–>

 Jest zimno. Znacznie poniżej mojego progu wrażliwości. Nie pomagają mantry, wizualizacje i nagrody pocieszenia. Pokusa rzucenia w kąt biegowej skorupy jest wielka. Zaraz potem przychodzi jednak zdroworozsądkowa dygresja: nie po to godziny treningów, bóle mięśni i negocjacji z samą sobą, by teraz wszystko zaprzepaścić.
I tak mimo spadających słupków rtęci biegam. Swoim strojem i zakrytą twarzą ściągam na siebie spojrzenia przechodniów. Podczas, gdy jedna część ciała poci się, inna zamarza. Już nawet katar w nosie zmienia stan skupienia. O dziwo w tym mrozie całkiem szybko biegam, bez leniwienia. Tak, w mrozie jestem bardziej konkretna.
Spuszczając z malkontenckiego tonu, zaczęłam właśnie realizować plan treningowy przygotowujący do półmaratonu poniżej dwóch godzin. Dla niektórych to, jak mawiają Anglosasi, piece of cake.  Plan realizowany jest przez 12 tygodni (zaczęłam od 5) i przewiduje 4 treningi tygodniowo. Całkowity kilometraż nie przekracza 50 km. tygodniowo. Poza tym, do biegania postanowiłam włączyć także inne sporty w tym nordic walking. I tutaj muszę odczarować nw, postrzegany często jako sport emerycki. Kijków nie mam, ale raz w tygodniu pożyczam od rodziców. Z moich obserwacji wynika, że niemal 90% kijkowców chodzi źle. Kiedy ja zaczynałam, mama turlała się ze śmiechu, ale jakoś poszło. Czasami widuję kijkowców (chyba niereformowalni zawałowcy), którzy w ramach treningu nw, porzucając kijki, przysiadają na ławce i z ulgą zaciągają się szlugiem.
Dawka motywacji, której nigdy za wiele:
Im więcej potu na treningu, tym mniej krwi w boju
Autor nieznany