W 2012 miał nadejść koniec świata. Tak mówili Majowie. Ja – urodzona w maju – jestem innego zdania. Dla mnie rok 2012 był początkiem. Początkiem niesamowitej przygody 
z blogiem, z Kobiety biegają, z Magdąi z Wami
Bezdyskusyjnie to był najbardziej biegowy rok mojego życia. 
Styczeń mimo niskich temperatur był dla mnie już dość aktywnym miesiącem. Od maja 2011 wiedziałam, że w marcu 2012 czeka na mnie maraton w Barcelonie. Dlatego już w styczniu rozpoczęłam na nowo długie wybiegania – pamiętam jak dziś moje 20km przy -9 stopniach mrozu nad poznańską Maltą. Było słońce, ale tak przenikliwy wiatr, że chciało mi się krzyczeć ze złości. Jednak nie odpuściłam, zgodnie z przysłowiem „no pain, no gain” ;) Luty wyglądał podobnie. Trening, trening, trening z myślą o Barcelonie. 
Ta nadeszła pod koniec marca. Tydzień wcześniej zawody na 10km podczas maniackiej dziesiątki. Taka mini próba generalna, rozgrzewka przed tym, co czeka mnie w Hiszpanii. 
Maraton w Barcelonie wspominam niesamowicie ciepło. Nie tylko dlatego, że od niego poniekąd rozpoczęła się moja przygoda z blogiem (tak, pamiętam jak dziś mój pierwszy, wtedy jeszcze „gościnny“ wpis). To był niesamowity bieg. Zakochałam się w Barcelonie od pierwszej chwili, dlatego też przebiegnięcie maratonu właśnie tam było dla mnie zaszczytem. Życiówka była oczywiście wisienką na torcie. 
Po maratonie czułam się naprawdę dobrze! Zakwasy były, ale kontuzji brak. Nic nie stało na przeszkodzie dalszych treningów. Coraz dłuższe i cieplejsze dni w połączeniu z euforią sprawiły, że chciało się biegać. 



Kwiecień był miesiącem zmian – nowa praca, pojawił się nasz nowy domownik Wiki, którą przygarnęłam ze schroniska. Szybko okazało się, że mamy wspólną pasję, którą jest bieganie. Wiki mimo ciąży, o której nikt nie wiedział, szalała i robiła dystanse powyżej 10km ;) Kto ją zna, ten wie, że z biegiem jej do twarzy!   
Maj, czerwiec i lipiec były oczywiście również biegowe. W maju były pierwsze wspólne 
z Magdą zawody w Swarzędzu na 10km, był też półmaraton w Tarnowie Pogdórnym, który był moim osobistym prezentem z okazji 26. urodzin. Bieg mimo dużego upału (jak ja za tymi upałami teraz tęsknię!) zakończyłam z życiówką, dlatego wspominam całą imprezę bardzo miło. 
Czerwiec to miesiąc wyjazdów służbowych. Prawie dwa tygodnie spędziłam – po raz pierwszy w życiu – za Oceanem. Oczywiście buty biegowe były pierwszą rzeczą, którą wrzuciłam do walizki. Udało mi się potrenować, żałuję jednak że było tak mało czasu na biegowe zwiedzanie Los Angeles
Lipiec i sierpień były znowu bardzo treningowe – przygotowania do maratonu w Berlinie sprawiły, że w sierpniu przebiegłam 231km i był to tym samym najbardziej rozbiegany miesiąc w tym roku. To wtedy w Kolonii, biegnąc z bratem półmaraton znowu polepszyłam życiówkę, łamiąc 1h 50min, co było kolejnym powodem do radości. 
We wrześniu powtórka z rozrywki – spontaniczny start w półmaratonie w Pile, który miał być biegiem czysto treningowym, udało się zakończyć z kolejną życiówką. Taka niespodzianka na mecie, to niesamowite uczucie, oczywiście zakończone łzami szczęścia. 
Ostatni dzień września był kolejnym dniem zwycięstwa. Maraton w Berlinie, bieg o którym zawsze marzyłam, ukończyłam cała i zdrowia, również z (prawie) wymarzoną życiówką :) Scenariusz był podobny – łzy szczęścia na mecie i radość nie do opisania. Już teraz cieszę się na start w Berlinie w 2013 roku.
Październik był szalonym miesiącem. Prawie każda niedziela była biegowo zaplanowana. Biegnij Warszawo na 10 km, następnie sztafeta maratońska w Kolonii, dodam że odbyła się zaledwie dwa dni po weselu mojego ukochanego brata :) Pokonanie dystansu maratońskiego, ale jako 4 osobową drużyna było niezwykle ciekawym doświadczeniem. Ja byłam ostatnią osobą, która biegła z „pałeczką“ i to mi było dane wbiegać na metę maratonu – czas naszej  drużyny „Los pollos hermanos” wynosił 3h22min55sek. W pojedynkę przynajmniej dla mnie, czas raczej nie do osiągnięcia...
Tydzień po sztafecie mglisty udział w półmaratonie w Szamotułach. To miał być mój ostatni start w 2012. Jednak postanowiłam wziąć udział jeszcze
w półmaratonie w Kościanie. To była zdecydowanie dobra decyzja. Dzięki pomocy Tomka 
z Night Runners (raz jeszcze dziękuję!) zakończyłam sezon biegowy z kolejną udaną życiówką na dystansie półmaratońskim. 
Biegów było o wiele więcej, nie każde z życiówką, nie każde udane. Nie mogę opisać wszystkich, bo ten wpis musi się kiedyś skończyć. 
Podsumowując, rok 2012to 1721,27 km przebiegniętych do dnia dzisiejszego. To m.in. 
2 maratony, 5 półmaratonów, 1 sztafeta maratońska, liczne biegi na 5 czy 10 km, to również 1 poważniejsza kontuzja. 
2012 to biegi z psem, biegi w samotności, biegi w towarzystwie, biegi w grupie, biegi za dnia, biegi nocą…
Ale 2012 to również coś więcej. To niezwykle wiele wspaniałych ludzi, których poznałam głównie dzięki „kobiety biegają” oraz bieganiu, rzecz jasna.
Dziękuję Wszystkim i każdemu z osobna za ten rok. Dziękuję za wspólne kilometry, dziękuję za motywację i za wsparcie. Za doping, za pomoc, za rozmowę i za to, że jesteście. 
Magda, Tobie dziękuję najbardziej! Oby nadchodzący rok 2013 był dla nas równie ambitny 
i udany. Udany, jak ten mijający, który żegnam, z uśmiechem na twarzy…