Za napisanie tego wpisu zabieram się już od niedzieli, jednak pełnia księżyca, która nie pozwala mi spać, zabrała mi też wszelkie siły i całą wenę. Chciałabym Wam jednak przekazać parę słów o tym półmaratonie, dlatego postaram się to zrobić tu i teraz.

Pierwszy raz do Piły na półmaraton przyjechałam w 2010 roku, miała to być mała próba generalna przed moim pierwszym maratonem w Poznaniu. Miała być i była, całkiem udana. Pojechałam, przebiegłam, zrobiłam wtedy piękną życiówkę (polepszając czas o 27 minut). Od tego czasu wracam tam co roku, z pewnym sentymentem i niewytłumaczalną dla mnie radością. Może dlatego, że jest to pierwszy półmaraton po wakacjach, a może dlatego, że spotyka się tam zawsze wielu znajomych. Również w tym roku nie było inaczej. Razem z Moniką, Kubą i Michałem dotarliśmy do Piły sporo przed godziną dziesiątą. Dzięki temu mieliśmy wystarczająco dużo czasu, aby bez pośpiechu odebrać pakiet startowy oraz przygotować się do biegu. Odbiór pakietów poszedł bardzo sprawnie. Co wchodziło w jego skład? Oczywiście numer startowy, agrafki, trochę ulotek, czasopismo biegowe oraz koszulka techniczna. Pomimo, że wzięłam rozmiar XS, koszulka jest dla mnie o wiele za duża, także albo ją komuś podaruję, albo wyląduje ona w mojej szafie i nie będzie przeze mnie używana.

Po ostatnich przygotowaniach (Monia, dzięki za domowej roboty izotonik!), parę minut przed godziną jedenastą nadszedł czas, aby ustawić się na starcie. Stojąc w tłumie pomyślałam sobie, że w Pile co roku nie tylko wzrasta liczba uczestników (w tym roku padł ponoć rekord), ale również temperatura – tego dnia było naprawdę ciepło i słonecznie! Wystartowaliśmy punktualnie. Każdy z nas ustawił się w innym miejscu, dlatego praktycznie większość biegu biegłam sama (o ile można tak w ogóle powiedzieć biegnąc w półmaratonie). Co ciekawe, pierwsze kilometry pokonywałam biegnąc pomiędzy balonikami na 1:40, a balonikami na 1:50, trzymając się bliżej tych drugich. Wyjątkowo nie miałam jednak na ten bieg żadnych planów dotyczących czasu, z jakim chciałabym go ukończyć. Ze względu na inne nadchodzące starty postanowiłam biec na tyle, na ile będę się czuła i na ile siły mi pozwolą. Dlatego też kiedy minęły mnie baloniki na 1:50, pozwoliłam im uciekać, nie denerwując się tym. Cały bieg biegło mi się wyjątkowo dobrze, mimo ciężkich warunków pogodowych. Kilometry przyjemnie mijały, mnie nic nie bolało, nic nie dokuczało.

I tak kilometr po kilometrze, coraz bliżej do celu. Na siedemnastym kilometrze poczułam dziwne ciągnięcie po lewej stronie w okolicach klatki piersiowej i to właśnie wtedy pierwszy raz w życiu poważnie się zestresowałam, że coś jest nie tak. Kiedy pojawiła się gęsia skórka (przecież było ciepło) postanowiłam zwolnić. Dwukrotnie podczas biegu mijała mnie karetka, nie chciałam, aby trzeci raz przyjechała po mnie… ;) Ból na szczęście szybko minął, a ja biegłam dalej do mety. Wiedziałam, że jest już bliżej niż dalej, ale pod koniec bardzo chciało mi się pić. Miałam nadzieję, że na dziewiętnastym kilometrze będzie punkt z wodą (dziewiętnasty kilometr był równocześnie szóstym (chyba) kilometrem, biegliśmy tamtędy dwa razy i przy pierwszym okrążeniu był tam punkt odżywczy). Niestety, punkt został zwinięty i jedyne co po nim zostało, to mokre miejsce na ziemi oraz parę kubeczków. Bardzo nieładnie i organizatorzy dostają za to ode mnie dość dużego minusa! Przy takiej temperaturze oraz takiej ilości osób było to wręcz niebezpieczne. Generalnie było mało punktów z wodą, a myślę, że bieg podczas którego odbywają się Mistrzostwa Polski w Półmaratonie powinien być idealnie zorganizowany! Rozmawiałam z wieloma osobami i wygląda na to, że nie byłam jedyną osobą, która bardzo liczyła na wodę w tamtym miejscu. Miałam to niesamowite szczęście, że Agnieszka, koleżanka oraz wierna uczestniczka spotkań biegowych, która ze względu na kontuzję nie mogła wystartować, poczęstowała mnie łykiem wody. Raz jeszcze za to dziękuję! Ostatnie dwa kilometry minęły w miarę szybko, chociaż miałam wrażenie, że to właśnie te najdłużej się ciągnęły. Na dwudziestym kilometrze znowu minęła mnie karetka, która przyjechała do biegacza leżącego na ulicy – na szczęście nie wyglądało to na nic poważnego… Potem jeszcze tylko jedna (marna) kurtyna wodna i można było zebrać ostatnie siły na ostatnią długą prostą prowadzącą do mety. Doping kibiców w tym miejscu bardzo pomógł i na metę wbiegłam z czasem 1:52:07, z którego jestem bardzo zadowolona. Jest to czas bardzo podobny do moich wcześniejszych tegorocznych startów, które odbywały się w zdecydowanie lepszych warunkach pogodowych. Na mecie przede mną pojawił się Kuba i Michał, a zaledwie chwilę po mnie wbiegła Monika, pobijając swoją dotychczasową życiówkę!

Gratuluję Wam i dzięki za wspólny, miły wypad do Piły, znowu pokazaliśmy, że tak się nie biega* ;) (* przypominam o co chodzi: https://kobietybiegaja.pl/xlpl-ekiden-2014-czyli-tak-sie-nie-biega/)

zdjęcie (1)

To by było na tyle, jeżeli chodzi o półmaraton w Pile. Tak się złożyło, że następnego dnia byłam umówiona na darmowe badanie serca. O akcji już pisałam przy okazji półmaratonu. Organizatorzy maratonu w Poznaniu razem z Centrum Chorób Serca i Układu Krążenia „I-Kar” przygotowali darmowe badania EKG dla uczestników maratonu. Postanowiłam ponownie skorzystać z tej akcji, przy czym zapisałam się dodatkowo na echo serca (to  badanie jest już płatne). Podobnie jak w marcu jestem bardzo zadowolona z tej wizyty! Miałam przyjemność znowu spotkać się z panem doktorem Jarosławem Glińskim, który … również biega. Niezwykle miła i inspirująca rozmowa m.in. o półmaratonie w Pile, w którym również wziął udział, ale też o rozsądnym bieganiu, o maratonach, ultramaratonach i triathlonie. Opowiedziałam również o moim bólu w klatce piersiowej podczas biegu w Pile. Okazało się (co wykazało zarówno EGK jak i echo serca), że wszystko jest w porządku i moje serce jest zdrowe, a ból był prawdopodobnie tylko nerwobólem, który nie powinien mnie niepokoić. Bardzo spontanicznie zrobiłam jeszcze badanie analizy składu masy ciała, ponieważ I-Kar przygotował dla maratończyków specjalną ofertę, a ja od dawna byłam ciekawa jak to u mnie wygląda.

zdjęcie (1)

Kolejna niespodzianka – dowiedziałam się, że mam bardzo dobre wyniki, a mój wiek metaboliczny to zaledwie 13 lat! Takie pozytywne wiadomości od rana dodały mi skrzydeł i siły do dalszych treningów i pokazały, że nawet poniedziałek potrafi być miły. ;)

Jeżeli jesteście zapisani na maraton, to polecam skorzystać z tej akcji, a jeżeli nie jesteście, to i tak polecam I-Kar, jako miejsce, w którym możecie się przebadać. Pamiętajcie, badania są równie ważne jak treningi. I tymi słowami kończę mój dzisiejszy wpis, ale następny już niedługo, obiecuję!