Kolejny wpis, który powstaje w pociągu – tym razem nocnym, relacji Kolonia – Poznań. Kiedy wysiądę z niego na dworcu głównym w Poznaniu, będzie już wrzesień. Chwytając się za głowę, zastanawiam się kiedy właściwie minął sierpień?! Skoro mowa o sierpniu, warto mu się przyjrzeć. To nie był łatwy czas. Bardzo dużo pracy, mało czasu dla siebie i odpoczynku, poziom stresu niesamowicie wysoki. Wyjazd służbowy na targi, które na szczęście odbyły się w znanej mi dobrze Kolonii. Obiecałam sobie, że mimo zmęczenia (targi trwały prawie codziennie 11godzin) będę biegać, aby nie zaniedbać treningów przed berlińskim maratonem. Udało się, z czego jestem zadowolona. Dzięki wzajemnej motywacji, wspólnie z moim bratem wieczorami, albo o świcie (no dobrze, rano udało nam się to cały jeden raz ;)) trenowaliśmy.
            Ścieżki biegowe w Kolonii znam bardzo dobrze, większość z Was przecież wie, że to tutaj parę(naście) lat temu zaczynałam biegać. W tym mieście tak naprawdę można biegać wszędzie, ja głównie jednak biegałam nad Renem. Tereny nad rzeką są świetnie zagospodarowane,to istny raj nie tylko dla biegaczy, ale również rowerzystów, spacerowiczów czy rolkarzy. Z każdym treningiem staraliśmy się z bratem urozmaicać trasę, a wierzcie mi, że nie było to trudne. Kolonia ma siedem mostów, które świetnie nadają się do biegania i bardzo fajnie można sobie wyznaczać nimi trasę. Tak właśnie robiliśmy, dzięki czemu każdy bieg był inny. Tereny nad Renem przyciągają mnóstwo biegaczy, z przyjemnością stwierdzam, że biega bardzo dużo kobiet w każdym wieku. Zaciekawiło mnie również to, że biegacze nie witają się, znanym nam kiwnięciem. W sumie nic dziwnego, tyle osób biega, że trzeba by cały czas mieć podniesioną rękę ;). Po targach i obowiązkach służbowych postanowiłam wziąć urlop i zostać w Kolonii. Pierwsze dni niestety odchorowałam – dorwało mnie nie tylko lekkie przeziębienie, ale i boleśnie zaczął dokuczać ząb mądrości. Na szczęście w miarę szybko minęło, dzięki czemu mogłam kontynuować treningi z bratem. Biega nam się razem bardzo dobrze, dlatego postanowiliśmy spontanicznie zapisać się na koloński półmaraton.
            Biegliśmy w nim również w zeszłym roku, dlatego mniej więcej pamiętałam profil trasy i wiedziałam, co mnie czeka. Dwa dni wcześniej odebraliśmy pakiet startowy, który był (niestety) dość ubogi. Znajdował się w nim numer startowy, czip oraz reklamy i małe opakowanie żelków. Niestety w tym roku zabrakło koszulki. Godzina startu również się zmieniła, tym razem bieg zaczynał się o godzinie 16:00. Trochę mnie to zmartwiło, ponieważ rzadko kiedy biegam o takiej porze. Trasa biegu to 7kilometrowa runda, wiodąca głównie leśnymi ścieżkami. Podczas biegu można się zdecydować, jaki dystans chce się pokonać – do wyboru 7km, 14km, półmaraton albo 28km. Z Kubą postanowiliśmy, że przebiegniemy półmaraton, a jeżeli będzie nam dobrze szło, to zrobimy jeszcze jedną rundę.

W sobotę od rana pogoda mocno się pogorszyła, w porównaniu do pozostałych dni. Było chłodno, szaro i pochmurnie. Godzinę przed startem zaczęło lać i wiać, co coraz bardziej mnie przerażało. Gdy dojechaliśmy na stadion, na którym zaczynał się bieg, świeciło słońce. Jednak na pięć minut przed startem powróciły ciemne chmury, z których spadł zimny deszcz. Idealnie! ;) Na szczęście potem ponownie wyszło słońce, które towarzyszyło nam aż do mety. Biegaczy było na oko około 2000 i to w każdym wieku. Nie było stref startowych, dlatego nauczeni doświadczeniem z zeszłego roku, ustawiliśmy się z przodu i wyruszyliśmy. Niestety nie biegło mi się dobrze, co prawdopodobnie wynika ze zmęczenia ostatnimi tygodniami. Biegliśmy dość szybkim tempem, jednak momentami źle mi się oddychało. Podziwiam mojego brata (który mógł biec szybciej, a jednak cały czas dotrzymywał mi kroku i towarzystwa) za to, że znosił moje marudzenie. Naprawdę nie pamiętam, kiedy ostatnio tak marudziłam. Podczas drugiej rundy – biegło się już lepiej – wiedziałam jednak, że zakończę ten bieg na półmaratonie. Na długie wybieganie mieliśmy zbyt szybkie tempo, a przynajmniej zbyt szybkie jak na moje wczorajsze samopoczucie. Trzecia runda była najlepsza i najszybsza, pewnie dlatego, że meta była już blisko. Pomimo marudzenia, wbiegliśmy równo na metę z uśmiechami na twarzy. Zakładaliśmy, że pobiegniemy ten półmaraton treningowo, dlatego jestem bardzo zadowolona z czasu 1h 51min. Byłam 50tą kobietą na mecie. Niestety, tak jak już pisałam, medale dostali tylko najlepsi, dla pozostałych biegaczy nie było… a szkoda. 


            Mimo wszystko, biegło mi się ciężko i z tego faktu jestem już mniej zadowolona. Zbliża się maraton w Berlinie, a ja nie czuję mocy. Mam nadzieję, że to wszystko wina stresującego sierpnia i tego, że momentami chyba sama od siebie za dużo wymagam… Szkoda, że moje kolońskie wakacje dobiegły końca, ale tak to już jest, że wszystko co piękne za szybko się kończy. Czas powrócić na poznańskie ścieżki biegowe i odzyskać formę przed następnym wielkim biegiem!