Zaczynając ten wpis, wiem, że będzie on jednym z najbardziej inspirujących, ale zarazem najtrudniejszych wpisów. Ciężko zebrać na papierze wszystko to, o czym parę dni temu się dowiedziałam. Zacznę od początku, aby wyjaśnić Wam skąd w ogóle powstał ten pomysł i jak doszło do naszego spotkania.
Może pamiętacie, że jakiś czas temu udostępniłam na naszym Facebooku film o berlińskim maratonie „The Journey”. Opowiada on historię czterech różnych osób, które mają taki sam cel – wystartowanie i oczywiście ukończenie maratonu w Berlinie. Moją największą uwagę przykuła Sigrid Eichner, 74-letnia biegaczka z Berlina. Zanim napisy na końcu filmu zdradziły, czego w swoim życiu dokonała byłam pod wielkim wrażeniem tego, że ta starsza i drobna pani radzi sobie z dystansem maratońskim. Cóż, mogłam się tylko zawstydzić, kiedy przeczytałam, że to kobieta mająca najwięcej maratonów i ultramaratonów na całym świecie. Przyznam szczerze, że początkowo myślałam, że twórcy filmu zrobili błąd, bo przecież to niemożliwe, aby mieć tyle ukończonych maratonów! Przecież nie wystarczy na to dni, lat, nie wystarczy na to życia! Nie dawało mi to spokoju i zaczęłam szukać o niej informacji w internecie. Oczywiście myślenie, że to pomyłka, było z mojej strony dość naiwne. Jak się domyślacie nie było żadnego błędu i Sigrid naprawdę ukończyła tyle biegów. Im więcej o niej czytałam i im więcej widziałam jej zdjęć, na których zawsze jest uśmiechnięta i pełna energii, tym bardziej chciałam się z nią spotkać. Jak wiadomo chcieć, to móc. Dowiedziałam się, że biega w klubie (100 Marathon Club Deutschland), więc postanowiłam napisać maila do przewodniczącego tego klubu i poprosić o namiary do niej. Warto spróbować, przecież nie miałam nic do stracenia, a wiele do wygrania. Przez dwa tygodnie nie było żadnej odpowiedzi, ale nie traciłam nadziei. I słusznie. Kiedy byłam w Kolonii dostałam wiadomość z przeprosinami, że tak długo to trwało oraz informację z adresem mailowym. Od razu postanowiłam napisać do Pani Eichner. W mailu przedstawiłam siebie i napisałam o blogu oraz o tym, co z Magdą robimy. Z racji tego, że cały czas myślałam, że Pani Eichner mieszka w Hamburgu, chciałam przeprowadzić wywiad drogą mailową – czyli wysłać jej pytania i poczekać na odpowiedzi. Ku mojej radości i kolejnemu zdziwieniu (74latka, która potrafi obsługiwać komputer i odpowiadać na maile!) odpowiedź dostałam bardzo szybko. Była zachwycona pomysłem, bardzo zaciekawił ją sam projekt „Kobiety biegają”, dlatego zaproponowała spotkanie. Napisała, że wolałaby się spotkać osobiście, aby się poznać i ze sobą porozmawiać, co i mi oczywiście też o wiele bardziej odpowiadało, szczególnie po informacji, że mieszka w Berlinie. Wspaniale! Przecież byłam akurat w Kolonii i mój powrót do Poznania planowałam tak czy siak przez Berlin. Wystarczyła krótka wymiana maili oraz jedna rozmowa telefoniczna (przez telefon komórkowy, z którym też sobie dobrze radzi!) i spotkanie było ustalone.
Z Kolonią musiałam pożegnać się w środę rano, spotkanie umówiłyśmy na wieczór. Pani Eichner zaprosiła mnie do siebie. Pomimo tego, że mieszka na drugim końcu Berlina, w części, której prawie wcale nie znam, pomysł również mi odpowiadał. Chciałam przecież zobaczyć jej słynną ścianę z medalami! Dzięki pomocy taty, bez problemu dotarłam na miejsce i punktualnie o godzinie 19:00 zjawiłam się u Sigrid. Z uśmiechem na twarzy otworzyła mi drzwi i zaprosiła do swojego małego mieszkanka. Nie ukrywam, że samo spotkanie trochę mnie stresowało. Okazało się, że stres był absolutnie zbędny. To osoba tak ciepła i życzliwa, a przy okazji pozytywnie zakręcona na punkcie biegania, że po kilku minutach czułam się totalnie swobodnie mając wrażenie, że znamy się od lat. Biła od niej tak pozytywna aura, że nie mogło być inaczej. Co zabawne, Sigrid na samym początku zapytała o mój wiek. Kiedy odpowiedziałam jej, że mam 28 lat z uśmiechem powiedziała, że wyglądam na 14. Wspólnie jednak stwierdziłyśmy, że taki już jest zbawienny wpływ biegania ;) Następnie w ramach podziękowania za to, że mogłyśmy się spotkać wręczyłam jej naszą klubową koszulkę, z której się bardzo ucieszyła i którą od razu na siebie założyła. Mój plan był taki, aby nagrać całą naszą rozmowę dyktafonem, aby potem móc ją sobie przetłumaczyć i przygotować dla Was relację. Jak wiecie złośliwość rzeczy martwych lubi zaskakiwać w najmniej oczekiwanych momentach. Pomimo, że telefon pokazywał, że nagrywa, gdy po 25 minutach rozmowy postanowiłam sprawdzić, czy oby na pewno, okazało się, że NIE. Nagrała się minuta. Byłam bardzo niezadowolona, pierwszy raz mój telefon mnie zawiódł. No ale, co zrobić. Postanowiłam zapisywać najważniejsze fakty ręcznie, niektóre w telefonie, a przede wszystkim najwięcej zapamiętywać, aby móc odtworzyć Wam to niesamowite spotkanie. Z góry uprzedzę, że nie była to rozmowa pod tytułem „pytanie – odpowiedź”, chociaż pytania miałam oczywiście przygotowane. Od początku Sigrid zaczęła sporo opowiadać, a ja z przyjemnością wsłuchiwałam się w jej opowieści i zadawałam pytania, które rodziły się na bieżąco. Oczywiście powinnam dodać, że naszą rozmowę zaczęłyśmy w malutkim pokoju, w którym była magiczna ściana z medalami. To nieprawdopodobne ile ich tam było. Dosłownie medal na medalu. Sigrid narzekała, że nie wszystkie są wystarczająco wyeksponowane, bo chciałaby, aby każdy medal był widoczny. Uspokoiłam ją, że ściana i tak robi niesamowite wrażenie, a przy takiej ilości medali ciężko wszystkie pokazać, chyba, że powiesiłaby je na wszystkich czterech ścianach w pokoju. Oczywiście porobiłam zdjęcia, ale trudno było uchwycić wszystkie niesamowite medale. Oto niektóre z nich:
Kiedy usiadłyśmy w drugim pokoju, Sigrid otworzyła swojego laptopa i zaczęła opowiadać. Oczywiście pierwsze pytanie nie było zbyt oryginalne, bo chciałam się dowiedzieć, kiedy i dlaczego zaczęła biegać. „Miłości do sportu nauczono nas – mnie i rodzeństwo – już od najmłodszych lat” powiedziała Sigrid, która wychowała się w Turyngii. W Nordhausen chodziła z trójką rodzeństwa do internatu sportowego, w którym ćwiczyła gimnastykę. Biegać zaczęła w Berlinie, do którego przeprowadziła się w 1976 roku. Nie była przyzwyczajona do tak dużego miasta, w którym jest hałas, tłok i ścisk. „Trójka dzieci w domu, mąż w pracy, długa droga do pracy – podczas biegu miałam czas dla siebie, miałam spokój. Biegając czułam się wolna i odpoczywałam od wszystkiego.” Parę lat później, dokładnie 17 maja 1980 wystartowała w pierwszym biegu. Warto podkreślić, że miała wtedy 40 lat! Jej pierwszy bieg to 45- kilometrowy Rennsteiglauf. I to właśnie wtedy, wszystko się zaczęło. Od tego czasu zaczęła startować co tydzień w jakimś biegu, 30 lat później miała na swoim koncie już 1500 biegów! To naprawdę niesamowite! Biegła naprawdę w przeróżnych miejscach, ciężko mi wymienić te wszystkie biegi, o których wspominała. Sigrid, aby sama nie zapomnieć o wszystkich swoich zawodach, zapisuje je skrupulatnie w różnych tabelkach w Excelu. Jest tam zapisany każdy bieg, w którym wystartowała. Zapisuje m.in. nazwę biegu, dystans, miejsce, w którym się odbył, czas, miejsce w kategorii wiekowej oraz informacje, który raz startuje w tych zawodach. Często startuje w tych samych biegach co roku.
Aha, może powinnam dodać bardzo ważny szczegół. Sigrid interesują głównie długie dystanse – albo są to maratony, albo biegi o dłuższym dystansie. Wiele z nich znajduje w Niemczech, ale biegała też w najróżniejszych zakątkach świata. Wystartowała m.in. w biegu La diagonale des fous, oficjalnie nazywany Grand Raid de la Réunion. To ultramaraton górski o długości 162 kilometrów. Opowiadała, że to tam w pewnym momencie na trasie zobaczyła przed sobą taką skałę, której nie dało się w żaden sposób obejść. Musiała przez nią przeskoczyć. Problem taki, że była za mała, aby się na nią wspiąć, więc była zmuszona zatrzymać się i poczekać na kogoś, kto ją podniesie. Tak też się stało i dopiero wtedy mogła pobiec dalej. Bieg ukończyła z czasem 55h 17min 09 sek. Nie była ostatnia na mecie, a limit czasowy to 66 godzin, także miała naprawdę spory zapas czasu.
Co więcej w 2005 roku wystartowała również w znanym Wam z pewnością Badwater Ultra, który uważany jest za jeden z najtrudniejszych ultramaratonów na świecie. To 217 kilometrów w Dolinie Śmierci, które pokonuje się latem, gdy tam temperatura sięga 55 stopni Celsjusza. Oczywiście dochodzą do tego duże różnice wysokości. Pamiętam, kiedy Darek Strychalski startował w tym roku w biegu, wtedy pomyślałam sobie, że ten bieg w takich warunkach, to istne szaleństwo. Dlatego, kiedy Sigrid powiedziała, że w nim wystartowała znowu nie wiedziałam co powiedzieć. Zapytałam, jak sobie z nim poradziła, jakie miała wrażenia. „W porównaniu do Réunion, Badwater wydawał mi się o wiele łatwiejszy. Tam masz swoją grupę wsparcia i towarzystwo, to bardzo ważne. A trasa? Trasa jest w porządku, bo jest w miarę prosta i biegnie się asfaltem. Najbardziej przeszkadza pogoda i temperatura.” Bieg ukończyła z czasem 52h 45min 46 sek. i jeżeli nic się nie zmieniło (nie znalazłam żadnych informacji), to jest najstarszą osobą, która ukończyła Badwater. A co powiedziała dyrektorowi biegu na pożegnanie „The most people death in the bed and not in the Death Valley” czyli w tłumaczeniu tyle co „Większość ludzi umiera w łóżku, a nie w Death Valley.”
Jeżeli chodzi o te dłuższe biegi, to wspomniała również o biegu „Dodentocht”, czyli dosłownie marsz śmierci, który odbywa się w sierpniu w Belgii. To faktycznie marsz na dystansie 100 kilometrów, a nazwa taka, ponieważ kiedyś nikt nie wierzył, że można taki dystans przeżyć. Oczywiście można również pobiec, ale warto zwrócić uwagę na to, że nie można go ukończyć poniżej 10 godzin, bo wtedy zwyczajnie jeszcze nie ma mety. ;) To wyjątkowe wydarzenie, w którym startują całe rodziny. Z tego biegu Sigrid pamięta jedną ciekawostkę. Kiedy po nocy cały czas w biegu, powoli pojawiało się słońce zobaczyła nagle przed sobą na dużej polanie białą krowę (tak w ramach ciekawostki, to w Belgii jest dużo białych krów), która siedziała jak pies. Tak ją to rozbawiło, że musiała potem cały czas o niej myśleć, dzięki czemu zajęła czymś głowę i ukończyła bieg. Tę historię opowiadała z wielkim uśmiechem na twarzy.
W tym roku wzięła również udział w biegu „Der Mauerweglauf” na 100 mil – to 160,9 km – w Berlinie. Jak sama nazwa wskazuje, trasa biegu prowadzi prawie dokładnie tak, jak niegdyś mur berliński. Wspominała, jak kiedyś, kiedy mur jeszcze istniał, oglądała maraton w zachodniej części Berlina z okien wieżowca na Leipziger Strasse, teraz mogła normalnie biegać tamtymi ulicami. Sigrid opowiadała, że nie był to łatwy bieg. Dla niej największym problemem przy takich dużych dystansach jest zawsze zmęczenie, czasami ma wrażenie, że po prostu zaśnie. Kiedyś tak się stało – nawet nie widziała kiedy zasnęła i upadła. Obudziła się leżąc w kałuży. Ukończenie tego biegu zajęło jej dokładnie 28 godzin i absolutnie nie była ostatnia. Co ją motywowało podczas biegu? Ludzie biegnący przed nią. „Kiedy nie mam już sił, zawsze myślę sobie, że przecież nie jestem jedyną osobą, która się męczy. Wszyscy inni zawodnicy też są zmęczeni. Poza tym lubię myśleć, co robią inni w tym czasie, kiedy ja biegnę. I tak myślałam, że teraz jedzą śniadanie – a ja biegnę. Później jadą do miasta – a ja biegnę. Jedzą obiad – a ja biegnę. Teraz piją kawę – a ja nadal biegnę. To zabawne, ile można zrobić w takim czasie, a ja cały czas biegnę.” Kiedy widziała, że pod koniec biegu zaczyna wyprzedzać ludzi, to dawało jej energii, a na mecie czuła, że mogłaby biec dalej. Jak sama twierdzi, trzeba pamiętać o tym, że każdy człowiek biega inaczej i każdy prawdopodobnie będzie miał na trasie jakiś kryzys. Jednak te kryzysy u każdego będą pojawiać się w innym momencie.
Warto wspomnieć jeszcze o biegach takich jak „Europalauf”, podczas którego biegnie się etapami. W tym biegu startowała każdego dnia, przez 64 dni. W biegu „Deutschlandlauf” biegała 17 dni pod rząd. Znowu zapytałam, jak to jest możliwe, bo przecież kiedyś organizm musi się zbuntować. „Ciało jest już do tego przyzwyczajone. Poza tym trzeba po prostu chcieć, bo inaczej się nie uda. Najlepiej spróbować i sprawdzić na własnym organizmie. Trzeba samemu się przekonać, czy jest to coś dla mnie, czy nie. Może wolę krótsze szybsze biegi, a może dłuższe i wolniejsze.”
Pełna podziwu dla tych opowieści, zapytałam o maratony, bo nadal nie wiem, jak to jest możliwe, że w każdy weekend pokonuje dwa maratony. Znowu usiadłyśmy przy tych wszystkich tabelkach, pokazywała mi swoje wyniki. Zapytałam, czy ważne są dla niej czasy i czy starty jeszcze w ogóle ją stresują. „Oczywiście, że tak. Nadal stresuję się przed każdym startem, to nie mija.” Jeżeli chodzi o czasy, to nie są one dla niej najważniejsze. Chociaż nie ukrywa, że jak startuje, to zawsze chce być pierwsza w swojej kategorii wiekowej i to – co zobaczyłam w tabelkach – jej się prawie zawsze udaje.
Najlepszy czas, z jakim ukończyła maraton w swoim życiu to 3h 22min 05 sek. Ukończyła około dwieście biegów z podobnym czasem, teraz oczywiście biega wolniej, ale to już nie jest takie ważne. Teraz ważne dla niej, aby w dobrym stanie dotrzeć do mety. Niesamowite było również to, że w swojej biegowej karierze było sporo biegów, które ukończyła w dokładnie takim samym czasie, co do sekundy. Pokazała to na przykładzie biegu w 2002 i 2012 roku. Po dziesięciu latach, dokładnie taki sam czas. To w sumie niesamowite!
A co z kontuzjami, przecież te też musiały być? No właśnie, jak u każdego biegacza i ona miała parę poważnych problemów. Raz, w nocy na zawodach rozbiła sobie kolano na dużym kamieniu, którego po prostu nie zobaczyła. Wtedy musiała zrezygnować z dalszego udziału i została przetransportowana helikopterem do szpitala. Tu dodała, że o wiele bardziej woli biegać po asfalcie, bo ten jest po prostu płaski. Podczas zawodów w terenie często potyka się o kamienie, korzenie czy inne przeszkody i często upada. Zaśmiałam się, kiedy to usłyszałam, bo i ja mam w mojej karierze sporo upadków podczas biegów w terenie… W 1990 roku miała poważny wypadek samochodowy, w 2000 roku operację pleców oraz w zeszłym roku trzy razy poważnie naderwała mięsień. Miała problemy z chodzeniem, więc nie było mowy o bieganiu czy nawet o pływaniu. Przez trzy miesiące musiała odpoczywać, co jak się domyślacie, nie było łatwe. Najbardziej ubolewała nad tym, że w tamtym roku mogła wystartować tylko w pięćdziesięciu biegach. Czy ma jakiś ulubiony bieg, albo jakiś najtrudniejszy? „To są ciężkie pytania, na które nie umiem odpowiedzieć. Każdy bieg jest inny, każdy ma w sobie coś innego. Tak naprawdę podczas biegu czasami nie zawsze doceniam to, co się dzieje. Dopiero długo po biegu zaczynam o tym myśleć i wspominam piękne, jak i ciężkie chwile.” Oczywiście są też zawody, których nie ukończyła, ale takich jest mało.
W pewnym momencie Sigrid powiedziała, że zaprasza mnie na kolację do Włocha, a po drodze pokaże mi miejsce w którym biega. Wyszłyśmy na dwór i po paru minutach doszłyśmy do miejsca jej treningów. To Velodrom Berlin czyli teren, na którym znajduje się kryta arena spacerowo-rowerowa. To również jedna z największych sali koncertowych w Berlinie oraz również pływalnia, którą Sigrid odwiedzała prawie codziennie, kiedy ceny nie były jeszcze tak wysokie. Tam ma parę tras, po których biega. Pokazała mi dwie ulubione, nawet chwilę się nią przebiegłyśmy. To trasa, po której można biegać nawet gdy pada deszcz i gdy jest ciemno (i tu warto dodać, że Sigrid jest już na emeryturze, ale nadal pracuje po dwanaście godzin dziennie! Dlatego zazwyczaj biega tylko wieczorami), gdyż jest zadaszona. To runda dookoła hali, o której przed chwilą wspomniałam. Ma 1250 metrów, a co zabawne nie ma się wrażenia, że kręci się rundy. Pani Eichner powiedziała, że ma wrażenie, że ta ścieżka nigdy się nie kończy i faktycznie tak jest. Ja też nie lubię biegać w kółko czy rund, ale tutaj w ogóle się nie czuło, że robi się kolejną rundę. Niesamowite. Poza tym faktycznie można tam biegać przy każdej pogodzie, bo biegnie się pod dachem. Trochę wyżej jest jeszcze druga ścieżka, już bez zadaszenia i w kształcie kwadratu. To właśnie tutaj chciałaby zorganizować bieg sześciogodzinny – tak, Sigrid nie tylko biega, ale również sama organizuje biegi głównie w Berlinie, na które serdecznie nas zapraszała. Będę śledzić jej imprezy biegowe i jak znajdę coś ciekawego, to na pewno Wam o tym napiszę. Aha, Sigrid dodała, że nigdy nie trenowała według planu treningowego. Rusza na trening, kiedy ma na to czas. Nie biega treningowo wielkich dystansów, czasami w tygodniu nie biega wcale bo musi odpocząć po pracy oraz przed kolejnymi zawodami.
Siedząc na wspólnej kolacji u Włocha w pobliżu jej mieszkania, zadałam jeszcze parę pytań. Skoro byłyśmy już w takim miejscu, to zapytałam czy przestrzega specjalnej diety. Powiedziała, że nie. Stara się jeść sporo białka, ale je normalnie, nie zwracając szczególnej uwagi na dietę. Je też mięso, chociaż wie, że warto je ograniczyć. Chciałam wiedzieć czy jej zdaniem kobiece bieganie różni się od męskiego biegania. Powiedziała, że jej zdaniem kobiety są o wiele bardziej zdyscyplinowane, ale często i to szczególnie kiedy zaczynają biegać, mają obawy, że ludzie na nie patrzą. A przecież nieważne czy ma się parę kilogramów za dużo, czy biega się bez makijażu – robi się to przede wszystkim dla siebie. Nie należy się przejmować innymi. Warto dołączyć do kogoś i biegać wspólnie, tu pochwaliła również nasze kobiece spotkania biegowe, które z pewnością motywują do biegania. Według Sigrid warto zacząć od chodzenia z kijkami, które przygotuje do marszobiegów, a potem do biegania.
W sumie rozmawiałyśmy ponad trzy godziny. Głównie to ona opowiadała i mogłabym pisać jeszcze wiele więcej, ale czas powoli na małe podsumowania:
Sigrid Eichner, 74letnia matka i babcia (jej dzieci nie biegają, ale uprawiają inne sporty takie jak karate, Nordic Walking oraz łyżwiarstwo) w dniu, w którym rozmawiałyśmy, miała na swoim koncie 1857 ukończonych maratonów i ultramaratonów. Kiedy przy niej siedziałam, umawiała się przez telefon na kolejne dwa, które miała teraz w ten weekend. To oznacza, że aktualnie ma ich 1859, a rok 2014 chce zakończyć mając 1870 biegów. Zostało zatem jeszcze 11 maratonów w tym roku. Ma też już plany na kolejny rok. Chciałaby we wrześniu, w miesiącu, w którym ma urodziny, mieć ukończonych 1940 biegów. Dlaczego akurat tyle? Bo 1940 to jej rok urodzenia. Sama myśli, że może być ciężko, bo będzie musiała zrobić 70 biegów w dziewięć miesięcy, ale ja mam wrażenie, że z jej motywacją i siłą da sobie rade. Na pewno mocno jej kibicuję! Mam też nadzieję, że przyjedzie na maraton do Poznania, bo tu jeszcze nie biegła. Jednak Polska nie jest jej obca. Wiele lat temu biegła maraton we Wrocławiu oraz w 1987 roku w Warszawie. Z tego biegu zapamiętała wodę oraz kostki cukru na punktach odżywczych.
Ja nadal nie wiem, jak to jest możliwe, że biega dwa maratony w przeciągu weekendu. Nie wiecie, jak się śmiesznie poczułam mówiąc jej, że w roku zrobiłam cztery maratony. Przecież ona tyle robi w dwa tygodnie! :D Ale zrozumiałam tyle: trzeba zawsze myśleć dobrze i nie marudzić. Zawsze jest ciężko i zawsze coś boli. Bo – jak powiedziała Sigrid – jeżeli biega się dobrze, to zawsze coś boli. Ona nigdy się nie zatrzymuje na biegach, nawet gdy jest już bardzo ciężko. Po prostu biegnie dalej i się nie poddaje, bo przecież cały czas biegnie do przodu i w końcu kiedyś pojawi się meta. A ta, jest dla niej zawsze ogromną radością. Powiedziała, że mimo tak wielu biegów w życiu, dobieganie do mety jest dla niej zawsze niezwykłym i niesamowitym przeżyciem. Za każdym razem ogarnia ją taka radość, jakby to była pierwsza jej meta w życiu. „To przecież dla tego momentu się męczysz. Męczysz się, aby dobiec do mety i nie chcę rezygnować z tej radości na mecie. Dlatego nawet, gdy jest ciężko, walczę do końca. Dla mety, która jest dla mnie największą nagrodą.” Sigrid powiedziała coś bardzo słusznego. To przecież tam przeżywa się z innymi ogromne emocje, to łączy ludzi. Na mecie wszyscy się cieszą, przytulają i są szczęśliwi.
Mimo tego, że z wiekiem biega coraz wolniej, uwielbia swoje hobby. „Pieniądze wydajemy tak czy siak i każdy wydaje je na coś innego. Ktoś wyda je na kaczkę w restauracji w weekend, ja w tym czasie pobiegnę dwa maratony. Tak wydane pieniądze to świetna inwestycja!” Sigrid dzięki bieganiu poznała wiele osób, przyjaciół i prawie cały świat. Jej celem to 2000 biegów, ale ma też jeszcze jeden, ten najważniejszy. Chciałaby móc biegać jeszcze przez 70 lat. Jej plan jest taki, aby w wieku 140 lat przebiec jeszcze jeden maraton.
I właśnie tego życzę jej z całego serca, bo takie osoby jak Sigrid Eichner powinny żyć wiecznie i przekazywać swoją radość życia, pozytywną energię i optymizm innym!
Cudowna Kobieta i jeszcze cudowniejsza inspiracja. Przyznaję się, że wcześniej nigdy o niej nie słyszałam ale to nic… takich ludzi warto poznać na każdym etapie życia i przygody z bieganiem :)
To prawda. Cieszę się, że mogłam ją poznać i mam nadzieję, że to nie było nasze ostatnie spotkanie :)
„To zabawne, ile można zrobić w takim czasie, a ja cały czas biegnę” – super! swietny teskt i niesamowita kobieta! dzieki Z. :-)
:)
Aż nie wiem co napisać… Wzruszyłam się na końcu. To że Sigrid jest niesamowita to mało powiedziane. Jeśli dożyję 74 lat to mam nadzieję że też nadal będę cisnąć maratony :D
No to mam nadzieję, że się spotkamy na starcie ;) i na mecie! Starsze kobiety biegają ;)
Niesamowita kobieta! a recenzja bardzo ciekawa :)Pozdrawiam
Dziękuję, a miłe słowa przekażę Sigrid! :)
Zosiu gratuluję spotkania, naprawdę widać, że inspirujące dla Ciebie, a dzięki temu dla nas-czytelników :-)
Uwielbiam takie kobiety. Pełne pasji, radości życia i werwy, pomimo wieku. Ostatnie słowa są prawdziwe: trzeba zawsze myśleć dobrze i nie marudzić. Zawsze jest ciężko i zawsze coś boli. Myślę, że można to odnieść nie tylko do biegania, ale do życia w ogóle. Każdy człowiek ma problemy, codzienność nie zawsze jest różowa, ale to jak spojrzymy i na czym skupimy nasze myśli, kreuje naszą rzeczywistość :-) Dzięki za ten wpis!
A ja dziękuję za ten komentarz! :)
Cudowna ta Pani Sigrid! I jak tu szukać jakiejkolwiek wymówki przed treningiem? To niesamowite, jak bardzo potrafimy się czasem nad sobą użalać, a na świecie żyje tylu ludzi, którzy obiektywnie mają wiele trudniejsze warunku, a robią po tysiąckroć więcej niż my, młode wilki. Wstyd i wielka motywacja! :-)
No właśnie, mi wstyd, że nie wyszłam dzisiaj pobiegać, bo przeszkodził mi ten straszny wiatr… Jutro się poprawię ;)
Najbardziej inspirujący wpis, jaki przeczytałam w życiu biegaczki i nie tylko;) Dzięki Zosia ;)
Malwa, dzięki :*
Wpisy na Waszym blogu zawsze czytam z zaciekawieniem i z niecierpliwością czekam na kolejne. Cieszę się, że trafiłam kiedyś na ten blog i od ponad roku mogę czytać tak inspirujące wpisy! Trzy razy N! Niesamowita historia, Niesamowita kobieta i Niesamowita recenzja. Tak jak ta kobieta może być motywacją dla wszystkich ludzi, biegaczy i nie-biegaczy, tak Wy jesteście motywacją dla mnie:) I myślę, że nie tylko dla mnie.
Pozdrawiam ciepło!
PS Ja też mam bardzo młodziutką twarz, a co dopiero jak dochodzą na niej wypieki od wysiłku :D
Natalia, dzięki bardzo za te miłe słowa :) Słowa w kierunku Sigrid przekażę jej dalej, a to co napisałaś o blogu motywuje z kolei nas do dalszej pracy, do dalszej motywacji bo o to właśnie chodzi. Dobrze wiedzieć, że ktoś z niecierpliwością czeka na wpisy! Dzięki <3
PS Młodziutka twarz z wypiekami :D
„Zawsze jest ciężko i zawsze coś boli. Bo – jak powiedziała Sigrid – jeżeli biega się dobrze, to zawsze coś boli. Ona nigdy się nie zatrzymuje na biegach, nawet gdy jest już bardzo ciężko. Po prostu biegnie dalej i się nie poddaje, bo przecież cały czas biegnie do przodu i w końcu kiedyś pojawi się meta”.
Fan-ta-sty-czna…!!!
Zosiu, czytałam w emocjach i nie mogę uwierzyć… Krucha kobieta ze stali… Dziękuję za tę relację.
p.s. bieganie na różowo to fajna sprawa :)
Tak, ona jest fantastyczna i cieszę się bardzo, że udało mi się to Wam tym wpisem przekazać :)
Dziękuję za miłe słowa i zapraszam do różowego biegania ;)