Bieganie po ciąży nazwałabym bieganiem spontanicznym. Bez planów, schematów, tabelek. Właściwie to nigdy ich nie lubiłam, więc żadna strata, ale po kolei. Do pierwszych biegowych truchtów wróciłam dopiero dwa i pół miesiąca po porodzie. Jeśli przypadkiem jesteś w ciąży i masz bogatą wyobraźnie, to pewnie widzisz siebie jak kilkanaście dni po porodzie radośnie robisz brzuszki i ochoczo wybierasz się na pierwszy trening. Zapomnij. Ja w swojej naiwoności też tak myślałam, ale życie jak to życie boleśnie zrewidowało te wyobrażenia. Ja sama potrzebowałam 10 tygodni, żeby poczuć, że to już ten czas na pierwsze bieganie. Wcześniej wykonywałam jedynie lekkie ćwiczenia, a przede wszystkim skupiłam się na niedocenianych mięśniach dna miednicy, bo to właśnie im dostaje się w ciąży i podczas porodu najbardziej. Mój poród, choć niemal błyskawiczny, był też dość ciężki. Ja sama straciłam wiele krwi           i finalnie miałam bardzo dużą anemię. Na szczęście udało mi się z niej wyjść dość szybko przy pomocy leków krwiotwórczych i diety. Pewnie jak każda matka karmiąca, borykałam się z problemami z karmieniem i trwały one u mnie równe trzy miesiące. Teraz jest już bajka w porównaniu z początkami. Kiedy powróciłam do biegania moja laktacja była już na tyle stabilna, że właściwie nie potrzebowałam żadnych specjalnych staników biegowych.

Pierwsze biegi zupełnie mnie rozczarowały. Przez 9 miesięcy biegowej abstynencji (na początku ciąży jeszcze trochę biegałam) budowałam sobie w głowie wizje, jak to będzie pięknie, łatwo i przyjemnie. W tej materii moje oczekiwania niewiele miały wspólnego z rzeczywistością. Zupełnie nie wzięłam pod uwagę tego, jak wiele zmian zajdzie w moim ciele w okresie ciąży i połogu. Nie pomyślałam też, że po ciąży zostanie mi prawie 20 kilogramów na plusie! Zaczęłam od kilkukilometrowych truchtów, które były dalekie od ideału i tych wymarzonych i wyczekanych biegów. Po każdym biegu zaczęłam sobie przypominać, jak to jest fajnie być znów niesiona przez endorfinową falę. To bardzo budowało. Moim celem było przebiegnięcie 10 kilometrów do końca 2014 roku, co niestety mi się nie udało, ale wraz z nadejściem anno domini 2015 wiele się zmieniło. Chyba dostałam jakiś ogromny zastrzyk energii albo po prostu moje ciało sobie przypomniało, że kiedyś potrafiło i lubiło biegać. Do tej pory udało mi się przebiec nie tylko 10 km, ale także zrobić to poniżej 50 minut (i to wyłącznie treningowo). Pomyślałam sobie nawet o perspektywie życiówki. To by dopiero było coś, zwłaszcza że takowa nie trafiła mi się już prawie 2 lata. Nauczona jednak doświadczeniem, wiem jak przewrotny bywa los i dlatego słynne zdanie Woody’iego Allena “Chcesz rozśmieszyć Boga, powiedz mu o swoich planach” wiele dziś dla mnie znaczy. Dlatego sezon 2015 jeszcze przeze mnie nie otwarty na żadnej imprezie biegowej, jest wolny od konkretnych oczekiwań. Nie mam nawet żadnego profesjonalnego zegarka do pomiaru czasu, tempa, tętna i innych i nie zanosi się na zakup w bliskiej przyszłości. Bardzo chciałabym dążyć do realizacji konkretnych celów biegowych i z małą zazdrością patrzę na tych, którzy z konsekwencją swoje realizują. Ja na pewno wiosną nie mogę sobie na to pozwolić, ale myślę, że jeśli nadal będę biegać tak jak teraz, to nie będzie źle. Ambicje mogą poczekać. Przyznam, że powrót do formy na początku w ogóle nie był na mojej liście priorytetów. Byłam tak bardzo skupiona na nowej roli, że moje potrzeby w ogóle były marginalne i absolutnie podstawowe. Bardzo zależało mi na karmieniu piersią i pomimo ogromnych problemów, kolek, mojej anemii, wyrzeczeń związanych z dietą eliminacyjną, nieprzespanych nocy udało nam się i to karmienie trwa do dziś z czego jestem dumna, jak z życiówki na maratonie.

Kiedy tylko sprawy macierzyńskie się ustabilizowały ja sama dość mocno wzięłam się w obroty. Stało się to mniej więcej na początku roku i nie było bynajmniej efektem postanowień noworocznych, ale wyrazem wewnętrznej potrzeby. Teraz staram się ćwiczyć kilka razy w tygodniu i biegać co najmniej dwa (myślę, że wiosną treningów biegowych będzie więcej).

Jak po ciąży zmieniło się moje ciało? Zaskakująco dobrze to zniosło. Kiedy już zrzuciłam wszystkie ciążowe kilogramy (ok. 24), a trwało to mniej więcej pół roku, udało mi się osiągnąć stan zadowolenia. Na szczęście nie zostały mi po ciąży żadne rozstępy na brzuchu, co pewnie jest wypadkową genów, smarowideł wcieranych dwa razy dziennie przez całą ciążę oraz zdrowiej diety. Mam kilka małych rozstępów na udach, ale niekoniecznie się nimi przejmuję. Odnoszę nawet wrażenie, że moje ciało stało się smuklejsze niż przed ciążą. Na szczęście nie jestem celebrytką z okładki, czy innego pudelka        i nie musiałam powrócić w medialno-zawodowe tryby z nienaganną sylwetką. Wszystko odbywało się swoim naturalnym rytmem. Ja dałam mojemu ciału czas na regenerację i widzę, że to powoli procentuje.

W następnym poście napiszę wszystko o moich dietetycznych perypetiach bo w tej materii zaszło wiele zmian.