Autor: Zosia
Półmaraton w Szamotułach miał być ostatnim półmaratonem w tym sezonie. Miał być, ale jak zawsze dość spontanicznie postanowiłam, że będzie inaczej. Zdecydowałam się na start 
w kościańskim półmaratonie – ale ten będzie już naprawdę tym ostatnim w 2012 roku.  
Do Kościana pojechałam wspólnie z zaprzyjaźnioną, znaną już Wam na pewno grupą Night Runnersów. Tym razem warunki pogodowe były dobre, humory dopisywały (to akurat 
w przypadku podróży do Szamotuł również) i bez problemu znaleźliśmy biuro zawodów. Szybko odebraliśmy pakiety startowe, w których oprócz numeru startowego tak naprawdę nic nie było warte szczególnej uwagi. Każdy biegacz otrzymał też koszulkę – tym razem było mi dane dostać nawet rozmiar „S” …ale niestety koszulka bawełniana, nadająca się idealnie jako zimowa piżama. Na miejsce dotarliśmy dość wcześnie, co jednak nie było żadnym problemem. Znaleźliśmy miły kącik, w którym oczywiście dyskutowaliśmy na dość biegowe tematy.

Na starcie, nasza silna grupa w barwach Night Runnersów budziła spore zainteresowanie. Wszędzie aparat, flesze i zainteresowanie – lepszego marketingu nie mogliśmy sobie wyobrazić!


Równo o godzinie 13.00 wystartowaliśmy. Trasa w Kościanie jest dość zakręcona i to nie tylko z powodu trzech pętli (jedna mała pętla, dwie dłuższe) ale i dosłownie ze względu na niesamowitą ilość zakrętów. Były zakręty, mijanki, zakręty i jeszcze raz zakręty. Przyznam szczerze, że miałam parę momentów, w których nie wiedziałam, gdzie ja tak naprawdę jestem. Jeszcze jednym minusem trasy było to, że początkowo była ona dość wąska, między innymi przez parkujące na ulicy samochody. Podczas biegu towarzyszył mi Tomek z Night Runnersów. Tak, miałam mojego osobistego pacemakera!!! Zaczęliśmy biec dość szybko, jako że biegło się wyjątkowo dobrze. Tempo trzymaliśmy dobre do połowy biegu, może nawet trochę więcej. Niestety moje nogi (a może to była głowa?) chciały chyba troszkę za dużo (może powinnam wspomnieć, że dzień wcześniej biegłam biegu na 5 kilometrów nad poznańską Rusałką) i stopniowo zaczęłam trochę tracić siły, chyba najgorzej było od 15 kilometra.


Strasznie chciało mi się pić, a niestety punkty z piciem były tylko w dwóch miejscach. Gdyby nie to, że Tomek pozwolił mi głośno przeklinać (wierzcie mi, MUSIAŁAM J) oraz dzielnie zajmował mnie rozmową, powtarzając że to już przecież bardzo blisko (no tak, przecież to było ‘tylko’ 6km) to chyba bym się zatrzymała. Mam wrażenie, że umarłam parę razy, jednak dzięki silnej głowie i przede wszystkim wsparciu Tomka (tak, będę o tym dość często wspominać) udało się powrócić do żywych. Po dwóch kubkach wody, siła trochę powróciła. Tempo było co prawda wiele wolniejsze niż na pierwszych dziesięciu kilometrach, ale twardo biegliśmy dalej. Na 20 kilometrze mój pacemaker, poleciał niczym błyskawica w stronę mety. Na ostatnich metrach podniósł się poziom adrenaliny, tempo wzrosło.
Finisz udało się pobiec sprintem tak, że na metę wpadłam z życiówką. Ostatni półmaraton 
w 2012 roku ukończyłam z czasem 1:46:50, z czego jestem oczywiście bardzo zadowolona!
Raz jeszcze bardzo dziękuję Tomkowi oraz wszystkim pozostałym Night Runnersom za mile spędzony dzień. Poza tym bardzo miło było poznać Marcina oraz ponownie spotkać Piotra – naszych wiernych fanów Kobiety biegają.


Mam nadzieję, że wszyscy spotkamy się na trasie w 2013 roku, który będzie jeszcze bardziej udany niż ten sezon, który oficjalnie uważam za zamknięty.