Mój kolejny półmaraton przeszedł do historii jako jeden z bardziej udanych. Do Swarzędza przyjechałam powalczyć o nową życiówkę. Nie spodziewałam się żadnej spektakularnej poprawy, ale każda sekunda na pewno sprawiłaby mi wielką radość. Moje samopoczucie w ostatnich tygodniach nie wskazywało życiowej formy, mimo solidnej dawki, sumiennie wykonywanych treningów. Mimo tego, że na treningach ciężko pracuję, czułam, że nie jestem w takiej formie, w jakiej chciałabym być. Jednak jako umiarkowana, ale jednak optymistka, podeszłam do moich jesiennych startów zadaniowo i z przekonaniem, że będzie dobrze.

Po raz pierwszy od dawna byłam na biegu zupełnie sama, bez moich wiernych kibiców. Miło mi było jednak zamienić kilka słów z dziewczynami, które czytają bloga. Pogoda tego dnia była całkiem niezła- ciepło i słonecznie. To była miła odmiana po ostatnich upalnych startach na 10 km. Na 15 minut przed startem zjadłam pierwszy żel. Ustawiłam się w swojej strefie startowej i nerwowo spoglądałam na zegarek. Punktualnie o 10 ruszyliśmy ze swarzędzkiego rynku. Wiele osób niestety nie zastosowało się do prośby organizatora i ustawiło w nieswoich strefach czasowych. Pierwsze 500 metrów to było strategiczne wyprzedzanie, tak aby nie pobiec za szybko, a jednocześnie gładko wstrzelić się w docelowe tempo. Chwilę później czekało na nas kilka sporych podbiegów, które znałam już z biegu na 10 km w tym mieście i tak mniej więcej od 6 km zaczęła się dla mnie najfajniejsza część biegu. Jeszcze chyba nigdy wcześniej kilometry nie upływały mi tak szybko. Pierwsze biegłam tempem poniżej 4:40/km, co było dobrym prognostykiem na dalszą część biegu. Miałam w sobie spokój, jakiego dawno nie doświadczyłam podczas startu. Dopiero ok. 10-11 km czułam, że nieco zwalniam, moje nogi zaczęły mi odmawiać posłuszeństwa. Jednak był to tylko chwilowy kryzys. Czekałam spokojnie, kiedy minę tablicę oznaczoną liczbą 14. Zgodnie z planem właśnie wtedy wzięłam drugi żel, tym razem z kofeiną. Byłam zdumiona, że nie mam absolutnie żadnego kryzysu energetycznego i psychicznego. Zwykle na ostatnich kilometrach trasy mam ochotę się poddać, często zwalniam i tracę wolę walki. Tutaj jednak nastąpił przełom i po prostu leciałam przed siebie i odhaczałam w głowie kolejne kilometry.  Najtrudniejsze były momenty, kiedy nie miałam nikogo przed sobą. Lubię „uczepić” się kogoś, kto dyktuje tempo. Na 19. km wiedziałam, że raczej nie dam rady poprawić czasu sprzed roku, ale wciąż mogę z łatwością złamać 1:40, co mnie na tę chwilę w pełni zadowala. Tak też się stało. Na metę wpadłam z czasem 1:39:14 i byłam 15. kobietą na 185 startujących przedstawicielek mojej płci.

[gap height=”25″ /]

14455900_1465098226850495_625827678_o
fot. Ewa Szpot :) Kilka sekund po przybyciu na metę

Czy jestem zadowolona z wyniku? Momentami myślę, że mogłam pocisnąć, ale wiem, że naprawdę dałam z siebie tyle, ile tego dnia mogłam. Na pewno ten start podniósł moje morale przed najważniejszym sprawdzianem 9. października w Poznaniu i do tego czasu muszę się solidnie zregenerować. Cieszę się, że podczas ostatnich długich wybiegań przetestowałam odżywianie na trasie, dzięki któremu udaje mi się uniknąć kryzysów i w moim przypadku sprawdza się bardzo dobrze. Może tym razem na maratonie uda się uniknąć „ściany”. O tym przekonam się już niebawem. Moje treningi do maratonu opiszę zresztą…po maratonie.

[gap height=”25″ /]

Debiut Marietty w półmaratonie :)

[gap height=”25″ /]

Tytułem zakończenia, dodam jeszcze kilka zdań o organizacji. Półmaraton Szpot Swarzędz odbywał się po raz pierwszy. Muszę jednak przyznać, że na każdym etapie było czuć doświadczenie organizatora wyniesione z biegów na 10 km odbywających się pod egidą marki Szpot, każdego najpiękniejszego miesiąca roku, czyli maja. Impreza przygotowana była na 1000 uczestników. Odbiór pakietów odbywał się sprawnie, podobnie rzecz się miała z depozytami, kolejkami do toalet (a właściwie ich brakiem). Na trasie oprócz wody serwowanej w butelkach 0,5 l można było zjeść czekoladę, cukier i banany, z czego ja akurat tym razem nie skorzystałam. Organizator dał także możliwość wyboru dwóch pakietów z koszulką i bez. Dla mnie to plus, bo po prostu nie potrzebuję kolejnych koszulek, więc wolałam po prostu zapłacić mniej. Myślę, że wystartuję także w kolejnej edycji biegu. Trasa, za wyjątkiem podbiegów na kilku pierwszych kilometrach, była płaska i sprzyjała biciu rekordów.

[gap height=”25″ /]

img_9261[gap height=”25″ /]

img_9263