Autor: Magda

Warto było czekać na urlop do końca sierpnia. Wrocław, skąd odlatywaliśmy na Maltę, zostawiliśmy w pełni lata, a po powrocie zastaliśmy smutne miasto, nad którym unosiła się kołdra ołowianych chmur.
O Malcie mówi się niewiele. Czy wysepka, której na mapie Europy prawie nie widać, może być ciekawa? Zdecydowanie tak. Nam udało się spędzić 10 dni w urokliwej wiosce o nazwie Il Mellieha, w której mieszka mój brat. Była to nasza baza wypadowa do zwiedzania całej wyspy oraz siostrzanej, jeszcze mniejszej wysepki o nazwie Gozo. Na czas urlopu (o kurde, jestem już w wieku, w którym mówi się urlop, a nie wakacje) zawiesiłam przygotowania do maratonu, gdyż zgodnie z ostrzeżeniami brata, w temperaturze 34 stopni i wilgotności sięgającej 80% biegać się nie dało. Z moim sumieniem wynegocjowałam jednak 3 przebieżki nie przekraczające 6. km. Dzień po powrocie czekał mnie za to 24. km bieg. Maltę odwiedzić warto, gdyż bogactwo zabytków i kościołów, z pewnością wypełni czas wszystkim miłośnikom aktywnego zwiedzania.

My nie mieliśmy konkretnego planu. Byliśmy panami własnego czasu, więc dzieliliśmy go między krótkie sesje na plaży i zwiedzanie wyspy. Moja filozofia podróżowania jest prosta: wtopić się w tłum, kupować w sklepie dla lokalnych, pić kawę tam gdzie lokalni, jeść to co lokalni. Jednym zdaniem: chłonąć atmosferę. Z uporem maniaka unikać hoteli. 

Maltańczycy są mili i co ważne z niemal każdym bez względu na wiek można porozmawiać po angielsku. W ogóle miałam wrażenie, że tam wszystko jest po angielsku.



Popeye’s Village- wioska powstała na potrzeby filmu Popeye z Robinem Williamsem w 1980 roku. Dzisiaj jedna z atrakcji turystycznych

  Transport
Na miejsce można dotrzeć m.in. z Wrocławia Ryanairem. Bilety tanie, często można załapać się na promocje. Ryanair lata z Wrocławia na Maltę do końca października. Na miejscu można wynająć samochód (ruch lewostronny) lub korzystać z komunikacji publicznej i tę opcję polecam. Za tygodniowy bilet trzeba zapłacić 12 euro.
Bieganie
Przed wyjazdem myślałam, że będę pokonywać wiele kilometrów nie zaniedbując tym samym moich przygotowań do maratonu. Niestety pogoda mnie przerosła. Niemniej jednak, jest wiele tras ze stromymi podbiegami i nie można narzekać na monotonną scenerię. Malta ma także swój maraton, który odbywa się w lutym.
Jedzenie
Założeniem każdej podróży jest próbowanie lokalnych przysmaków. Maltańska kuchnia w dużej mierze czerpie z kuchni włoskiej, ale w jadłospisie widać także wyraźne wpływy brytyjskie. Mnie najbardziej smakowały sery (codziennie rano świeża ricotta, biały ser 
z pieprzem), a potrawa która mnie urzekła to risotto z kaczką. Oprócz tego dużą popularnością cieszą się dania z królikiem.
W każdym miasteczku obecne są także Pastizzerie– malutkie kramy składające się z podgrzewanej lady z tradycyjnymi maltańskimi pastizzi, a więc ciastem wypełnionym np. tuńczykiem, zmielonym groszkiem, kurczakiem etc. Doskonale zastępowały nam pełnowartościowy posiłek, a ich koszt to niewiele ponad 1 euro. Bardzo smakował mi także maltański appetizer o nazwie Fażola bit-tewn, a więc biała fasola jaś ze zgniecionym czosnkiem, świeżymi listkami pietruszki pokryta oliwą z oliwek (na zdjęciu). Poza tym mają boski świeży, dobrze wypieczony chleb 
i pomidory dojrzewające w słońcu, które smkują jak żadne inne na świecie.

Przed jedną z restauracji w stolicy Gozo

Fażola bit-tewn, biały ser z pieprzem, tradycyjne maltańskie pieczywo, fileciki anchois, którymi nadziewałam oliwki

 A po urlopie
Nadrabianie zaległości biegowych (czy naprawdę można tak szybko starcić formę?), kolejny półmaraton w sobotę i jak już wspominałam dużo pomysłów związanych z blogiem.

W ostatni dzień wieczorem trafiliśmy na obchody towarzyszące świętu Matki Boskiej Zwycięzkiej, które jest jednym z ważniejszych dni w roku dla Maltańczyków. Zadziwiło nas jak tłumnie zgromadzili się na placu przed okazałym kościołem. Wszyscy w najbardziej odświętnych rzeczach. Poza tym dość odpustowo, a więc stragany z mydłem i powidłem. Ale to przecież doskonale znamy.