Ciężko mi uwierzyć w to, że piszę właśnie podsumowanie roku 2016. Tak jak napisała Magda, im starsi jesteśmy, tym czas szybciej mija, ale ten rok minął błyskawicznie.

Od kilku dni myślałam o tym, jak się zabrać za ten tekst. W końcu działo się sporo i sporo było biegów. Postaram się skupić głównie na tych biegach, które były dla mnie najważniejsze, więcej szczegółów znajdziecie na blogu w poprzednich wpisach.

2016, czas start!

Początek roku wspominam nieszczególnie. Co prawda rozpoczął się on naszym biegiem noworocznym (na który i w tym roku zapraszamy – Cytadela, godzina 14:00!), ale po biegu totalnie się rozchorowałam i spędziłam pierwsze (śnieżne) dni stycznia w łóżku. Leżałam ponad tydzień, nie pamiętam kiedy ostatnio „tak długo” chorowałam.

Kiedy udało się w końcu wrócić do zdrowia, wróciłam również do treningów. Plany na wiosnę były ambitne, dlatego też ambitnie i ciężko trenowałam. Patrząc teraz na moje treningi widzę, że naprawdę byłam w dobrej formie wiosną. Sama sobie byłam trenerką – taki urok (a może nie?) Zosi Samosi i dbałam o to, aby moje treningi były sensowne. Wszystko szło całkiem nieźle.

Od początku roku biegałam regularnie w moim ulubionym cyklu biegów, czyli w City Trail nad poznańską Rusałką. Poza tym startowałam dalej dzielnie w biegach na Dziewiczej Górze ku mojemu zaskoczeniu ukończyłam cykl jako trzecia kobieta w mojej kategorii wiekowej. Nic wielkiego, ale zawsze cieszy.

Pierwszym poważniejszym startem sezonu była Maniacka Dziesiątka, czyli znany i ceniony (czy w 2017 roku nadal taki będzie?) bieg na 10 kilometrów. Miałam konkretny plan – zobaczyć na zegarku 45:xx. Udało się to o dziwo bez większego zdychania, co bardzo mnie cieszyło (bo o tym, że zabrakło kilkunastu sekund do zobaczenia 44:xx nawet nie wspomnę). Kolejnym startem miał być poznański półmaraton na początku kwietnia. Niespodziewanie jednak pojawił się jeszcze inny bieg, którym był półmaraton warszawski. Zapisałam się kilka dni przed startem, kiedy to dowiedziałam się, że z powodów rodzinnych będę w niedzielę w stolicy. Być w Warszawie w weekend półmaratoński i nie wystartować? To byłoby niepodobne do mnie. Poza tym po Maniackiej byłam „w gazie” jak to ktoś mi powiedział, więc czemu nie spróbować. Tak czy inaczej chciałam, by był to „bieg kontrolny”, podczas którego chciałam sprawdzić moją formę przed Poznaniem. Było zupełnie inaczej. Padła życiówka i to taka, której się nie spodziewałam (zazwyczaj coś wychodzi mi wtedy, kiedy się tego absolutnie nie spodziewam). Nie spodziewałam się również tego, że spotkam Marcina, a to właśnie wtedy się poznaliśmy. Zrozumiecie więc, że warszawski półmaraton był dla mnie szczególnie wyjątkowym biegiem… ;)

img_1437

Poznań półmaraton, czyli kolejny bieg zaledwie dwa tygodnie później. Apetyt wzrósł, wierzyłam w to, że uda mi się poprawić jeszcze warszawski czas. Do dziś pamiętam ten deszcz, chłód oraz mokrą i klejącą się do ciała koszulkę. Pamiętam też, że już od pierwszego kilometra czułam, że to po prostu nie jest dzień na pościg za życiówką. Ukończyłam wspólnie z Magdą i to było w tym biegu najfajniejsze.

Potem zaczął się czas kolejnych treningów do mojego najważniejszego startu, czyli Ultra Trail Hungary w maju na Węgrzech. Prawie każdy weekend spędziłam gdzieś w lesie, biegając długo po trailowych ścieżkach. Pod koniec kwietnia urodzinowy bieg Moniki i piękne wybieganie (29 km!) rozpoczęte o 6 rano. Byłam wtedy z nas dumna, że nam się to udało. Ostatnim startem i mocniejszym akcentem przed UTH był Wings for Life World Run, w którym startuję od pierwszej edycji. Bieg uwielbiam ze względu na jego wyjątkowy charakter oraz za to, że biegnie w nim naprawdę cały świat. Przebiegłam trochę ponad półmaraton w towarzystwie Marcina. Tydzień później ruszałam już na Węgry.

img_1438

Ultra Trail Hungary uważam za mój pierwszy prawdziwy bieg ultra. Co prawda biegłam wcześniej już dystanse powyżej maratonu, ale nie w górach. Byłam podekscytowana całym wyjazdem, ale bałam się tego biegu niesamowicie. Jak się później okazało obawy były niepotrzebne, bo był to ciężki bieg, ale przepiękny bieg. Przypominam sobie błoto oraz strumienie, przez które musieliśmy przebiegać i na mojej twarzy pojawia się od razu uśmiech. Dziękuję ekipie #1505 (Adrianna, Kayo i Łukasz) za niezapomniane imieniny, wiele przygód i cały wyjazd.

Po powrocie nie było zbyt wiele czasu na wspominanie węgierskiej przygody, bo niecałe dwa tygodnie później jechałam spędzić tym razem urodziny na biegowo. Rzeźniczek, czyli 27 kilometrów w Bieszczadach, które – wstyd się może przyznać – odwiedziłam pierwszy raz w życiu. Również ten wyjazd wspominam bardzo miło. Piękne widoki, dobra pogoda, dobre towarzystwo no i bieg. Co ciekawe, biegło mi się go ciężej niż 58 kilometrów po Węgrzech, ale na mecie była równie duża radość. Najzabawniejsze było to, że postanowiłam dokręcić jeszcze trzy kilometry, aby zgodnie z tradycją zrobić urodzinowe wybieganie.

img_1440

Wyjątkowym biegiem w czerwcu był nocny półmaraton we Wrocławiu. Nie planowałam tego startu, ale znowu nadarzyła się okazja, dlatego nie zastanawiałam się długo i postanowiłam pobiec. Lubię biegać wieczorem i dobrze mi się wtedy biega, a czas który udało mi się wtedy osiągnąć tylko to potwierdził. To tego samego dnia powstał pomysł zorganizowania naszego wyzwania ultraHELp.

 img_1441

img_1442
Foto: Iza G.

W lipcu był jeszcze Złoty Maraton podczas Dolnośląskiego Festiwalu Biegów Górskich. Trochę stresu było, ale minimalny. Biegliśmy wspólnie z Adrianną i Marcinem, więc wiedziałam, że w takim towarzystwie nic mi nie grozi. Bardzo miło wspominam ten bieg, pogodę, trasę, ale to wtedy ogłosiliśmy Wam ultraHELp i tak naprawdę od tego momentu żyłam już tylko tym wydarzeniem i jego organizacją.

No właśnie, ultraHELp, czyli chyba najpiękniejsza przygoda tego roku. Pamiętam ten moment, w którym ta myśl powstała. Przyznaję też, że początkowo myślałam, że będzie jak to zwykle bywa. Jest pomysł, ale z jego realizacją będzie już trudniej. Na szczęście Marcin na to nie pozwolił i już szybko zaczęliśmy działać.

Całe to wydarzenie przywróciło mi wiarę w dobro. To, jakie dostaliśmy wsparcie od wszystkich sponsorów, partnerów oraz od Was, to było niesamowite. Akcja miała ogromny zasięg, którego nikt z nas się nie spodziewał. Dzięki Waszej motywacji udało nam się przebiec ponad sto kilometrów (do dziś trochę w to nie wierzę) i uzbierać ponad 12 tysięcy złotych dla naszej królewny Kornelii. Ta czuje się dobrze i rośnie jak na drożdżach. Raz jeszcze ogromne podziękowania dla Was. ultraHELp 2017 jest w planach, bo trzeba dalej robić dobro. Na pewno będę o tym informować.

img_1443

O dziwo po naszej przygodzie bardzo szybko doszłam do siebie i mogłam wrócić do biegania. Był start na piątkę podczas półmaratonu praskiego w Warszawie, który pokazał mi, że moja szybkość nie poszła w las. We wrześniu pobiegłam półmaraton w Dusseldorfie, który też wspominam miło. Nie był to dla mnie najlepszy bieg (zła godzina i temperatura za wysoka), ale na metę wbiegałam wspólnie z Anią, która tego dnia biegła swój debiut półmaratoński. Fajnie jest towarzyszyć ludziom w takich momentach.

img_1444

Pod koniec września – znowu trochę spontanicznie – zdecydowałam się jednak pobiec maraton. Z racji moich październikowych (Łemkowyna Ultra Trail) oraz wakacyjnych planów wiedziałam, że nie wystartuję w Poznaniu. Wybór padł ponownie na Warszawę. Nie spodziewałam się rewelacyjnych wyników, bo nie do końca trenowałam pod maraton (w tym roku były inne priorytety), ale dzięki wsparciu pacemakerów udało się poprawić życiówkę o ponad minutę i zająć trzecie miejsce w klasyfikacji blogerek, hah. ;)

img_1445

img_1446
po maratonie były też wakacje… ;)

To był też ostatni długi start przed wspomnianą wyżej Łemkowyną. Zanim powstał pomysł ultraHELp, to właśnie Łemko miała być moim najważniejszym biegowym wydarzeniem 2016 roku. Najdłuższy dystans, ciężkie warunki, góry i te sprawy. Co prawda przebiegłam tę setkę, ale i tak stresowałam się, bo siedemdziesiąt kilometrów to też nie jest mało. ŁUT był dla mnie niezwykle ciekawym przeżyciem. Toczyłam tam prawdziwą walkę ze sobą i swoimi myślami. Było pięknie – widoki, było profesjonalnie – organizacja i było ciężko – błoto. Oczywiście wiedziałam o tym wcześniej, ale chyba nie spodziewałam się aż takich warunków i tego, że to wszystko pójdzie mi tak wolno. Bieg magiczny pod wieloma względami, ale moja psychika dostała nieźle w kość. Te kilka(naście) kilometrów po ciemnym lesie, w błocie, to mi dało naprawdę popalić. Pięknie było mimo wszystko! ;)

To był też ostatni mój poważny bieg w tym roku. Później jeszcze dyszka podczas biegu niepodległości, kolejne starty w City Trail w Poznaniu oraz Warszawie (zawsze chciałam pobiec w innym mieście, w tym roku się to udało!) oraz starty na Dziewiczej Górze.

img_1447

To był bardzo intensywny rok, pełen wrażeń i kilku podróży. Biegowo czuję się spełniona. To kolejny rok, który znowu coś mi o mnie powiedział. Zrozumiałam, co lubię w bieganiu bardziej, a co mniej. Polubiłam nawet szybkie piątki oraz treningi na bieżni, kto by się tego spodziewał!

img_1449

Trochę tych startów było, ale w tym roku postawiłam na jakość, a nie ilość biegów.  Życzę sobie abym w nadchodzącym roku znowu mogła trochę sprawdzić swoje granice, bo chyba – stety niestety – nigdy się z tego nie wyleczę. ;)

Dziękuję wszystkim osobom, które w tym roku stanęły na mojej biegowej ścieżce. Dziękuję Wam, czytelnikom, za to że cały czas jesteście z nami.

2016_dwa

Wielkie podziękowania kieruje do Rafała (Endorfit), za to że co wtorek i czwartek przygotowuje dla mnie nowe ćwiczenia, pomaga mi wzmocnić ciało, przygotować na biegi, uniknąć kontuzji oraz dba o odpowiednią regenerację. Cieszę się, że w nadchodzącym roku będziemy działać dalej.

Dziękuję Adriannie, za naszą #zofiadę i za wspólne kilometry, których nikt nam nie zabierze. :) Mam nadzieje, ze coś kolejnego wymyślimy.

Marcinowi dziękuje za to, że wspiera, motywuje i biega ze mną. Taka osoba u boku, to coś bardzo fajnego.

Rok 2016 kończę w zdrowiu, mając 2744,3 kilometrów na koncie.

img_1448

2016 – byłeś dla mnie dobrym rokiem.

2017 – Ciebie zapraszam, bądź równie ciekawy i łaskawy!