fot. Małgorzata Opala

Motywacja, to słowo klucz, które słyszymy bardzo często w kontekście biegania. Osobiście uważam, że jest napędem wszystkich działań, które podejmujemy. Upraszczając, bez motywacji nie ma pracy, bez pracy nie ma sukcesu. Ja sama mam dni, kiedy jest mi wszystko jedno. Takie dni, jeśli zdarzają się często, mogą niestety zniweczyć wiele miesięcy ciężkiej pracy. Dodam, że właśnie teraz przez nie przechodzę. Czuję już maratoński, ciepły oddech na plecach. W głowie mam koktajl sprzecznych emocji bo wiem, że z przyczyn najważniejszych zawalam właśnie ostatnie treningi. Z drugiej jednak strony, pracowałam ciężko przez ostatnie miesiące, na tyle na ile pozwalał mi czas i okoliczności. Życiowy optymizm nakazuje mi jednak wierzyć, że to będzie udany maraton, podczas którego poczuję się jak debiutantka, ale jednak z niewielkim doświadczeniem. O moich przedmaratońskich emocjach na pewno powstanie osobny wpis. W tym dziesiejszym chciałam się podzielić moimi sposobami na motywację. Od razu zaznaczam, że nie jestem psychologiem, na psychologii się nie znam, ale miałam na studiach przedmiot “Psychologia społeczna” i bardzo mi się podobał ;) Sama chętnie poczytam, co Was motywuje bo moje techniki chyba ostatnio nie wystarczają.

1. Technika wizualizacji

To moje najpotężniejsze narzędzie. Uwielbiam wyobrażać sobie nie tylko finalny efekt, ale także drogę do jego osiągnięcia. Kiedy zaczynałam ćwiczyć po porodzie, dokładnie wiedziałam, jaki efekt chcę osiągnąć. Moje ciało nie było w najlepszej formie i początkowo przerażała mnie praca, jaką muszę wykonać, aby dotrzeć do punktu, w którym teraz się znajduję. Podczas treningu biegowego także często wyobrażam sobie siebie, jak biegnę już podczas półmaratonu lub maratonu i osiągam czas, który sobie założyłam. Moim największym problemem podczas startów jest chęć poddania się na samym końcu. Podczas gdy inni biegacze wznoszą się wtedy na wyżyny swoich możliwości, ja opadam i  daję się wyprzedzać. Tak było podczas ostatniego poznańskiego półmaratonu. Kiedy tylko odkryłam ten słaby punkt, zaczęłam nad nim pracować podczas kolejnych startów. W efekcie podczas ostatniego starcia z dystansem półmaratonu nie odpuściłam i udało mi się wywalczyć upragnioną życiówkę.

2. Pierwsze efekty

Nie będę specjalnie odkrywcza pisząc, że najtrudniejsze są początki. Nic jednak nie motywuje tak bardzo, jak pierwsze efekty. Zdarza się, że chcę porzucić dany cel, tylko dlatego, że uważam go za zbyt czasochłonny, czy nierealny. Kiedy jednak zaczynam zauważać pierwsze efekty, automatycznie dostaję motywację do dalszej pracy. Wtedy do akcji wkracza technika wizualizacji i koło się kręci.

3. Motywacja wewnętrzna

Nie będę dywagować o wyższości motywacji wewnętrznej nad zewnętrzną. Moim zdaniem rola tej pierwszej jest nie do przecenienia. Jaką jest moja wewnętrzna motywacja do biegania: poprawa samopoczucia, ciągła dostawa świeżych endorfin, utrzymanie zdrowia i sylwetki, spełnienie etc. To pewnie motywatory większości z nas, zgadzacie się?

4. Motywacja zewnętrzna

Nie oszukujmy się, czasami potrzebujemy motywacji zewnętrznej. Uważam, że jej działanie jest dość krótkotrwałe, ale na krótką metę skuteczne. Dla mnie są to: nowe buty, nowy ciuch, czy po prostu perspektywa zjedzenia tabliczki/ kostki czekolady (w tej materii działa u mnie zasada wszystko albo nic, zatem wybieram tabliczkę). Jestem raczej zwolenniczką odroczonej gratyfikacji i lubię się nagradzać materialnie dopiero po osiągnięciu jakiegoś większego celu, który wymaga czasu, to jednak czasem potrzebuję nagrody tu i teraz. Często na metę biegu niesie mnie myśl, że już niebawem wypiję swoją ulubioną kawę i zjem zupełnie bez wyrzutów sumienia kaloryczny i nie do końca zdrowy posiłek.

5. Osiągnęłam to i co dalej?

Często można spotkać się z twierdzeniem, że to strach przed sukcesem nas paraliżuje i uniemożliwia realizację celu. Wydaje mi się, że wynika to z tego, że czasem nie jesteśmy na ten sukces gotowi i nie bardzo wiemy, co będzie dalej. Mówi się, że sama droga do celu jest ważniejsza od jego osiągnięcia i ja się z tym zgadzam. Aktualnie osiągnęłam swój cel: złamałam 1:40 na półmaratonie. Kiedy emocje nieco opadły, miałam przez chwilę uczucie pustki, że to już się stało, że co teraz, że poszło chyba zbyt łatwo. Szybko jednak zaczęłam myśleć o kolejnych celach. Uwielbiam dystans półmaratonu i najbliżej jest mi teraz do złamania 1:35. Wiem jednak, że aby to osiągnąć będę musiała sporo popracować. Czy to brzmi jak wyzwanie na 2016 rok?

6. Bonus od Zosi.

Dorzucę jeszcze jeden punkt od siebie, bo z wszystkimi pozostałymi się zgadzam i mam tak samo jak Magda. Co mnie motywuje do biegania? To, że bieganie jest dla mnie najlepszą terapią na wszelkie zło. Mam zły dzień? Idę biegać. Ktoś mnie zdenerwował? Idę biegać. Mam jakieś trudne zadanie do zrobienia? Idę pobiegać. To żadna ściema, to naprawdę działa. 45 minut biegu jest lepsze od leków, czy sesji u psychologa (choć na takiej nigdy nie byłam). Ten czas ze sobą i z moimi myślami pomaga mi rozwiązać największe problemy. I wiecie co jeszcze daje mi bieganie? EMOCJE, o które ciężko gdziekolwiek indziej. Nie jestem zbyt wylewna jeżeli chodzi okazywanie uczuć, ale płacz na trzydziestym kilometrze podczas zawodów, lub w połowie dystansu na treningu (zdarzyło mi się to ostatnio, tak po prostu… dobrze, że nikt nie widział ;) ) świadczy o tym, że bieganie naprawdę wyzwala we mnie ogromne emocje, takie zupełnie niespodziewane i trochę nieznane. A to jest piękne i dlatego warto wyjść na trening. 

I na koniec wklejam złotą myśl, która bardzo, bardzo mi się spodobała:

“You cant’t do everything, but you can do anything” 

(hasło znalezione w Internecie)