na starcie w ciemno. Nie będę się tutaj już rozpisywać o maratonie, bo zrobiłam to w tym wpisie, zapraszam tam. 

Październik był też miesiącem poznańskiego maratonu, podczas którego zrobiliśmy różowy punkt kibica (świetnie być czasami kibicem i dodawać biegaczom mocy!) oraz rozruch dzień wcześniej. Mam nadzieję, że to będzie nasza coroczna tradycja. 

LISTOPAD 

W listopadzie musiałam wstrzymać się z bieganiem, w zasadzie już po maratonie trochę zmniejszyłam objętość. Noga po maratonie miała się – co było do przewidzenia – gorzej, więc trzeba było zrobić sobie nieco dłuższe roztrenowanie. Musiałam odpuścić drugiego City Traila i z tego powodu było mi smutno. Poza tym byłam całkiem cierpliwa, a nie jest to do mnie podobne. ;) Dużo wtedy ćwiczyłam (Kuba pokazał mi ćwiczenia które miałam robić), chodziłam na spacery z Felą i starałam się być cierpliwa. O dziwo udało mi się zrobić dziewiątkę urodzinową (z okazji dwunastych urodzin bloga, co hucznie świętowałyśmy!) i choć myślałam tego dnia, że już jest ok (nic nie bolało, naprawdę) to wieczorem okazało się, że wcale nie. Na szczęście stopniowo udało się wrócić do biegania, na początku kilka kilometrów tygodniowo, ale kto kiedykolwiek miał kontuzję, ten wie że każdy kilometr bez bólu liczy się wtedy podwójnie. W listopadzie zaczęłyśmy testować na naszych spotkaniach biegowych czołówki Ledlenser (dzięki NBR), co sprawiło, że działo się dużo i fajnie w te czwartki. Pod koniec miesiąca wróciłam już na dobre do biegania. Zaliczyłam nawet Cytadelę by Night, czyli piątkę z pomiarem czasu po Cytadeli. To koleżeńskie biegi, ale zawsze dobra okazja do ciut szybszego biegania. Nie powiem, to było pierwsze szybsze bieganie po kontuzji i od maratonu i …było potwornie ciężko. ;) To był też czas mrozów i śniegu w Poznaniu, a wtedy zawsze mi się biega gorzej. Starałam się tym nie przejmować. Ważne, że biegam bez bólu. Prędkość wróci. 

Listopad to też miesiąc, w którym mogę się pochwalić podopiecznymi. Po wielu latach biegania i zbierania doświadczenia postanowiłam się odważyć i podjąć decyzję o pomocy innym. Cieszę się, że Olga i Kasia mi zaufały i czuję, że wiele dobrych biegów przed nami. Poza tym w listopadzie zaczęłam również pisać newsletter – to cotygodniowy mail, wysyłany w każdy poniedziałek o godzinie 8:00, w którym podsumowuję to, co wydarzyło się w biegowym świecie, ale i piszę co u mnie i polecam to i owo. ;) Jeżeli chcecie się zapisać, to zapraszam tu.


GRUDZIEŃ


Ostatni miesiąc tego roku zaczęliśmy od wizyty w Columna Medica, co było realizacją nagrody, którą wygrałam wspierając bieg charytatywny dla małej Mimi, córki naszych znajomych chorej na mukowiscydozę. Był to miły, aktywny pobyt w hotelu. Bieganie, pływanie, ćwiczenia i relaks. Poza tym trzeci (dla mnie drugi) City Trail, który był wyjątkowo śnieżny i śliski, jak i bez formy. Pobiegłam około minutę gorzej niż normalnie, ale no mogłam się tego spodziewać. Płuca płonęły, przynajmniej wiedziałam gdzie mniej więcej jestem. Grudzień był też – jak na ostatni miesiąc – niezwykle intensywny. Ruszyliśmy z Marcinem z naszym podcastem, dotarły do mnie skarpetki KB (domówiłam, liczę na to, że jeszcze w styczniu będą ponownie dostępne) i… OTRZYMAŁAM SZCZĘŚLIWĄ WIADOMOŚĆ – CZYLI dostałam się na maraton w Londynie! Myślę, że to była informacja roku! Po trzynastu latach prób i czternastu losowaniach, piętnaste okazało się szczęśliwe. Bardzo się cieszę, naprawdę!

Poza tym byłam na dwóch parkrunach (w tym jeden w drugi dzień świąt) oraz na kolejnym, ostatnim w tym roku, biegu Cytadela by Night. Kiedy za oknem jest ciągle ciemno, to fajnie jest znaleźć sposób na urozmaicenie sobie biegania. Dla mnie to jest właśnie jeden z nich. Wizja wiosennego maratonu w Londynie dodała mi sporo motywacji, doceniam też to, że nic mnie nie boli i że jestem zdrowa. Dlatego mimo, że nie zawsze chce mi się wyjść, gdy za oknem zimno, deszczowo i nieprzyjemnie, to jednak korzystam i biorę ile wlezie, bo nigdy nie wiadomo, co nas czeka następnego dnia.


I tym miłym akcentem chyba czas zakończyć to podsumowanie. Myślę, że to był intensywny rok, zarówno biegowo, jak i życiowo zawodowo. Cieszę się, że mogłam odwiedzić tyle nowych miejsc, niezwykle cieszy mnie maraton w Chicago, bo choć miało być tam szybciej, to jednak samo ukończenie go było dla mnie powodem do dumy. Bardzo się cieszę, że to był rok spotkań biegowych. Bo był, zdecydowanie! Jeszcze nigdy frekwencja nie dopisywała tak, jak w tym roku. I to przez cały rok, nie tylko latem. Bardzo się cieszę, że udało się zbudować tak miłą i serdeczną społeczność. I raz jeszcze bardzo Wam dziękuję za każde wsparcie. Mam nadzieję, że 2024 będzie rokiem wielu kolejnych projektów KB. 


I już zupełnie na koniec życzę Wam przede wszystkim zdrowia i uśmiechu no i mam nadzieję, że w Nowy Rok o godzinie 14:00 widzimy się na Cytadeli. Pobiegajmy razem, to zawsze dobry początek roku!