Zacznijmy od tego, że nie lubię facebookowego hejtu i staram się nie wdawać w dyskusje. Po dzisiejszym Poznańskim Biegu Niepodległości mam jednak swoje przemyślenia, którymi chciałabym się z Wami pokrótce podzielić.

Od początku wokół tego biegu było dość głośno. Do tej pory nie było w naszym mieście 11. listopada żadnej biegowej imprezy (co swoją drogą zawsze mnie dziwiło), jednak chyba jakoś w marcu pojawiła się informacja o tym, że w 2016 roku odbędą się w Poznaniu aż DWA biegi. Z tego co pamiętam trasy były podobne, godziny biegów również. Już wtedy zastanawiałam się, dlaczego organizatorzy nie chcą połączyć sił, aby zrobić jeden porządny bieg. Przecież organizowanie dwóch dużych biegów w jednym mieście to jakiś nonsens. Nie wiem, jak sprawa została rozwiązana, ale w pewnym momencie zorientowałam się, że bieg został już tylko jeden.

Ja do 2013 roku nie startowałam w żadnych biegach, a organizowałam swój własny bieg niepodległości – wychodziłam po prostu na trening i samotnie pokonywałam 11,11 km. ;) Dopiero w 2014 roku wystartowałam w Luboniu (dziś FB mi o tym przypomniał, było wtedy zdecydowanie cieplej), rok temu pobiegłam w Obornikach. Obydwa te biegi były bardzo dobrze zorganizowane. Rozważałam nawet powrót do Lubonia w tym roku, ale stwierdziłam, że jednak chcę pobiec w innym miejscu. Myślałam o Wrocławiu, Warszawie lub Gdyni. Ostatecznie padło jednak na Poznań, w którym chciał wystartować Marcin. I fajnie, mi to pasowało. Zapisaliśmy się pod koniec października.

W czwartek wieczorem wróciłam po tygodniowej nieobecności do Poznania. Prosto z pociągu poszliśmy do biura zawodów, by odebrać pakiety startowe. Oprócz numeru startowego dostaliśmy koszulki – do wyboru była czerwona lub biała. Już wieczorem czytałam w Internecie, że są jakieś problemy z rozmiarami. Moja koszulka była w porządku, nie mogłam się tu do niczego przyczepić. Przyznam jednak, że kilkukrotnie zastanawiałam się, czy organizatorzy poradzą sobie z taką ilością biegaczy – 10 tysięcy osób to naprawdę dużo, tu wszystko musi być przemyślane i przygotowane. I chyba właśnie tego trochę zabrakło.

Tym razem nie będę się rozpisywać o moim biegu, bo nie ma tu zbyt wiele do napisania. Chciałam powalczyć o czas, to nie do końca wyszło. Trasa choć miała sporo zbiegów, miała też dwa podstępne podbiegi, które jednak trochę mnie spowolniły. Na metę wpadłam z czasem 46:19. Chciałam zrobić to szybciej, ale to się dziś nie udało. Jak się później dowiedziałam, miałam spore szczęście, że na tę metę w ogóle mogłam wpaść. Podobno w pewnym momencie zaczęły się tworzyć takie kolejki, że biegacze musieli przed metą czekać na ukończenie biegu. Ale to musiało być irytujące! Lecisz na konkretny czas po to, by czekać przed metą? Nieporozumienie. Taka sytuacja nie powinna w ogóle mieć miejsca. Tu ewidentnie zawaliła organizacja. Meta powinna być szersza, przecież – i to powtórzę raz jeszcze – 10 tysięcy osób, to naprawdę tłum!

Na mecie otrzymałam medal (naprawdę oryginalny), wodę oraz rogala, ale to również nie było takie oczywiste. Jak wyczytałam na Facebooku wiele osób nie dostało ani medalu, ani rogala. Totalny chaos. Zaczęłam się zastanawiać jak coś takiego w ogóle jest możliwe. Kto tu zawinił – organizator, wolontariusze czy może…biegacze? Wina leży chyba po dwóch stronach. Rzeczą oczywistą jest, że organizator powinien zadbać o to, by niczego na mecie nie zabrakło. Każdy popełnia błędy, ale uważam że takie coś nie ma prawa mieć miejsca. Co w takim razie poszło tu nie tak? Może – i w sumie żal to pisać – zabrakło kogoś, kto pilnowałby medali? Te rozdawane były przez wolontariuszy (to szło trochę wolno, może stąd te kolejki?), ale kawałek dalej były stojaki, na których wisiały medale. Mógł je sobie zabrać każdy. To absurdalne, ale najwyraźniej tak właśnie się stało. Okropne zachowanie. Podobna sytuacja była z rogalami marcińskimi. Sama byłam świadkiem tego, że wolontariusz wydał komuś dwa rogale (nie powinien tego zrobić). Czytałam również komentarz pewnej dziewczyny, która otwarcie napisała o tym, że wzięła ze sobą aż trzy. No WSTYD, naprawdę wstyd! Żal mi tych osób, które marzyły o medalu i którym przysługiwał rogal, a które nie dostały na mecie nic.

Po takich sytuacjach zostaje ogromny niesmak. Oberwało się organizatorom, wiele negatywnych opinii poszło w świat, w wyniku których pewnie wiele osób już tu nie pobiegnie. Organizatorzy muszą wyciągnąć wnioski, bo sporo poszło tu źle. Zawsze powtarzam, że nie liczy się ilość, a jakość. Może warto o tym pomyśleć następnym razem. Liczę na to, że za rok wszystko się poprawi. A o zachowaniu na mecie niektórych z nas szkoda mi pisać, bo mam wrażenie, że i tak nie zostanę wśród tych osób zrozumiana. Dodam tylko tyle: „nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe”. Mam nadzieję, że wszystkie poszkodowane osoby dostaną swój zasłużony medal oraz zjadły dziś pysznego rogala. Mam też nadzieję, że debiutanci przez ten incydent nie zrażą się do biegania!

Aha, byłam dziś również świadkiem fajnego zachowania – aż sześciu Panów poinformowało biegnącego ze mną Marcina o tym, że ma rozwiązane sznurówki. Choć on doskonale o tym wiedział, to dziękujemy za to! ;)