O Lizbonie marzyłam już od dawna i na początku tego roku powiedziałam sobie, że to jest miejsce w Europie, które chciałabym odwiedzić właśnie w 2018 roku. Ostatnie miesiące były dość szalone i pracowite, dlatego kiedy nadarzyła się okazja, aby choć na chwilę tam polecieć szybko kupiliśmy bilety lotnicze (swoją drogą szkoda, że nie ma bezpośredniego połączenia z Poznania).

Marcin był w Lizbonie już od środy, ja dotarłam do niego dopiero w piątek wieczorem (samolot oczywiście musiał mieć godzinne opóźnienie). Dotarliśmy do hotelu, zostawiliśmy rzeczy i poszliśmy coś zjeść oraz zobaczyć jeszcze trochę miasta wieczorem. Przy okazji mogliśmy nacieszyć się zaćmieniem księżyca, które było tam bardzo dobrze widoczne i naprawdę robiło wrażenie.

Sobota była naszym jedynym pełnym dniem, więc zaczęliśmy ją dość wcześnie. Równo o godzinie 8:00 portugalskiego czasu (godzina do tyłu) wyruszyliśmy z hotelu. Biegiem oczywiście. Plan był taki, aby pobiec wzdłuż rzeki w kierunku Torre de Belem, czyli jednej z największych atrakcji turystycznych Lizbony (w 2007 wieża została wybrana jednym z Siedmiu Cudów Portugalii). Po drodze minęliśmy oczywiście kilka innych miejsc wartych zobaczenia. Takich jak np. Winda Santa Justa, która jest symbolem centrum stolicy Portugalii. Oczywiście po drodze było kilka przystanków na kawę, w kawiarniach, o których czytaliśmy przed wyjazdem. Jeszcze zanim otworzyliśmy Zoffee, zwiedzanie kawiarni było dla nas obowiązkowym punktem wyjazdów. Poza tym lubimy łączyć bieganie z dobrą kawą. ;) Kilka kilometrów przed Torre de Belem zatrzymaliśmy się w LX Factory. To bardzo ciekawa artystyczna przestrzeń, która powstała na gruntach byłych fabryk. Fajny, industrialny klimat z jeszcze ładniejszymi sklepami, restauracjami i kawiarniami. My byliśmy tam dość wcześnie (bo chwilę po godzinie 9:00) i musieliśmy poczekać, aż Wish Slow Coffee House się otworzy, ale zdecydowanie było warto.

Kawiarnie, które odwiedziliśmy to:

  • Fabrica Coffee Roasters Lisboa
  • Wish Slow Coffee House
  • Hello, Kristof (niestety zamknięta, więc tylko zajrzeliśmy przez okno)
  • Copenhagen Coffee Lab

Nie znaleźliśmy espresso, które by nam smakowało (wszystkie jakieś takie wodniste były), ale kawy na lodzie były ekstra!

Następnym przystankiem był Pomnik Odkrywców (Padrao dos Descobrimentos), a następnie wyżej wspomniany Torre de Belem. Mieliśmy to szczęście, że jeszcze nie było tam zbyt wielu turystów. Warto było wstać rano.

Oczywiście obowiązkowo zatrzymaliśmy się w Pasteis de Belem na słynne wypieki o tej samej nazwie (zwane też Pasteis de Nata). To babeczki z ciasta francuskiego z budyniową masą, które posypuje się cynamonem. Najlepiej smakują na ciepło. Podobno ich dokładny przepis to jedna z najbardziej strzeżonych tajemnic kulinarnych. A szkoda, chętnie bym je zrobiła, bo są naprawdę przepyszne! ;) Oprócz tych w Belem spróbowaliśmy jeszcze Pasteis w Manteigaria oraz Fabrica de Nata. Wszystkie dobre, ale jednak te pierwsze najlepsze!

Z Belem zaczęliśmy biec w stronę centrum, prowadzi tam świetna ścieżka rowerowa przy rzece Tag. Ścieżka jest szeroka i ma duże oznaczenia co kilometr, bardzo fajna sprawa. Oczywiście przebiegliśmy pod słynnym czerwonym mostem Ponte 25 de Abril, który zawsze chciałam zobaczyć. Na żywo robi niesamowite wrażenie, ogromny most!

Nasz bieg – wyszedł nam półmaraton – zakończyliśmy w dzielnicy Alfama. To najstarsza dzielnica Lizbony. Dużo tam pięknych, wąskich uliczek, dużo pod górkę. Niestety o tej godzinie dużo tam było również turystów, przez co zwiedzanie wcale nie było już takie fajne. Dotarliśmy jednak jeszcze na jeden z najbardziej znanych punktów widokowych Miradouro de Graca. Widok na miasto był naprawdę niesamowity (zdjęcie główne tego wpisu). Mnóstwo domków, kolorów, piękne białe chmury. Wyglądało to wszystko trochę jak namalowane. Must see jeżeli wybieracie się do Lizbony! Nawet zdjęcie nie oddaje tego, jak to wszystko wyglądało naprawdę.

Po naszej części biegowej zrobiliśmy kolejne 20 kilometrów, już „tylko” spacerowo. Chodziliśmy i zwiedzaliśmy miasto, podziwiając m.in. Azulejos, czyli słynne ceramiczne płytki zdobiące domy, kościoły, mury. Było ich tak dużo, każde tak piękne, że nie nadążałam robić zdjęć. Nareszcie zobaczyłam również charakterystyczne lizbońskie tramwaje, które znałam dotąd tylko ze zdjęć. Zupełnie przypadkiem znaleźliśmy naprawdę świetną restaurację Sr. Lisboa, w której zjedliśmy fantastyczny obiad (mus z ciecierzycy wspominam do dziś), do tego bardzo dobre białe wino. Jeżeli będziecie w Lizbonie i nie chcecie zjeść turystycznego dziadostwa, to zajrzyjcie tam. Oprócz jedzenia, fajny wystrój i bardzo miła obsługa. Zahaczyliśmy jeszcze o kolejny punkt widokowy, tym razem na drugą stronę, czyli punkt widokowy św. Piotra z Alcantary. Z kolei na zachód słońca poszliśmy jeszcze raz na Miradouro de Graca, a po zachodzie przeszliśmy kilka kroków dalej, na drugi punkt widokowy Miradouro de Nossa Senhora do Monte. Było tam mniej ludzi, a widok równie piękny.

Później chodziliśmy po prostu uliczkami Lizbony, już bez konkretnego celu. Zanim jednak wróciliśmy do hotelu, znaleźliśmy kolejną bardzo dobrą restaurację A Parte, w której zjedliśmy kolację. Zero turystów, sami lokalsi, dobre jedzenie!

W niedzielę czasu nie mieliśmy zbyt dużo, dlatego wyruszyliśmy z samego rana. Podjechaliśmy metrem do lizbońskiego Oceanarium, które jest największym oceanarium w Europie. Było pięknie, bez turystów, tylko biegacze i rowerzyści. Stamtąd ruszyliśmy biegiem w stronę centrum Lizbony. Trasa głównie wzdłuż portu może nie była zbyt urokliwa, ale pokazała inną część miasta.

Na pewno jest jeszcze mnóstwo miejsc, które warto zobaczyć w Lizbonie (dajcie znać!), ale ja wróciłam bardzo zadowolona. Brakowało mi może jeszcze czasu na wycieczkę nad Ocean, ale i na to przyjdzie czas. Poza tym cała reszta wyszła świetnie. Zwiedzanie i bieganie to super połączenie, można zobaczyć o wiele więcej, często widzi się miejsca, których normalnie (jadąc np. metrem czy autobusem) by się nie zobaczyło.

Jeżeli wybieracie się w najbliższym czasie właśnie do stolicy Portugalii, to życzę Wam boa viagem!

PS. Polecam też spróbować Ginjinhi, czyli ich słynnego wiśniowego likieru ;)