Jak wiadomo styczeń sesją stoi, więc mam górę projektów, które nie chcą się zrobić. Najlepszym rozwiązaniem, doskonale porządkującym dzień, byłoby inicjowanie go godzinnym treningiem skoro świt, pożywne śniadanie, kawa i do obowiązków. Tylko dlaczego ustawianie budzika godzinę wcześniej, kończy się jego ignorowaniem? Odbieram sobie tym samym nieco mistyczne doświadczenie przywitania wschodzącego słońca (zresztą jemu też się nie chce ostatnio wstawać) podczas porannego joggingu. Wracałabym wtedy z mokrą od potu koszulką, z gazetą pod pachą i chrupiącymi croissant‘ ami. Scenariusz poranka rodem z amerykańskich filmów obyczajowych. Rzeczywistość jest dokładnie odwrotna.
Tymczasem wracam do pracy, z góry przepraszając za lakoniczną notkę. Sygnalizuję jednak, że jeszcze w tym tygodniu będzie recenzja inspirującej książki o bieganiu, a także przepis na zdrowy posiłek.