
Po ponad rocznej przerwie wracam do Was z kolejną odsłoną recenzji wózka X-Lander X-Run, który używam już półtora roku. To wystarczająco długi czas, aby spiąć klamrą wszystkie moje wrażenia i opinie. Chciałabym przy tym zaznaczyć, że celowo napisałam „używam” a nie biegam bo X-Run jest naszym wózkiem codziennego użytku. Wszystko dlatego, że mieszkamy blisko lasu i to właśnie las jest główną destynacją naszych spacerów. Oczywiście nadal biegamy razem, ale nie ukrywam, że staram się biegać raczej bez wózka. Wszystko dlatego, że pasażer lubi eksplorować świat i w wózku, i na własnych nogach.
Jeśli chodzi o bardziej techniczne aspekty wózka, to odsyłam Was do pierwszego wpisu na ten temat <link>. Tam też możecie przeczytać o moich pierwszych wrażeniach, które nadal pozostają w mocy. Tutaj nic się nie zmieniło bo nie wyobrażamy sobie już spacerów z innym wózkiem. Testowaliśmy go w naprawdę trudnym leśnym i off-roadowym terenie i nigdy nas nie zawiódł. Spacer leśnymi duktami zawsze odbywał się przy jednoczesnym komforcie małego pasażera i w takim terenie pompowane koła to nie zbędny luksus, ale konieczność. Jeśli chodzi o ten wózek to obok nosidła Tula, uważam go za niezbędny element wyprawki każdej aktywnej mamy. Możecie mi wierzyć na słowo, ale nie jestem gadżeciarą a wyprawkę kompletowałam z dużą uważnością i w duchu minimalizmu.
Zalety
Jeśli chodzi o wady, to nie mam większych zastrzeżeń. Tak jak wspomniałam w poprzednim wpisie, ucieszyłabym się z większej liczby elementów odblaskowych i uchwytu na kubek/butelkę/bidon w podstawowym wyposażeniu (uchwyt jest jednym z dodatkowych akcesoriów)
Dodatkowo wolałabym, aby tapicerka siedziska była w nieco ciemniejszym kolorze (ja mam jasnoszary). Nasza jest już bardzo zabrudzona, głównie przekąskami i błotem.
Jest jedna rzecz, której żałuję, jeśli chodzi o X-Runa: że nie miałam go przy pierwszym synu.