Po bardzo długiej startowej przerwie czułam się prawie jak debiutantka. Właściwie udało mi się wrócić do formy sprzed ciąży, a ostatnie treningi były dość dobrym prognostykiem. Wiedziałam na pewno, że chcę pobiec ambitnie i na pewno będę atakować moją życiówkę sprzed dwóch lat.

Na kilka dni przed półmaratonem zrobiłam jeszcze wszystkie niezbędne badania na zaproszenie Centrum Chorób Serca i Układu Krążenia I-kar. Szczęśliwie wszystko kardiologicznie wyszło w porządku i dostałam pozwolenie na start. Co ciekawe w pakiecie badań była także szczegółowa analiza składu ciała, która wskazała, że metabolicznie mam zaledwie 12 lat. W moim wieku odbieram to jako komplement. Mam także nieznaczną niedowagę, ale przy obecnym trybie życia trudno mi cokolwiek z tym zrobić. Nie ukrywam również, że przy takiej wadze czuję się po prostu dobrze. Dopóki wszystkie inne wyniki są dobre, a moja dieta zbilansowana, to myślę, że nie ma powodów do obaw.

[gap height=”25″ /]

1429021833.407501.IMG_1342

[gap height=”25″ /]

W niedzielę wstałam nawet wypoczęta, co aktualnie nie zdarza się często. Logistykę przedstartową zaplanowałam szczegółowo dzień wcześniej, aby uniknąć niespodzianek i niepotrzebnego stresu. Zjadłam lekkie śniadanie (dwie białe kajzerki z drzemem truskawkowym i masłem orzechowym), wypiłam mocną, czarną kawę z cukrem, ubrałam się i zaczęłam ogarniać małego Leona.

[gap height=”25″ /]

pakiet

[gap height=”25″ /]

O godzinie 9 przyjechali po mnie przyjaciele: Gosia z Hubertem. Tego dnia startował tylko Hubert, który trasę pokonał z niespełna roczną córeczką w joggerze. Gosia zdzierała natomiast gardło kibicując niedaleko AWFu  razem z Madzią i Marleną (jestem pewna, że słyszeliście je na trasie). Z małymi przebojami udało nam się dojechać na miejsce. Od razu ruszyłam na miejsce spotkania z dziewczynami z drużyny. Bardzo miło było mi poznać na żywo osoby, które znam i kojarzę wyłącznie z rozmów na naszej facebookowej grupie oraz zdjęć. O godzinie 9.40 ruszyłyśmy z Zosią w kierunku startu. Obie miałyśmy plan rozpoczęcia biegu za balonikiem 1:45, ale nigdzie nie mogłyśmy go znaleźć. Kiedy punktualnie o 10.00 wystartował bieg, okazało się, że ruszyłyśmy w tej nieco wolniejszej grupie i trzeba będzie zajączka gonić. Pierwsze kilometry były dla mnie katorgą. Nie mogłam złapać rytmu, dopadła mnie kolka, której raczej nie miewam, a ja sama skupiona byłam na wyprzedzaniu i znalezieniu mojego docelowego tempa w granicach 4:50-4:55 min/km. Sporo siły włożyłam w manewry bezkolizyjnego wyprzedzania.

Kolka opuściła mnie dopiero na 5. kilometrze. Pierwszy punkt żywieniowy ominęłam. Zabrałam ze sobą 250 ml butelkę z wodą kokosową, którą sączyłam do 13 kilometra. Na 6. kilometrze stali moi chłopacy, co dodało mi sił. Do 12. km biegło mi się rewelacyjnie, złapałam w końcu swoje tempo, rytm i w duchu modliłam się, aby ten stan trwał co najmniej do 17 km. Niestety na Wspólnej dotknął mnie pierwszy kryzys. Poczułam, że zaczyna brakować mi paliwa i za chwilę naprawdę może być niedobrze. Rzadko biegam z żelami, choć to może błąd, więc musiały mi wystarczyć resztki wody kokosowej. Powtarzałam sobie tylko w myślach, że muszę trzymać tempo do punktu żywieniowego na 15 km, a tam jest już miasto i kibice, więc na pewno będzie mi łatwiej. Nie pomyliłam się. Na 16 km zostawiłam w tyle balonik 1:45, włączyłam power songa i zaczęłam odliczać kilometry. Szacowałam, że wpadnę na metę z czasem w okolicach 1:42-1:43 jednak dość nieoczekiwanie moja głowa zastrajkowała na 20 kilometrze właściwie tuż przed metą, w miejscu pełnym kibiców, gdzie wszyscy wrzucaja 6. bieg. Wpadłam nawet na pomysł, że pomaszeruję trochę, ale na szczęście nie wdrożyłam go w życie. Miałam wrażenie, że wszyscy mnie wyprzedzają. Wola walki wróciła dopiero na ostatnich 100 metrach. Metę przekroczyłam z czasem 1:44:02. Poprawiłam tym samym mój życiowy rekord sprzed dwóch lat o ponad minutę (1:45:09).

Tym samym 8. Poznań Półmaraton przeszedł do historii. Samą organizację oceniam dobrze. Śmieję się, że jestem mało wymagającym zawodnikiem: na trasie mam zazwyczaj swój prowiant, na mecie piwa nie piję, makaronu nie jem. Szkoda, że pacemakerzy byli tak słabo oznaczeni bo to trochę zburzyło moją startegię biegu. To w zasadzie moja jedyna obiekcja.

Poznański półmaraton na stałe wpisał się jednak w mój biegowy kalendarz, więc na pewno z niego nie zrezygnuję. Lubię atmosferę tego biegu, jego bliskość, poznańską organizacyjną solidność, świetny doping i ciężką pracę wolontariuszy. Niemniej jednak, najlepiej czuję się na mniejszych, wręcz kameralnych imprezach biegowych bo być może do takich jestem najbardziej przyzwyczajona. Mój powrót uznaję jednak za udany. Właśnie tak go sobie wyobrażałam.

[gap height=”25″ /]

meta
fot. Piotr Staśkiewicz

Z ciekawostek, tegoroczy bieg ukończyło 2158 kobiet (udział kobiet w stosunku do wszystkich startujących to 26,8 %). Dla porównania, w pierwszej edycji w 2008 roku było ich zaledwie 88 (udział kobiet w stosunku do wszystkich startujących to 8,48%) ! To twarde dane, z których wynika, że Kobiety biegają!