Choć niemal wszyscy biegacze zachwalają właśnie tę porę roku, jako najbardziej sprzyjającą biegom, dla mnie sprawa nie jest aż tak oczywista. Przede wszystkim okutana w warstwy ubrań, czapkę, szal, rękawiczki, nie czuję, aby moje ruchy były bardzo swobodne. Kolejnym problemem jest zakatarzony podczas biegu nos. Aby pozbyć się tego mało komfortowego stanu rzeczy, muszę wtykać sobie za gumkę od getrów chusteczki. Jestem też bardziej leniwa, jeśli chodzi o wychodzenie na treningi.
Aby bardziej się zdyscyplinować, na klamce od sypialnianych drzwi wisi mój biegowy uniform. To naprawdę działa. Co motywuje mnie nawet bardziej, to obawa przed zimowymi, gratisowymi kilogramami, bo te pojawiają się każdego roku w ilości od 2. do 4. Postanowiłam jednak, że treningi nie będą już tak intensywne jak przed maratonem. Długie, weekendowe wybiegania to maksymalnie 20 km, w tygodniu dwa razy po 10 km. Planuję jednak do mojego planu włączyć ćwiczenia ogólnorozwojowe, ze szczególnym akcentem na brzuch. Wstyd się przyznać, ale bieganie jest jedynym uprawianym przeze mnie sportem. Spróbuję pewnie swoich sił na łyżwach, ale póki co, nie nazwałabym tego jazdą. Zawsze, kiedy wychodzę na długi bieg, obiecuję sobie małą nagrodę po powrocie. Po dzisiejszym, nota bene, bardzo przyjemnym treningu (cieplutko i słonecznie, naprawdę duży respekt dla pogody), zafundowałam sobie pyszne latte, zrobione po mojemu i popołudnie z książką. Bo grunt to zmotywować motywację.