–>

  Pisząc, że Święta są czasem refleksji i przemyśleń mogę, słusznie zresztą, zostać posądzona
o pisanie przebrzmiałych banałów. Kiedy wczoraj przyjechałam do Poznania, poświeciłam wieczór na czytanie świątecznej Gazety Wyborczej. Po pierwszym przewertowaniu dziennika, moją uwagę przykuł artykuł pod jakże refleksyjnym tytułem: Dziewięć pomysłów na lepsze życie, a konkretnie fragment traktujący o bieganiu, w którym Christopher McDoughall dowodzi, że urodziliśmy się, by biegać. McDoughall zwraca uwagę, iż „kobiety biegające w sprintach to tragedia grecka – ich wyniki w porównaniu z mężczyznami wyglądają żałośnie. Ale już w maratonach te różnice są małe, a w przypadku jeszcze dłuższych dystansów zanikają.“ McDoughall jest autorem książki „Urodzeni Biegacze“ o plamieniu Tarahumara zamieszkującego stan Chihuahua w Meksyku, słynący z niespotykanej wręcz wytrzymałości w biegu.
  Święta upłynęły pod znakiem totalnego hedonizmu kulinarnego, a smak pasztetu, barszczu, kapusty z grzybami i szarlotki na ciepło nadal przyprawia mnie o zawrót głowy. Waga nawet nie drgnęła, więc kontynuuję objadanie do sylwestra. Bieganie zastąpiłam spacerami, ale dzisiaj uczciwie nadrobiłam zaległości. Święta uważam za udane.
  Tymczasem rozważam bieg sylwestrowy, spijam ze smakiem Theraflu, które ma wyleczyć pierwsze objawy przeziębienia i układam listę postanowień noworocznych, choć czytałam, że wpędzają one we frustrację. Dzisiejszy bieg poprawił mój nieco melancholijny nastrój, a jedyne czego teraz potrzebuję to niezawodne w stanach chandry promienie słońca.