fot. Małgorzata Opala

MAGDA

Maraton zbliża się wielkimi krokami. Jest to dla nas biegaczy ważne wydarzenie, a wielu z nas podnosi je do rangi święta Pobiegnę ten dystans pierwszy raz od dwóch lat, a dokładnie od maratonu w Berlinie w 2013 roku. Dużo się o tego czasu zmieniło, ja się zmieniłam, moje bieganie się zmieniło.

Kiedy dokładnie rok temu stawiałam pierwsze nieśmiałe kroki biegowe, po niemal rocznej przerwie, nie przypuszczałabym, że bieganie pochłonie mnie jeszcze bardziej niż wcześniej. I choć jestem daleka od pisania peanów na jego cześć i przypisywania mu magicznych właściwości, to jednak uważam, że życie na endorfinach jest znacznie lepsze. Jeśli już się od czegoś uzależniać, to właśnie od biegania.

Plan na ten rok był prosty. Jak najmniej startów, ale żeby każdy z nich był dobrze przemyślany i przebiegnięty na 100% możliwości. Nie będę ukrywać, że połączenie mojej pasji z opieką nad dzieckiem, to spore wyzwanie. Dałam sobie czas na powrót do wagi sprzed ciąży, do dawnej sylwetki, a co najważniejsze na “wdrożenie” się do nowej roli życiowej. Do końca 2014 roku tylko truchtałam, a moje biegi nie były dłuższe niż 10 km.   Dopiero w 2015 roku zaczęłam biegać nieco poważniej. Zapisałam się na poznański półmaraton i kilka biegów na 10 km. Nawet nie wiem kiedy zgubiłam wszystkie nadprogramowe kilogramy i zaczęłam biegać coraz szybciej.

To właśnie poprawa szybkości była moim głównym celem w tym roku. Wiele osób pytało mnie, jak to jest możliwe, że w tak krótkim czasie, tak bardzo poprawiłam swoje wyniki. Myślę, że kiedyś byłam bezrefleksyjnym klepaczem kilometrów, a teraz stram się biegać po prostu ambitniej. Kiedyś co chwilę miałam kontuzję, teraz przez rok udało mi się jej uniknąć. Sądzę, że ta poprawa wiąże się także z moją obecną wagą. Jeszcze nigdy w swoim dorosłym życiu nie byłam tak lekka. Niby to tylko kilka kilogramów, ale robi ogromną różnicę. Wiem, że wiele osób, także tych zupełnie mi obcych, jest zatroskanych moją “chudością”. Nasłuchałam się już wielu, nie zawsze miłych, komentarzy na temat mojej wagi. Ale to właśnie teraz biega mi się najlepiej i mimo notorycznego niewyspania mam całkiem dużo energii.

Jak wyglądały moje treningi do maratonu? Choć pewnie nie powinnam się do tego przyznawać jako biegająca blogerka, to nie korzystałam z żadnego planu treningowego. Nie to, żeby takich nie uznawała. Uważam jednak, że plan powinien być skrojony na miarę biegacza, a nie taki przypadkowy, ściągnięty z Internetu. Ja jeszcze nie dorobiłam się trenera, choć nie wykluczam takiej opcji na przyszłość. Wiem, że jeśli chcę się rozwijać biegowo, to pewnie jest to kwestia czasu. Plan treningowy przy obecnym stylu życia chyba tylko spowodowałby moją frustrację. Nie zawsze mogę wyjść na trening z prozaicznego powodu: nie mam z kim zostawić synka, a bieganie o 4 rano lub 22 odpada. Muszę więc planować sobie moje bieganie z tygodnia na tydzień, kiedy będę znała plany zawodowe M. Ten system się u mnie sprawdził. Największym wyzwaniem okazały się dla mnie długie wybiegania (>20 km). Pewnie za tydzień okaże się, czy maraton jest dystansem dla mnie. Biegłam go tak dawno temu, że już zapomniałam jak to było. Prawdą jest, że długie wybiegania z mojej ulubionej jednostki treningowej (przed ciążą) zamieniły się w ogromne i nie do końca lubiane wyzwanie. Swój najlepszy długi bieg miałam dwa tygodnie temu, kiedy zrobiłam 30 km ze średnim tempem 4:55 min/km. I gdyby to był maraton to bym chyba popłynęła, bo kończąc tamten bieg wciąż miałam siłę i moc w nogach. Boję się, że zrobiłam za mało “trzydziestek”, ale o tym przekonam się za kilka dni. Nie czuję się na siłach, aby pisać o treningach. Nie mam takiej wiedzy i kompetencji; to zresztą duża odpowiedzialność. Odsyłam jednak do Kasi i Bartka, których na pewno znacie. Oni robią to naprawdę dobrze.

Tytułem podsumowania napiszę tylko, że jestem bardzo podekscytowana, a zarazem zestresowana. Cieszy mnie jednak perspektywa odpoczynku od długich wybiegań. Wiem, że pracowałam na miarę moich możliwości i mam nadzieję, że to wystarczy. Myślę, że jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to będzie życiówka, o co zresztą nietrudno bo moja obecna nie powala: 3:53:XX z Berlina. Nie chcę jednak, aby pogoń za wynikiem przysłoniła mi radość z biegu, więc też nie załamię się, jeśli coś pójdzie nie tak. A tak poza tym chcę mieć w swojej kolekcji ten kontrowersyjny medal, który podzielił biegaczy. To dla mnie ważny bieg, który podsumowuje cały rok ciężkiej pracy, kiedy to zaczynałam praktycznie od zera i w dodatku z lekką nadwagą. I wtedy nie przypuszczałabym, że tempo poniżej 5 min./km stanie się dla mnie komfortowe, a ja zakocham się w bieganiu jeszcze bardziej. Choć będzie to mój 5. maraton, to wciąż czuję niesamowitą pokorę do tego dystansu i wciąż jest on dla mnie nieprzewidywalny.

ZOSIA

Ja znowu tym razem dodam tylko kilka słów od siebie. Moje przygotowania do maratonu były tak naprawdę przygotowaniami do Forest Runu. To ten bieg był tej jesieni moim priorytetem, maraton wrzuciłam na drugie miejsce. Pięćdziesiąt kilometrów to już dość poważny – przynajmniej dla mnie – dystans, dlatego też więcej w ostatnich miesiącach było u mnie długich spokojnych wybiegań, aniżeli szybkich akcentów, choć i tych nie zabrakło.  

 

Minęły już dwa tygodnie od Forest Runu, z którego jestem bardziej niż zadowolona. Nie spodziewałam się, że pójdzie mi tak dobrze i że będę się po nim tak dobrze czuła, zarówno psychicznie, jak i przede wszystkim fizycznie. Pewnie też dlatego już kilka dni później, w mojej głowie pojawiły się myśli związane z poznańskim maratonem. Miało nie być żadnego planu, a ten jednak powstał. Życiówkę na tym dystansie zrobiłam w tym roku już w marcu, więc nic się nie stanie, jeżeli teraz się nie uda, ale chyba spróbuję. Znam siebie i wiem, że na starcie obudzi się we mnie moja ambitna strona, która zachce powalczyć. Czy się uda, nie wiem. Nie wiem czy  na którymś kilometrze nie odezwie się ciało, które przypomni sobie Forest Run. Co będzie, to będzie ale nastawiam się pozytywnie. Dzisiejszy ostatni dłuższy trening był bardzo udany i podniósł mnie na duchu. Mam nadzieję, że za tydzień będzie mi się biegło tak samo lekko i dobrze jak dziś.  

 

Czy się stresuję? Tak i chyba zawsze będę się stresować tym dystansem. Bo maraton to jednak zupełnie inne bieganie, niż biegi ultra. Tutaj biegnie się szybko i jakby nie patrzeć jest to wyścig z czasem. Albo się uda, albo nie. Czas czekać nie będzie. Ale ważne, aby ktoś czekał na trasie i na mecie, bo to dla mnie o wiele ważniejsze od cyferek na zegarku. Liczę na dobrą zabawę, ale nie będę ukrywać, że liczę też na dobry wynik.  

 

Trzymajcie kciuki!