Dawno już nie pisałam tutaj podsumowania roku. Ale 2022 był dla mnie wyjątkowy – zarówno wyjątkowo trudny, jak i wyjątkowo piękny jeżeli chodzi o biegowe przeżycia  – dlatego poświęcę mu tutaj kilka słów i przypomnę sobie te dobre chwile. 

Styczeń 

To był dla mnie bardzo trudny miesiąc. Pierwszy dzień roku zaczęłam od… kilkugodzinnej kwarantanny (na szczęście po negatywnym teście zostałam z niej zwolniona), przez co musiałam opuścić nasze noworoczne bieganie na Cytadeli (swoją drogą, razem z Night Runners zapraszamy na dziesiątą edycję! Szczegóły znajdziecie tu). Kiedy już mogłam wyjść, zrobiłam 16 kilometrów i pobiegłam na… Junikowo, na cmentarz. Tam odwiedziłam mojego Tatę, z którym musiałam się pożegnać pod koniec grudnia. To właśnie dlatego był dla mnie bardzo ciężki czas.. i nadal jest. 

Bieganie bardzo pomagało mi walczyć z samotnością, smutkiem i żałobą. Dużo kilometrów, dużo szybkich kilometrów. Tak radziłam sobie z tymi wszystkimi emocjami. 

 

Luty

Wcale nie był o wiele łatwiejszy. Był nieco przyjemniejszy, bo dzień zaczął się wydłużać i wychodząc bezpośrednio po pracy na trening, załapywałam się nawet na bieganie za jasnego. Niby nic, a jednak bardzo dużo. Najczęściej bieganą przeze mnie trasą była trasa Sołacz-Junikowo- Junikowo-Sołacz. Dużo było tych szesnastek, powoli trasę znałam na pamięć. O dziwo zawsze mi się dobrze biegało, mocno i dobrze. Energia od Taty? Nie wiem. 

Na początku miesiąca dość spontanicznie postanowiliśmy poszukać trochę słońca i kupiliśmy loty do Neapolu. A że akurat w tamten weekend był tam półmaraton… to sami rozumiecie. Nie mogliśmy tego odpuścić. Co ciekawe, w pierwszy dzień słońca nie było, a deszcz i okropny chłód, ale była pizza, pasta i wyborna kawa. Zresztą jak robić pasta party, to tylko we Włoszech. 

Do samego półmaratonu – to był pierwszy duży półmaraton we Włoszech po pandemii – podeszliśmy ze spokojną głową. Nie był to żaden start docelowy (był to półmaraton w Berlinie 1,5 miesiąca później), a raczej mocny trening. Był to bardzo przyjemny półmaraton. Zarówno fajna (choć niełatwa) trasa, piękne widoki, organizacyjnie też raczej na nic nie mogłam narzekać. 

Największym zaskoczeniem był wynik na mecie. Chciałam pobiec mocno, a kiedy dogoniłam (i przegoniłam) zające na 1:30 byłam pod wielkim wrażeniem. Czas, który w moim wykonaniu wydawał się czymś (jeszcze) nieosiągalnym, stał się rzeczywistością. 1:28:46, to była dla mnie wielka rzecz, naprawdę. Potem były już tylko przyjemności, dobre jedzenie, zwiedzanie i włoskie klimaty, czyli coś co lubię najbardziej.

Nie miałam głowy do pisania relacji z tego biegu, ale podsumowałam w tym wpisie pierwszą część sezonu i jest tam też kilka słów o Neapolu.

Marzec

Ten miesiąc zaczął się od ostatniego, mocno błotnistego City Trail, na którym udało mi się zrobić najszybszy dotąd czas na tej trasie. Chwilę potem była Maniacka (Recordowa) Dziesiątka. Zapisałam się na bieg dopiero po udanym CT, bo stwierdziłam, że szkoda nie wykorzystać formy. 

Pamiętam jak dziś, jak bardzo mi się nie chciało biec oraz że było ciepło, ale strasznie wiało. O dziwo z tym poradziłam sobie całkiem nieźle, może dlatego, że większość treningów w styczniu odbywała się w wietrze. Nie wiem. Z wyniku (40:03) byłam bardzo zadowolona, zrozumiałam że złamanie 40 min jest w moim zasięgu. 

W marcu odbyła się też gala kończąca kolejny sezon City Trail. Dla mnie to był bardzo dobry sezon, udało mi się stanąć na podium w mojej kategorii wiekowej, co bardzo bardzo mnie ucieszyło. 

Poza tym marzec obfitował w dłuższy dzień, dużo treningów biegowych i dużo treningu funkcjonalnego.

Kwiecień

Oj kwiecień, co to był za miesiąc! Zaczęliśmy go mroźnym (na starcie prószył śnieg) półmaratonem w Berlinie. Bardziej obszerną relację pisałam tu. Ale to był bieg idealny. Ciężki, ale doskonały. Płaski, z dużą ilością biegaczy dookoła, z kibicami. A sam wynik na mecie przerósł moje najśmielsze oczekiwania – 1:26:21 to do teraz moja życiówka na tym dystansie. 

Dwa tygodnie później nadszedł czas na królewski dystans, maraton w Bostonie. Już sam fakt, że tam dotarliśmy i mieliśmy pakiet startowy na ten bieg był dla mnie niesamowitym przeżyciem. A sam bieg? Nie będę się rozpisywać (a mogłabym 😀), bo pisałam o tym już tutaj. Kto nie czytał, niech szybko to nadrobi! 

Wynik 3:08:29 był dla mnie (i nadal jest!) wynikiem marzeń. Trasa wymagająca, szczególnie pod koniec, ale piękna. Piękny maraton. Wyjątkowy i jedyny w swoim rodzaju. To jeden z tych biegów, który będzie się pamiętać do końca życia. 

Maj

Ulubiony miesiąc. 

Zaczął się w sumie od Wings for Life World Run, w którym miałam nie biec – nie zdążyłam się zapisać i byłam przekonana, że nie wystartuję. Na dosłownie dwa dni przed dostałam jednak voucher (ktoś zachorował i nie mógł go wykorzystać, dzięki Kasia za załatwienie!) i mogłam pobiec. W tym roku trasa była zupełnie inna, więc w sumie ciekawie było zobaczyć co to będzie. 

Ruszaliśmy bez większych oczekiwań, a wyszło prawie 37 kilometrów! Do teraz pamiętam to nieszczęsne czekanie, aż ktoś nas zawiezie do Poznania. Zmęczenie w połączeniu z frustracją, to chyba dobre podsumowanie Wingsa. Z samego wyniku jestem bardzo zadowolona, ale z organizacji już nie do końca. (Co ciekawe, w tym roku też się nie zapisałam, nie zdążyłam. Pewnie nie wystartuję :) ). Obszerniejsza relacja z biegu znajduje się tutaj

Maj to był też miesiąc powrotu do bardzo regularnych spotkań biegowych. Bardzo się cieszę, że zmotywowałyście mnie, aby znowu do nich wrócić. Pierwsze odbyło się 12 maja i tak trwają one do dziś. Dzisiaj robimy ostatnie w tym roku. Fajnie, że jesteście i liczę na jeszcze większą grupę w nowym roku! 

Jeszcze jedna duża rzecz wydarzyła się w tym miesiącu – w końcu złamałam 40 minut na dyszce. Pogoń za Lwem w Tarnowie Podgórnym okazała się szczęśliwym biegiem. Doskonałe prowadzenie zająca – dzięki Piotrek! – i moja dobra forma. To razem dało wynik 39:36. Póki co nie poprawiłam tego wyniku, ale nie jest to też mój największy biegowy cel. 

Pod koniec maja czekała nas jeszcze sztafeta 10 x 400 podczas Poznań Athletics Grand Prix. Drużyna “Kobiety biegają i Przyjaciele” znowu spisała się na medal, dziękuję. Ja w tym roku tylko kibicowałam, ale dało mi to równie dużo radości, co sam start. Liczę na to, że w 2023 znowu zobaczymy się na stadionie.

Czerwiec

Zaczął się sąsiedzką piątką na Podolanach. Nie do końca planowany bieg, ale nowa okolica, blisko domu, start w sobotę przed pracą – wszystko pasowało. “Rodzinne Bieganie ze SPAR” okazało się bardzo przyjemne, szkoda tylko że do pełnej piątki zabrakło kilkudziesięciu (chyba, nie pamiętam już ile) metrów. Do mety dobiegłam jako druga kobieta (Hania, gratuluję wygranej) co oczywiście bardzo mnie ucieszyło. Dobre to było bieganie, dobry trening. 

Potem nadszedł czas na zasłużone, pierwsze od pięciu lat tak długie wakacje. Pojechaliśmy do Toskanii. Piękny to był urlop. Dużo spokoju, książek, pięknych widoków i jeszcze lepszego jedzenia. Znaleźliśmy nawet bieg, w którym udało nam się wystartować (i tak mieliśmy tego dnia mocniejszy trening do zrobienia). Lubimy zagraniczne biegi, ten odbywał się niedaleko miejsca, w którym mieszkaliśmy. Lekko trailowa dyszka tuż przy plaży – to brzmiało jak dobry plan. Tak też było. Nawet to, że bieg okazał się być jednak jedenastką nie przeszkodziło w dobrej zabawie. Choć nie powiem, ten jeden dodatkowy kilometr robił różnicę. Szczególnie, gdy przy toskańskim słońcu, które grzało już wtedy naprawdę mocno. ;)

Marcin wygrał bieg, ja byłam drugą kobietą. Tuż za metą poszliśmy się ochłodzić w morzu, a do domu wróciliśmy z siatkami pełnymi włoskich smakołyków i pysznego włoskiego wina. Super to było przeżycie, dało nam dużo radości. 

Lipiec 

To był przyjemny wakacyjny miesiąc. Gorący i upalny. Takie też były nasze spotkania biegowe, na które przychodziło coraz więcej dziewczyn. Poza tym dużo treningów (w końcu maraton coraz bliżej), zajęcia w Body Work i w ostatni dzień miesiąca start na 10 km w Berlinie. 

Cud, że w ogóle tam dotarliśmy. Dwa dni wcześniej nie czułam się dobrze i byłam przekonana, że z wyjazdu nic nie będzie. Na szczęście poczułam się lepiej (choć nadal nie dobrze), hotel mieliśmy już dawno zarezerwowany, więc postanowiliśmy jechać. Nie było to pewnie zbyt mądre, no ale.. 😀

Adidas Runners City Night startował o godzinie 21, o ile mnie pamięć nie myli. Tego dnia było upalnie, więc dobrze że był to start wieczorny. Na starcie nie czułam się nadal dobrze, ale postanowiłam po prostu to pobiec. Przecież to niby “tylko” 10 kilometrów. 

Już po pierwszym wiedziałam, że to będzie dla mnie baardzo długi bieg. Było mi ciężko, źle się oddychało (zawalony nos), szczypało w gardle. Mimo wszystko świetny to był bieg, tak pod względem organizacyjnym. Trasa szybka, do tego dla mnie mocno sentymentalna (moi rodzice mieszkali kilka lat w Berlinie, właśnie w tej dzielnicy w której odbywał się bieg), dużo szybkich biegaczy. Byłoby z kim biec, gdybym miała formę.

Wynik na mecie daleki od oczekiwań, choć jak na po chorobie (jak się później okazało był to Covid) to nadal bardzo dobrze. 

Rano w niedzielę chcieliśmy pójść na kilkanaście kilometrów biego-zwiedzania po Berlinie, ale niestety zaczęło rozkładać również Marcina. Po pięciu kilometrach wróciliśmy bardzo zmęczeni do hotelu. Po powrocie do Poznania Marcin położył się do łóżka i … spędził w nim dwa kolejne – najbardziej upalne w tym roku – tygodnie. 

Sierpień 

Sierpień był spokojny, właśnie ze względu na chorobę Marcina. Byliśmy kilka dni w Szklarskiej Porębie – trafiliśmy na fatalną pogodę, praktycznie przez całe dni lało, ale naprawdę lało. Oczywiście biegaliśmy, ale większość biegów była w ulewnym deszczu, więc nie miało to wiele wspólnego z przyjemnym bieganiem. 

W ostatnią niedzielę miesiąca wystartowaliśmy w biegu w Swarzędzu – bieg Szpota, to dość kultowa już dyszka blisko Poznania. Biegło się o wiele lepiej, niż miesiąc wcześniej w Berlinie, choć do formy w maju było mi daleko. Szkoda, że trasa okazała się około kilkaset metrów dłuższa, liczę na to, że w przyszłym roku tego błędu nie będzie, bo poza tym to organizacyjnie bardzo dobry bieg. 

Wrzesień

Zaczęłyśmy ten miesiąc od spotkania biegowego. Te nadal odbywały się co tydzień, nadal tłumnie i kolorowo, nadal nad Rusałką.

Ja byłam już w coraz intensywniejszym treningu maratońskim. Dlatego też czas było pobiec pierwszy jesienny półmaraton – padło w tym roku na Kopenhagę. Po pierwsze od dawna chcieliśmy to miasto odwiedzić, po drugie od dawna myśleliśmy właśnie o tej ogromnej połówce. Obszerną relację znajdziecie tu, ale dodam tylko, że nabiegałam tam drugi mój najszybszy czas na tym dystansie 1:28:31

Sam bieg super, piękna trasa (choć momentami wcale niełatwa), świetna organizacja i mnóstwo biegaczy. Poza tym świetne miasto. Bardzo polecam Wam ten półmaraton, może to dobry plan na 2023?

W ostatnią niedzielę września udało mi się też w końcu wystartować w “1 Mili”. Świetna impreza, która pokazuje, że na stadionie też mogą biegać amatorzy. Ja wybrałam “Lekką Piątkę” (choć moim zdaniem to oksymoron :D ) i muszę powiedzieć, że bardzo fajnie mi się biegło. Zajęłam pierwsze miejsce wśród kobiet (wśród kobiet bez licencji, bo na tych zawodach są dwie klasyfikacje – dla osób z licencją PZLA oraz bez. Przede mną była jedna dziewczyna z licencją). Potem czekała nas jeszcze różowa sztafeta KB. Cztery dziewczyny, każda biegła dystans 400 metrów. Dużo emocji, niemało też stresu, ale ogrom radości na mecie. Zajęłyśmy drugie miejsce wśród sztafet kobiecych. Jeszcze raz wielkie dzięki Dziewczyny, to był super miły bieg. Czekam na kolejne sztafety w 2023!

Październik

Miesiąc do maratonu, treningi już mocno zaawansowane. Pierwszy weekend miesiąca zaczęliśmy od dyszki na Torze Poznań. Biegło się ok, nie miałam wielkich oczekiwań, bo nie robiłam już żadnych konkretnych treningów pod ten dystans. Wyszło ok (40:08), mocny bieg, zawsze to traktuję jako dobry trening pod maraton. 

W październiku, ze względu na coraz krótszy dzień zmieniłyśmy naszą trasę spotkań biegowych i od tego miesiąca spotykamy się w Zoffee. Z utęsknieniem czekam, aż znowu będziemy biegać nad Rusałką i narzekać na tropiki. ;) 

Dużym plusem października był powrót City Trail, czyli pierwszy bieg w nowym sezonie. Super było znowu wrócić na trasę, spotkać znajomych i pościgać się nad ukochaną Rusałką. Fajnie, że udało się namówić kilka z Was, aby spróbować swoich sił w tym biegu. Mam nadzieję, że jesteście zadowolone. 

Październik to też miesiąc poznańskiego maratonu, który wrócił po pandemii na dobre. W tym roku nie wystartowałam, ale przejechałam prawie całą trasę na rowerze, kibicując i wspierając Marcina. 

Listopad 

Drugiego dnia listopada wyruszyliśmy do Nowego Jorku. Dla mnie to wielka rzecz, akurat w NYC nigdy jeszcze nie byłam i zawsze było to miejsce, które chciałam zobaczyć. A to wszystko w połączeniu z maratonem, no wow.

Nie będę tu drugi raz pisać o samym biegu, bo wpis jeszcze dość świeży czeka na Was tuAle tak w dwóch słowach, to był to NIESAMOWITY bieg.  

Do dziś często o nim myślę, o samym mieście, o tym co tam zobaczyliśmy, co przeżyliśmy. Piękna wycieczka i jeszcze piękniejszy maraton. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś tam pobiegnę. Wtedy już totalnie turystycznie. Ze względu na NYC marathon, ominął nas drugi bieg z cyklu CT, ale bardzo mnie cieszy, że reprezentacja KB była wtedy bardzo duża. 

Reszta miesiąca to… roztrenowanie. Zrobiłam totalny odpoczynek od biegania (jedyne co biegałam przez dwa tygodnie to dwa razy pięć kilometrów podczas spotkań biegowych),  dużo chodziłam na jogę i na treningi funkcjonalne. Dobrze było odpocząć od tego biegowego „rygoru”.  

Pod koniec miesiąca wzięłam jeszcze udział w wydarzeniu organizowanym przez Adidas Runners Poznań – “With Women We Run”. Był to ważny bieg, zwracający uwagę na bezpieczeństwo kobiet. Dobra energia, kilka kilometrów w słusznej sprawie. Mam nadzieję, że petycja którą podpisaliśmy podczas tego wydarzenia (chodzi o doświetlenie ciemnej, nieoświetlonej ścieżki nad Maltą) dotrze do urzędników. 🙂

Grudzień 

No i nagle mamy grudzień. Miesiąc spookojnego powrotu do biegania. Zaczęło się od kilku treningów, niewiele kilometrów. Wcale nie było łatwo wrócić, a przerwa trwała przecież tylko dwa tygodnie. 

Dla mnie listopad i grudzień to zawsze trudny czas jeżeli chodzi o treningi. Jest ciemno, zimno no i ten przeklęty smog. Naprawdę nienawidzę tego, że nie możemy biegać w czystym powietrzu. Były w tym miesiącu dni, w którym po powrocie zarówno ciuchy, jak i moje włosy śmierdziały potwornie. Poza tym ten charakterystyczny kaszel podczas biegania. Moja motywacja spada wtedy bardzo. Na szczęście są nasze spotkania biegowe, które zawsze motywują do wyjścia – motywują zarówno Was, jak i mnie. Za co bardzo Wam dziękuję. 

Z każdym tygodniem biega się coraz lepiej, coraz lżej. Trzeci (dla mnie drugi) City Trail okazał się świetnym biegiem. Byłam pewna, że po roztrenowaniu będzie się biegło ciężko, dlatego totalnie się zaskoczyłam, że było dokładnie na odwrót. Jakaś dobra aura, super pogoda i dobre nastawienie sprawiły, że był to jeden z najmilszych w odczuciach CT. Mam nadzieję, ze takie same warunki będziemy mieć w styczniu, choć póki co Rusałka to jedno wielkie błoto. 

A potem już święta i …podsumowanie roku, które właśnie czytacie. 

Tak jak pisałam na wstępie, to był bardzo ciężki rok, ale i bardzo piękny. Taki paradoks. Może w tych trudnych chwilach trzeba sobie właśnie sprawiać dużo pięknych momentów, aby lżej przeżywać to wszystko co złe i smutne?

Dziękuję Wam za to, że kolejny rok tu ze mną jesteście. Wszystkim uczestniczkom spotkań biegowych za to, że przychodzicie co tydzień. Przy okazji zapraszam też nowe osoby. Nowy rok to zawsze dobra okazja do zrobienia czegoś nowego. 

Życzę Wam wszystkiego dobrego na 2023. Dużo zdrowia przede wszystkim i spełniania wszystkich marzeń, nie tylko tych biegowych. Mam nadzieję, że przekażę Wam te życzenia osobiście, bo… jeszcze raz serdecznie zapraszam na nasze Noworoczne bieganie. 

Do zobaczenia!