Bieg Kobiet w Wiedniu, to bieg który chodził mi po głowie już od kilku lat. To chyba jedna z największych imprez kobiecych w Europie, dlatego bardzo chciałam to przeżyć.

Mój mąż zrobił mi świetną niespodziankę i pod choinką czekał na mnie voucher właśnie na ten bieg. Wiedeń w czerwcu to zawsze dobry pomysł, szczególnie że ostatni raz byliśmy tam w 2018 roku na maratonie. Nie wspominam go (maratonu, nie Wiednia 😉) zbyt dobrze. Był koniec kwietnia i było wtedy wyjątkowo upalnie. Pogoda świetna do opalania się i zwiedzania miasta, do biegania było zdecydowanie za ciepło. I choć maraton wcale dobrze nie poszedł, to bardzo miło wspominam samo miasto. Piękna architektura, dużo terenów zielonych (Prater 😍) i dużo dobrej kawy. 

Tym razem mieliśmy plan, by pojechać tylko na bieg i wracać do Poznania. Jednak termin zbiegał się z długim weekendem (Boże Ciało) i urodzinami Marcina, dlatego zrobiliśmy z tego wyjazdu dłuższą wycieczkę, na którą zabraliśmy ze sobą również Felę. Fela nie jest najłatwiejszym pieskiem miejskim, jest bardzo lękliwa, więc dużo bodźców, hałasów i ludzi nie wpływa na nią najlepiej, ale postanowiliśmy sobie z tym jakoś poradzić i się odważyć za co jestem z nas bardzo dumna.  😉 Wyjazd z psem wiązał się np. z tym, że nie mogliśmy nocować w każdym hotelu, zdecydowanie lepiej było nam poszukać apartamentu. Na szczęście udało się znaleźć fajne miejsce, w dobrej lokalizacji i również dość blisko startu.

Dotarliśmy na miejsce już w piątek, jakoś około godziny 15. To taka godzina szczytu, dużo ludzi na ulicach, więc pierwsze chwile były zarówno dla mnie, jak i dla Feli trochę stresujące, ale dałyśmy radę. Zostawiliśmy walizki w apartamencie i poszliśmy przejść się na spacer oraz coś zjeść. Potem już wieczór spokojny, relaks i odpoczynek po męczącym dniu.

Sobotni poranek zaczęliśmy od długiego spaceru w pobliskim parku. Świetny, duży zielony teren, wielki wybieg dla psów. Następnie pobiegliśmy (już sami, bez Feli) odebrać pakiet startowy. Po drodze usiedliśmy na śniadanie do kawiarni/piekarni, które w Wiedniu są naprawdę bardzo fajne.

Biuro zawodów, jak i cały bieg odbywał się w parku Prater. Piękne miejsce, naprawdę. Dotarliśmy tam chwilę po otwarciu całego miasteczka biegowego, a już były tam dzikie tłumy. Na szczęście kolejka szła bardzo sprawnie, więc pakiet odebraliśmy w niecałe pięć minut. Oczywiście nie odbyło się bez przygód – zapisując się mogłam wybrać swój czip do pomiaru czasu (albo wynająć od organizatora). Jako, że mamy taki czip, to postanowiłam z tego skorzystać. Szkoda tylko, że czip został w Poznaniu i koniec końców i tak musiałam zapłacić te 4,9€ 😂 Na szczęście była w ogóle taka możliwość, pani spisała mój numer i numer czipa (bo w systemie podany był ten mój prywatny), co oczywiście sprawiło, że na mecie było trochę  problemów – ale o tym później. 

Świętnie patrzyło się na taką ilość dziewczyn. Tylko kobiety, wszędzie 😍

Jak widzicie na powyższym zdjęciu, pakiet startowy był bardzo bogaty i bardzo kobiecy – trochę kosmetyków, trochę jedzenia itd. Dodatkowo w pakiecie była koszulka Asics, oficjalnego sponsora biegu. Bardzo fajne było to, że w miejscu w którym odbierałam numer startowy wywieszone zostały wszystkie koszulki z ubiegłych imprez. A warte podkreślenia jest to, że pierwsza edycja odbyła się już w 1988 roku! To oznacza ze w tym roku była 35. edycja! Jestem tylko dwa lata starsza, wow!

Numer startowy odbierało się w wielkim namiocie, „goodie bag” w jeszcze innym, a koszulkę w zupełnie innej części tego miasteczka. Muszę powiedzieć, że to było akurat dość słabo oznaczone. Gdybym nie zobaczyła wcześniej mapki, to pewnie długo bym szukała. Poza tym na całym tym terenie było dużo punktów gastronomicznych oraz namiotów partnerów i sponsorów biegu. Kellogs dawał np. płatki śniadaniowe z mlekiem (można było je zjeść na miejscu), Sebamed rozdawał kosmetyki (bardzo je lubię), Pringels miał stoisko z chipsami, ktoś jeszcze rozdawał np. ręczniki. Dużo się tam działo, fajnie.

Było tez miejsce w którym można sobie było zrobić zdjęcia i od razu wywołać, no super sprawa! Co mi się jeszcze bardzo podobało to to, że był specjalny namiot w którym można było kupić koszulkę z ubiegłych edycji. Cały dochód przeznaczony był dla fundacji związanej z kobietami (nie zapamiętałam jakiej). Niestety przeczytałam o tym dopiero w sobotę, będąc już w domu. A szkoda, bo jedna koszulka (z 2013 roku) bardzo mi się podobała. Niestety w niedzielę była już wykupiona. 

W ogóle cały park Prater to doskonale miejsce! Przepiękny, ogromny park. Ścieżki szutrowe, ścieżki asfaltowe. Mnóstwo biegaczy, rowerzystów i spacerowiczów. Jest to tak wielka przestrzeń, że niecałe dwa kilometry od miasteczka biegaczek odbywał się inny bieg – Pride Run – a jeszcze w innym miejscu jakiś festyn rodzinny. 

Niedziela, dzień startu

Niedzielę zaczęliśmy znowu od długiego spaceru z Felą. Wiedziałam, że ze względu na bieg, będzie ona musiała trochę zostać sama, więc trzeba było ją trochę zmęczyć. 😉 Na start dotarliśmy biegiem (ok. 4 kilometrów), co już było dobrą rozgrzewką. Bieg na 5 kilometrów (to jest tutaj główny dystans i biegło go prawie 15 tysięcy kobiet!!) startował o 9, więc my dobiegając na start mogliśmy popatrzeć i pokibicować. Świetnie się na to patrzyło! Tyle kobiet spotkało się w tym samym miejscu, aby razem pobiegać. Naprawdę robiło to ogromne wrażenie. Biegły małe dziewczynki (najmłodsza uczestniczka miała 5 lat), biegły całe klasy, biegły starsze panie. Coś pięknego! 

Bałam się, że w tym miasteczku biegaczek będzie trochę zamieszania (po tym jak tyle kobiet ukończy bieg na 5 km), ale okazało się, że moje obawy były niepotrzebne. Wszystko było bardzo dobrze i sprawnie zorganizowane. Część kobiet od razu szła w stronę centrum lub na tramwaj, część odebrać depozyt, część do miasteczka. Ale cała ta przestrzeń była ogromna, poza tym meta i start były usytuowane w innym miejscu, więc nie przeszkadzałyśmy sobie nawzajem.

Start!

Na sam start poszliśmy jakieś 15 minut wcześniej. W porównaniu do piątki nie było tłumów, choć i tak prawie 5 tysięcy biegaczek na dystansie 10 kilometrów robi super wrażenie. Zrobiłam kilka odcinków, trochę gimnastyki i byłam gotowa, by wejść do strefy. Startowałam z AA, czyli pierwszej. Przed wejściem do strefy spotkałam jeszcze Dominikę Kłodę, więc zrobiło mi się od razu raźniej wiedząc, że będę miała bliską duszę obok. 

Przed startem spikerka wyczytywała wszystkie nacje obecne na starcie (aż 90!), potem z głośników poleciał „Nad pięknym modrym Dunajem” – walc Straussa, ostatnie odliczanie i poszłyśmy jak dziki!! Ale to było wszystko pięknie wzruszające!!! Tyle pięknych kobiet dookoła. Taka energia, a jednak cisza, bo przez pierwszy kilometr było bardzo mało kibiców. To mi się akurat podobało. Cisza, spokój, drzewa. Marcin postanowił towarzyszyć mi wzdłuż trasy. Prawie przez cały czas mógł biec rownolegle (leśna ścieżka), nie przeszkadzając uczestniczkom biegu. Nie dość, że zrobił mi mnóstwo fajnych zdjęć i nagrał filmiki, to dobrze było go mieć obok.

Początek był szybki, trochę za, dlatego dość szybko poszłam po rozum do głowy i lekko zwolniłam. Trasa była bardzo przyjemna, dość płaska, asfaltowa, wzdłuż drzew. Warunki też były łaskawe, szczególnie w porównaniu do skwaru, jaki był dzień wcześniej. Mniej więcej na szóstym kilometrze pojawiło się dużo kibiców wzdłuż trasy i zrobiło się zdecydowanie głośniej.

Biegłam cały czas mocno. I choć było mi już dość ciężko, to widziałam, że powoli zaczynam wyprzedzać dziewczyny. Dość długo biegłam z jedną dziewczyną, której też przez całą trasę towarzyszył pan na rowerze. Co jakiś czas wspierał ją okrzykiem, przy okazji wspierał również mnie. To było miłe. Siódmy kilometr okazał się najtrudniejszy – wbiegłyśmy do miasteczka rozgrywki Prater.  Tam sporo zakrętów, nawet kostka brukowa. Muszę powiedzieć, że totalnie wybiło mnie to z rytmu. Na szczęście wiedziałam, że do mety zostało juz naprawdę niewiele. Marcin cały czas obok, dopingował, na końcu wręcz krzyczał. Nie wypadało zwolnić, a jednak i tak przespałam trochę przedostatni kilometr… 😁 Było ciężko i duszno, ale im bliżej mety, tym więcej kibiców wzdłuż trasy. Potem skręt w lewo i wiedziałam, że to już jest ostatnia, pół kilometrowa prosta. Fajny finisz!

Na mecie byłam zmęczona, ale zadowolona. Świetnie było biec tylko z dziewczynami. Nie biegłam w tłumie (przede mną było 27 kobiet), co też miało wyjątkowy klimat. Co zabawne, nie widziałam na mecie zegara z czasem (chyba nie było), ale mój Garmin pokazał 40:18. Fajnie i nie. Miałam nadzieję, że po raz kolejny uda się złamać 40 minut, ale najwyraźniej tego dnia nie było to możliwe. Na mecie fajny medal, woda i róża, która wręczali nam seniorzy. Bardzo to lubię, że na wielu zagranicznych biegach wolontariuszami są seniorzy. Świetnie, że angażuje się starsze osoby, może niedługo w Polsce też tak będzie?

Potem już weszliśmy do miasteczka biegaczek i spędziliśmy tam dobre dwie godziny. Zrobił się z tego wielki festyn. Całe rodziny siedziały na trawie, panował świetny klimat. Oglądaliśmy dekorację. Ta co prawda trwała bardzo długo i była trochę chaotyczna, ale świetnym pomysłem było to, że nagrodzona została najmłodsza i najstarsza uczestniczka oraz np. najliczniejsza klasa (super pomysł na motywowanie dziewczynek!). Poza tym wszystkie panie, które miały w dniu biegu urodziny, zostały zaproszone na scenę i dostały życzenia oraz mały upominek. No super!!!

Naprawdę uważam, że Österreichischer Frauenlauf to świetna impreza biegowa! Ciężko opisać tę wyjątkową energię kobiet, ale było w tym wszystkim też coś bardzo wzruszającego. Ktoś mnie zapytał jak się biegło z samymi kobietami i ja uważam, że super! Nie wiem dlaczego, ale czułam jakieś takie wsparcie mimo, że teoretycznie my z przodu „rywalizowałyśmy” ze sobą np. o miejsce w kategorii. Zupełnie inny bieg, niż taki „normalny”.

Bardzo dziękuje Marcinowi za tak piękny prezent i mam nadzieję, że jeszcze tam wrócę. Bardzo lubię Wiedeń, a podróżowanie i bieganie to zawsze dobre połączenie. 😁 Życzę sobie i Wam, aby takich kobiecych biegów było coraz więcej, również w naszym kraju.