Pierwsza edycja biegu Wings For Life World Run już za nami. Był to wyjątkowy bieg, bieg jakiego jeszcze nie było, bieg, którym jeszcze dzisiaj cały czas żyję.
[gap height=”25″ /]
Zapisałam się na niego przede wszystkim, bo to bieg charytatywny, bo pobiegliśmy dla tych, którzy nie mogą. Opłata startowa owszem, była spora, szczególnie kiedy nie do końca wiadomo, jaki to właściwie będzie dystans. Byłam jednak zdania, że skoro można pomóc, to warto. Dziś, dwa dni po przebiegnięciu, nie żałuję ani złotówki i cieszę się z mojej decyzji.
[gap height=”25″ /]
Odbiór pakietu startowego połączyłam z sobotnim spacerem nad poznańską Maltą. Biuro zawodów było dobrze zorganizowane, a że w momencie, w którym odbierałam pakiet nie było zbyt wielu osób, wszystko poszło sprawnie i po paru minutach miałam już wszystko załatwione. W skład pakietu wchodziła pamiątkowa koszulka bawełniana, bandana, izotonik, woda, Redbull, kupon rabatowy na buty New Balance, worek foliowy, bony na posiłek na mecie – sałatkę oraz makaron – oraz oczywiście numer startowy z czipem do pomiaru czasu.
W niedzielę nad Maltę dotarłam chwilę po godzinie 10:00. Zapisując się na bieg, można było dołączyć do drużyny. Ja, oprócz oczywiście drużyny „Kobiety biegają” postanowiłam zbierać kilometry wspólnie z Beatą Sadowską, z którą przed biegiem się spotkaliśmy. Nasza drużyna była bardzo kobieca, to jednak nic dziwnego, przecież nie od dziś wiemy, że …kobiety biegają!
[gap height=”25″ /]
[gap height=”25″ /]
Po spotkaniu, krótkim omówieniu drużynowej strategii i rzecz jasna, pięknym selfie naszedł czas na rozgrzewkę. W tym czasie udało się spotkać wielu znajomych, co najfajniejsze biegające kobiety nie tylko z Poznania. Jedyne co trochę psuło przedstartową atmosferę to pogoda. Silny wiatr był wyjątkowo upierdliwy i sprawiał, że momentami było naprawdę zimno. Dopiero wspólna rozgrzewka już w strefach startowych trochę pomogła. Świetne było uczucie i świadomość, ze wspólnie wyruszą biegacze na całym świecie. Na duży telebimie stojącym tuż przy starcie mogliśmy oglądać jak pozostałe miejsca przygotowują się do biegu. Jedni w pięknym słońcu, drudzy w ciemnościach z czołówkami, ale wszyscy czekali na to samo – na klakson symbolizujący start biegu.
[gap height=”25″ /]
[gap height=”25″ /]
[gap height=”25″ /]
[gap height=”25″ /]
Dokładnie o godzinie 12:00 wyruszyliśmy. Zabawne, bo tym razem wyjątkowo nie przyjrzałam się trasie. Wiedziałam, że najpierw biegniemy przez centrum Poznania, ale nie kojarzyłam jak dokładnie. Pierwsze kilometry biegłam wspólnie z Sylwią, naszą czytelniczką, która pokonała ponad 300km (samochodem, nie biegiem ;)), specjalnie aby wziąć udział w biegu. Biegła szybciej ode mnie, dlatego po zaledwie paru kilometrach każda z nas pobiegła swoim tempem. Dawno nie biegłam żadnego biegu w Poznaniu, dlatego ilość znajomych twarzy na trasie (tu głównie mowa o kibicach) bardzo mnie cieszyła. To pewnie dlatego biegło się tak dobrze. Jedyne, co mi początkowo przeszkadzało to naprawdę mocny wiatr, który sprawiał, że łzy same leciały mi po policzkach. Około 6 kilometra udało mi się dogonić Kubę (żeby nie mylić z bratem, to kolega). Zaczęliśmy biec obok siebie i tak już zostało, aż do samej mety. Razem jakoś o wiele raźniej.
[gap height=”25″ /]
Co zabawne, świadomość, że meta jest nieznana, osobiście ułatwiała mi bieg. Tylko raz podczas biegu spojrzałam na godzinę, aby spojrzeć, jak dawno wystartował samochód. Próbowałam oszacować, gdzie może być, ale to było za dużo liczenia, którego podczas biegu i tak bym nie ogarnęła. Dlatego też nie myśląc za dużo po prostu biegłam przed siebie.
Nie uważam, aby trasa była trasą łatwą. Było trochę podbiegów oraz wiatr, który momentami przeszkadzał, mimo wszystko mi się podobała. Ja po prostu lubię nowe ścieżki biegowe, a tej nie miałam wcześniej okazji pokonywać biegiem, jak już to samochodem. Na starcie postanowiłam, że chciałabym przebiec 15 kilometrów zanim dogoni mnie samochód. Pierwszy cel udało się wykonać. Kiedy moja Mama śledząca bieg online napisała mi, gdzie znajduje się meta, wiedziałam, że prawdopodobnie uda się zrobić 20 kilometrów. Od razu w głowie pojawiła się myśl, że skoro 20, to i półmaraton byłoby fajnie zrobić. I tak biegliśmy prawie ramię w ramię z Kubą.
[gap height=”25″ /]
[gap height=”25″ /]
[gap height=”25″ /]
Kibice również poza granicami Poznania spisali się na medal – w pewnym momencie kibicowała nam nawet Różowa Pantera i jak się okazało, nie były to żadne omamy ;). Mijając chorągiewkę z informacją o 20 kilometrze poczułam ogromną radość. Wiedziałam, że udało się wykonać plan i przebiec tyle, ile chciałam. Co lepsze, wiedziałam, że jeżeli utrzymam tempo, to zrobię półmaraton. Tak też się stało. Kiedy zobaczyłam 21,1km na zegarku podniosłam ręce do góry sygnalizując tym samym mój mały, osobisty sukces. Czas nawet miałam niezły, co świadczyło o przyzwoitym tempie.
Kuba, który dzień wcześniej biegł półmaraton i zrobił na nim życiówkę (podziwiam!) początkowo chciał odpuścić po minięciu półmaratonu, szybko jednak postanowił pobiec dalej ze mną i pościgać się jeszcze ze zbliżającym się już białym Volkswagenem. To wtedy coraz więcej biegaczy przede mną zaczęło się odwracać. Wiedząc co to oznacza, ja również zaczęłam śledzić, co dzieje się za plecami.
[gap height=”25″ /]
I nagle zobaczyłam światła na horyzoncie! Meta nadjeżdżała wielkimi kołami (bo przecież nie krokami). Wiedziałam, że koniec biegu jest blisko, jednak biegłam dalej przed siebie. Był nawet moment, w którym już chciałam, żeby samochód mnie minął, bo jednak na widok zbliżającej się mety wszyscy przyśpieszyliśmy. Jakie to zabawne, im szybciej biegliśmy, tym bardziej oddalaliśmy się od mety, a przecież zawsze jest dokładnie na odwrót. Przed samochodami jechała jeszcze grupa na rowerach, która informowała o zbliżającym się samochodzie. Dzięki Szymon (Szimi ma nawet swojego fanpage’a, zobaczcie!) za motywację tuż przed metą. Dzięki Tobie udało się jeszcze minimalnie podkręcić tempo. Po dokładnie 22,79 kilometrach meta mnie dogoniła i musiałam zakończyć bieg. Z jednej strony radość, że udało się tak długo uciekać i satysfakcja, że przebiegłam więcej niż zakładałam, ale i smutek, że nie mogę już biec dalej.
Dzięki bardzo dobrej organizacji szybko dotarliśmy do autobusu, który zabrał nas z powrotem nad Maltę. Tam czekały na nas medale oraz regeneracyjny posiłek. Kto chciał, mógł śledzić na telebimie dalsze losy biegu.
[gap height=”25″ /]
[gap height=”25″ /]
[gap height=”25″ /]
[gap height=”25″ /]
[gap height=”25″ /]
Wings For Life World Run był niesamowitą przygodą. Zapisując się na bieg nie spodziewałam się, że będzie to tak wspaniała impreza. Sprawiła mi bardzo dużo radości. Cieszę się, że mogłam pobiec dla tych, którzy nie mogą. Trzymam mocno kciuki, aby dzięki naszej pomocy i oni mogli kiedyś pobiec! Na zdjęciach poniżej biegające kobiety, zobaczcie co zdjęcie, jest ich więcej ;) 
[gap height=”25″ /]
[gap height=”25″ /]
[gap height=”25″ /]
[gap height=”25″ /]
[gap height=”25″ /]
Dziękuję Wszystkim kibicom zarówno tym znanym (szalona, mobilna ekipa Night Runners, byliście super!) jak i tym nieznanym, którzy jednak kojarzyli mnie. Dziękuję Łukaszowi i Michałowi za specjalny punkt odżywczy na 12 kilometrze. Jakub, byłeś dobrym towarzyszem biegu. Liczę na kolejne, dzięki! Poza tym jeszcze gratulacje dla wszystkich „biegających kobiet”, tych mi już znanych i tych poznanych na biegu. Fajnie się z Wami biegło! Dziękuję też Mamie za informacje z trasy, które bardzo pomagały!
[gap height=”25″ /]
Na koniec jeszcze taka jedna refleksja. Ten bieg pokazał mi, że podczas biegania bardzo dużo siedzi w głowie i sporo też od niej zależy. Kiedy biegnę tradycyjny półmaraton (czyli z normalną metą) często na ostatnich kilometrach pojawia się kryzys. Tutaj żadnego kryzysu nie było. Nie było, bo tak naprawdę nie wiedziałam gdzie jest meta i jak widać, miałam siły, aby biec dalej. Może teraz podczas każdych zawodów powinnam wyobrażać sobie ścigający mnie biały samochód?
[gap height=”25″ /]
Ps. Tato, raz jeszcze sto lat! Ten bieg był dla Ciebie!