Autor: Magda


Założenie było proste: biegniemy razem, dobrze się bawimy i nie patrzymy na czas. Wystartowałyśmy bardzo wolno (prawie 8 minut na kilometr) i ze względu na tłum, miałyśmy ograniczone możliwości wyprzedzenia. Takie tempo było dla nas jednak zdecydowanie za wolne, więc gdy tylko nadarzyła się okazja, to przyspieszałyśmy. Już na drugim kilometrze czekała na nas pierwsza degustacja wina. Pomimo tego, że miałyśmy pić wino dopiero od 30. km, postanowiłyśmy zaryzykować. Co tu dużo pisać, było warto. Punkty żywieniowe były rozstawione bardzo często, co było dla mnie ogromnym zaskoczeniem (było ich chyba z 30). Dodatkowo na każdym z nich można było się posilić owocami, ciastem, cukrem, chipsami, krakersami, suszonymi owocami, wodą oraz colą. Nie było natomiast izotoników. Po 20. kilometrze serwowano nam także glukozę. 


Biegło nam się wspaniale. Cała trasa wiodła przez winnice, a momentami przez urocze francuskie wioski. Wielokrotnie przebiegaliśmy przez przepiękne zamki (Chateau), gdzie częstowano nas czerwonym winem, a zespoły grające na żywo dodatkowo podkręcały atmosferę zabawy. Biegłyśmy z Agą dość zróżnicowanym tempem: raz na 3:45 raz na 4:30, ale zdecydowanie szybciej niż zakładałyśmy na początku. Udało nam się spróbować niemal każdego serwowanego wina. Niektóre z nich podawane były nawet w kieliszkach. Całą trasę przebiegłyśmy bez kryzysów, a na 35 km postanowiłyśmy pójść na masaż, po którym biegło się nieco lepiej. Ja dopiero wtedy dostałam skrzydeł i włączył mi się w głowie azymut meta. Na ostatnich kilometrach udało nam się także zjeść świeże ostrygi oraz mięso i sery. 




Na metę wpadłam, gdy zegar wskazywał 4:38:54 (miejsce open :1433/8089). Na mecie każda z nas dostała różę, medal, plecak i skrzyneczkę z winem. Następnie udałyśmy się do wielkiego namiotu, w którym działo się after party. Tam czekała na nas muzyka, wino, piwo, kanapki, jajka, jogurty, kawa i herbata, owoce i wiele innych. Pierwszy raz po maratonie zakwasy odpuściły już po 10 minutach i mogłam się bez problemu poruszać. 



W ramach pomaratońskiej regeneracji, udałyśmy się z naszymi chłopakami nad ocean i było naprawdę super.


Dla mnie Marathon du Medoc chyba na zawsze pozostanie tym najlepszym. Podobała mi się świetna organizacja, jedzenie, wyjątkowe wino i to, że kibicowały nam tłumy. Byłabym bardzo smutna, gdyby to był tylko półmaraton. I pewnie mogłabym pobiec drugie tyle, bo miałam wciąż dużo siły. Zastanawiałam się skąd się wzięło tak doskonałe samopoczucie na maratonie i chyba przesądziło o tym regularne jedzenie na trasie (a może jednak wino). Ja jestem przeciwniczką wszelkich żeli i innych tego typu wynalazków i już od dawna z tego nie korzystam.
Czy wrócę do Medoc? Na pewno. Nie za szybko, bo to dość duże wyzwanie logistyczne i finansowe, ale chcę tam pobiec za kilkanaście lat.
Teraz czekam na Berlin, nieco spokojniejsza. Marathon du Medoc miał sporo stromych podbiegów i urozmaiconą nawierzchnię. W Berlinie jest ponoć szybciej i łatwiej. Jeśli będziecie chcieli, przygotuję wpis o takiej pięciodniowej wycieczce wraz z przybliżonymi kosztami.