Ta relacja powinna była powstać tydzień temu. Powinna, ale nie powstała. Ten tydzień był tak bardzo intensywny, że nie było chwili, aby spisać myśli. A kiedy była (choć niewielka), to z kolei myśli uciekały. I z racji tego, że minął właśnie kolejny weekend pełen biegowych (i nie tylko) wrażeń, to nie będzie to wpis tylko o Chrzypsku, ale o wszystkich biegach ostatnich dwóch tygodni.

  1. Półmaraton w Chrzypsku Wielkim

W sumie, to wpis o Chrzypsku zaczynałam dwa razy. Czasami po prostu nie idzie. Zaczynam po raz trzeci, w końcu do trzech razy sztuka. Do tego półmaratonu mam niesamowity sentyment. Kojarzy mi się z tulipanem, jeziorem, wędzoną sielawą oraz wielkim upałem. Również w tym roku wszystko się zgadzało. Kiedy chwilę po godzinie 8:00 ruszaliśmy z Anią i Maćkiem (dziękuję za transport!) z Poznania, termometry wskazywały już sporo ponad 20 stopni, do tego bezchmurne niebo. Na miejscu, godzinę później było już naprawdę upalnie. W porównaniu do zeszłych lat pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to długa kolejka po pakiety startowe, co mogło świadczyć o większej frekwencji. Z ciekawości sprawdziłam statystyki i faktycznie zarówno na dystansie krótszym, jak i półmaratońskim, liczba uczestników wzrosła. Start biegu był o godzinie 11:00. O tej porze było już bardzo ciepło, ale odwrotu nie było. Ruszyliśmy i w sumie bez umawiania się, po kilkuset metrach biegłam wspólnie z Malwiną, którą poznałam dzięki KB. I tak ramię w ramię, motywując się wzajemnie, biegłyśmy chyba do czternastego kilometra. Jaka była trasa? Przede wszystkim znałam ją z zeszłego roku, więc mniej więcej wiedziałam, na co się nastawić. Miało to swoje plusy i minusy. To nie jest łatwa trasa – sporo podbiegów, trochę lasu, trochę piachu, trochę pola i trochę asfaltu. I to wszystko razy dwa. Kiedy doda się do tego jeszcze parzące słońce i trzydzieści stopni, to robi się z tego wybuchowe połączenie. Co ciekawe biegło się lepiej, niż zakładałam. Mocno pomogły zbawienne kurtyny wodne oraz punkty z piciem. Największy kryzys – i w sumie  jedyny – miałam tuż po rozpoczęciu drugiej rundy. Autentycznie wydawało mi się, że lada moment moje ciało się zapali. Było mi tak gorąco, że nie wiedziałam co robić. Gdy udało się ponownie schłodzić pod kurtyną wodną, poczułam się lepiej i odzyskałam siły. Te pozostały już do samego końca i dzięki temu ukończyłam bieg z czasem 1:55:56, co dało mi miejsce ósme wśród kobiet oraz szóste w mojej kategorii wiekowej. Na mecie czekało jezioro (woda niestety była dość ciepła) oraz cały festyn. Było jak zwykle bardzo miło. Ku mojemu zaskoczeniu okazało się, że w kategorii open nagrody dostaje pierwsze sześć miejsc, a że te nie dublują się z miejscami w poszczególnych kategoriach, to wskoczyłam na podium, broniąc zeszłoroczny tytuł ;) To już trzecie pudło w Chrzypsku, wielka radość! Tym razem jako druga w mojej kategorii zasłużyłam na kilogram wędzonej ryby. Cieszyłam się nie tylko ja, również moje koty. ;)

Chrzypsko
Foto: http://miedzychod.naszemiasto.pl/

Podsumowując bieg był bardzo męczący, ale jak co roku wywołał uśmiech na mojej twarzy. Czasami miło jest się zmęczyć, tak naprawdę zmęczyć, bo wtedy meta smakuje jeszcze lepiej. Raz jeszcze gratuluję Ani i Maciejowi za piękny półmaratoński debiut (w takich warunkach!), Asi za miejsce na podium, a Malwinie dziękuję za miłe towarzystwo. Chrzypsko, do zobaczenia za rok!

  1. Enea Challenge Poznań Family Run

 

Foto: http://www.mmpoznan.pl/
Foto: http://www.mmpoznan.pl/

Kobiety biegają zostały partnerkami tego biegu, dlatego oczywiste było, że w nim wystartujemy. Bieg odbył się w piątek o godzinie 18:00 i był otwarciem triathlonowego weekendu w Poznaniu. Choć nie przepadam za biegami na 5 kilometrów, ze względu na sobotnie zawody, postanowiłam wybrać krótszy dystans (czyli 5,6 km). Już po pierwszym kilometrze wiedziałam, że była to bardzo dobra decyzja. Piątkowe popołudnie było wyjątkowo ciepłe i duszne i nie miałabym ani sił, ani ochoty na więcej kilometrów, skoro już te kilka biegło mi się ciężko. Prawie połowę trasy pokonałam wspólnie z Magdą, później jednak wystrzeliła i pobiegła dalej przed siebie (biegła dłuższy dystans). Na szczęście udało się utrzymać tempo i dobiegłam z całkiem niezłym czasem na metę. Nie wiem dokładnie ile wyszło na 5 kilometrów, ale bardzo blisko życiówki (a może nawet życiówka), taka mała niespodzianka. Nawet zegarek pochwalił mnie za średnią prędkość. Drugą niespodzianką było kolejne podium, tym razem w kategorii wiekowej zajęłam pierwsze miejsce. Skoro już o tym mowa, to warto dodać, że Kobiety biegają zawładnęły tym biegiem – Betty była pierwsza w open na krótszym dystansie, Justyna P. (której nogi kończą się na wysokość mojej talii – prawdziwe fakty, sprawdziłam to stojąc obok niej na starcie! :D) z pięknym wynikiem zajęła pierwsze miejsce open na dłuższym dystansie, Magda biegnąca jak błyskawica była trzecia.

Foto: codziennypoznan.pl
Foto: codziennypoznan.pl

I choć piątek był męczącym dniem i śmiałyśmy się z Dziewczynami przed startem, że to będzie bieg na nie (bo prawie każda z nas  miała tego dnia jakieś swoje „NIE”), to wyszło, że był to jak najbardziej bieg na TAK. Mam nadzieję, że za rok go powtórzymy.

  1. Pogoń za Wilkiem

 

Foto: Kuba Troszczyński
Foto: Kuba Troszczyński

Tak wiem, dwa starty dzień po dniu, to nie jest dobry pomysł. Tu jednak było tak, że najpierw zaplanowana była Pogoń za Wilkiem, dopiero później okazało się, że wezmę udział w biegu nad Maltą. Wydawało mi się, że nie powinno być tak źle, ale wyszło jednak trochę inaczej. W Pogoni startowałam już w zeszłym roku i choć był to trudny bieg, to bardzo miło go wspominam, przede wszystkim ze względu na piękną trasę wiodącą Wielkopolskim Parkiem Narodowym. W sobotę rano (dzięki szalejącej nad ranem burzy nie mogę powiedzieć, że udało mi się wyspać) mój entuzjazm był trochę mniejszy. Z jednej strony chciałam pobiec w biegu, z drugiej bardzo zależało mi na tym, aby zdążyć wrócić nad Maltę i kibicować triathlonistom, stąd gdzieś tam moje myśli cały czas krążyły wokół tego, czy w ogóle mi się to uda. Niezwykle miło było zobaczyć tak dużo różowych koszulek KB na starcie. Naprawdę rzucałyśmy się w oczy, za co bardzo Wam dziękujemy. Szybkie zdjęcie i już zbliżała się godzina startu. Punktualnie o 10:00 ruszyliśmy. Pierwsze dwa kilometry biegło mi się w miarę dobrze, chociaż narzuciłam sobie dość szybkie tempo, którego później żałowałam. Już na trzecim zrobiło się mocno pod górkę i to dosłownie. Kiedy zobaczyłam ten podbieg wiedziałam, że łatwo nie będzie. Nie było, przeszłam nawet do marszu, czego już dawno nie zrobiłam. Od tego momentu było już tylko gorzej. Gdzieś tam poddała się moja głowa, a organizm już od początku nie czuł się na siłach. Często powtarzam, że „co za dużo, to niezdrowo” i tutaj to się sprawdziło. Piątkowy bieg, niewielka ilość snu, dwudniowe chorowanie i szybkie tempo zeszłego tygodnia chyba sprawiły, że moja moc została gdzieś w WPNie, a wilk gdyby chciał, to by mnie dawno dogonił. Choć trasa była piękna (z przyjemnością tam wrócę, aby zrobić trening), to ja miałam jej dość, a każdy kilometr wlókł się niczym pięć. Potem kolejne podbiegi, na które po prostu nie miałam sił. Było parno, duszno i wszystko mnie irytowało. Na zegarku zobaczyłam dziesiąty kilometr, a do mety było jeszcze jakieś 500 metrów. Oczywiście na samym końcu podbieg, który upodlił mnie chyba do końca. Na mecie medal i jeszcze pani z telewizji, która koniecznie chciała, abym powiedziała kilka słów do kamery (naprawdę nie wyglądałam najlepiej). Nie czekałam na pozostałe różowe koszulki, za co przepraszam, ale serdecznie Wam wszystkim gratuluję! Chwyciłam tylko kawałek arbuza oraz jabłko na drogę i pobiegłam do samochodu, aby ruszyć w kierunku Malty. Tam czekała mnie niespodzianka – ktoś mnie tak zastawił, że ciężko było mi wyjechać. Choć mam się za całkiem ogarniętego kierowcę, to musiałam poprosić o pomoc pana strażaka, który ochoczo podjął się wyzwania. Wyjeżdżał chyba na dziesięć razy, prawie przytarł zderzak, ale dzięki pomocy trzech innych sympatycznych panów ostatecznie poradził sobie z tym wyzwaniem, dzięki czemu ja zdążyłam na Maltę. Tam przypomniałam sobie (choć nigdy o tym nie zapomniałam), jak miłe potrafi być kibicowanie i z przyjemnością podziwiałam wszystkich triathlonistów. Dzisiaj również kibicowałam i jestem pod wielkim wrażeniem, wszystkim Wam bardzo gratuluję. Oczywiście dodam jeszcze na koniec, że Pogoń za Wilkiem, to bardzo dobrze zorganizowany bieg z piękną trasą. Mimo wczorajszego buntu (już się znowu lubimy z bieganiem) wrócę tam raczej za rok, co i Wam polecam. Wtedy dogonię w końcu tego wilka! ;)

Cóż, to chyba wszystko. To był intensywny tydzień, ale sprawił mi też mnóstwo radości. Szkoda, że weekend już się kończy! Teraz na chwilę odpuszczam sobie starty, w tym tygodniu tylko przyjemna piątka w czwartek, podczas City Trail On Tour – z kim się widzę?