Przez ostatni tydzień bieganie było moją jedyną rozrywką. Uważam, że w kieracie pracy jest doskonałą odskocznią od codzienności. Nie mam na razie serca, głowy i siły do interwałów, podbiegów oraz innych cudów. Życiówka na dychę macha do mnie ręką na pożegnanie. Teraz potrzebuję biegania terapeutycznego-długiego i wolnego. Koniecznie z dobrą muzyką w uszach. W tym tygodniu udało mi się wybiegać prawie 60 km, co przy tym moim niedoczasie, jest naprawdę dobrym wynikiem. Już jakiś czas temu zauważyłam, że bieganie sprzyja kreatywnemu myśleniu i koncentracji, a że to czym się param wymaga tychże, nie pozostało mi nic innego jak biegać, biegać, biegać. Nie mam aktualnie czasu na żaden inny pokarm dla duszy. Szkoda mi zaczynać nową książkę w obawie, że po kilkunastu stronach, będę musiała ją porzucić dla bardziej przyziemnych spraw.

Dzisiaj wybrałam się na trening bez planu, ale z ochotą na długie wybieganie. Dość ad hoc za miejsce destynacji obrałam Maltę (poznańską) i pobiegłam na nią dość okrężną drogą. Kiedy tam dotarłam na liczniku miałam ponad 6 km, a w zamyśle zrobienie co najmniej jednego okrążenia (5,3km.) plus droga powrotna do domu (2,5km). O dziwo, mimo sukcesywnie pogarszającej się aury na Malcie było dość sporo biegaczy. I wtedy przypomniałam sobie, że czytałam całkiem niedawno, że dzisiaj organizowany był bardzo NISZOWY maraton i półmaraton im. Lecha i Marii Kaczyńskich!
Summa summarum zrobiłam na Malcie 2 okrążenia i dotarłam do domu mając na liczniku 19 km. W 1:48 h spaliłam 994 kalorie i przemokłam do suchej nitki. W obliczu tych niepowetowanych strat energetycznych pochłaniam bez ABSOLUTNIE żadnych wyrzutów szarlotkę pod śmietanową pierzyną. A co tam!