Ze względu na zbliżający się maraton w tym roku wyjątkowo nie wystartowałam w letniej edycji Forest Run. Uwielbiam ten bieg ze względu na jego wyjątkową atmosferę, na WPN, na trasę, na ludzi i całą jego organizację. W zimowej edycji wystartuję na pewno!

Na szczęście na trasie pojawiło się bardzo dużo różowych koszulek. Kobiety biegały Forest Run i to na wszystkich trzech dystansach! Poprosiłyśmy Dziewczyny, aby spisały swoje wrażenia i oto ich teksty.

Zapraszamy do lektury! :)
Zdjęcie główne: Fotografia Piotr Oleszak

Relacja Beaty. Dystans 13,5 km. 

FB_IMG_1505756650619 (1)
Fotografia Piotr Oleszak

Rok temu, po 2-miesięcznej przerwie biegowej, po zaledwie 2 treningach w tygodniu przed startem wzięłam udział w Forest Run. Lubię biegać na łonie natury, ale wtedy niestety z powodu bolącego kolana nie mogłam się aż tak bardzo cieszyć tym biegiem jakbym tego sobie życzyła. Otuchy dodawała mi wtedy Agata, która biegła trasę średnią, z którą spotkałam się na dwóch punktach żywieniowych. Ukończyłam ten bieg, przekraczając limit czasowy dla krótkiej trasy o 1,5 minuty, ale na szczęście nie zostałam zdyskwalifikowana.

I  wtedy ocierając łzy na mecie, obiecałam sobie, że za rok policzę się z Forestem.

I tak też się stało.  

16 września 2017 r. stawiłam się na starcie kolejnego Forest Run. Tym razem do biegu byłam o wiele lepiej przygotowana niż rok temu, czas o 5,5 minuty lepszy od ubiegłorocznego, z czego się bardzo cieszę.

Już przed biegiem razem z Agatą byłyśmy umówione na punktach żywieniowych. Podbiegam na 1-szy punkt i nie ma ani pomarańczek, ale też nie ma  mojej Agatki. No cóż, objadłam się arbuzami, chce ruszać dalej w trasę, a tu nagle pojawia się moja Agata w koszulce Kobiety Biegają. No i rzecz jasna uściski musiały być i dawaj dalej wcinać arbuzy.

Podczas arbuzowej konsumpcji  przemiła  Pani  wolontariuszka widząc nas dwie w koszulkach „Kobiety biegają” spytała:  „a dlaczego kobiety stoją, a nie biegają?” hm hm… Odpowiedź była jedna:  „no bo siły zbierają na dalsze kilometry”.

Po biegu słyszałam od kilku z nas, że podobnie jak my z Agatą były zaczepiane tym pytaniem. Super, że jesteśmy  rozpoznawane jako różowy team, że jesteśmy fajną babską biegową  rodziną.

Trasa Foresta na piątkę (gdyby tylko dokładniej ją wymierzyli), cudne widoki, wolontariusze przemili, bogaty pakiecik, super pogoda, weseli kibice, super atmosfera i doping pomiędzy biegaczami wszystkich tras.

***

Relacja Zuzy. Dystans 13,5 km. 

Fotografia Piotr Oleszak
Fotografia Piotr Oleszak

Ruuun Zuza. Ruuun Zuza Forest Run.

W sobotę obudziłam się wcześnie i od razu dopadło mnie uczucie zmęczenia. W środę skończyłam brać leki na ciągnące się od ponad 2 tygodni zapalenie górnych dróg oddechowych. Jak pomyślałam, że dziś muszę przebiec coś między 12,5 a 14 km z TYYYMI podbiegami to zaklęłam brzydko pod nosem. Dobra! Bez mazgania! Mocna kawa. Bułka na pół z miodem i dżemikiem z aronii. Kilka razy wizyta w toalecie ;-) noo i lecę do Mosiny na start. Spotkanie z Anią, którą namówiłam na ten bieg (też biegnie krótki dystans), potem w przelocie jeszcze z Myszą. Na szybko zdjęcie, bo ona biegnie 22 km, a zaraz wybije 10:00. Jeszcze Sławka krzyczy: Zuzaaaa!  Witamy się i życzymy sobie miłego biegu.

Na nas Fioletowych też już czas!  Pan KĄferansjer fantastycznie zagrzewa do biegu. Zachęca, abyśmy podeszli bliżej do linii startu, zawsze te 10 metrów mniej. Dowcipniś. Zaczynamy odliczać: 10-9-8-7-6-5-4-3-2-1 – I start!!! Ruszyliśmy! Cholera! już od początku problem, misternie ułożona playlista nie gra. Trochę szamoczę się z komórka, nastawiam muzę i biegnę jednocześnie. Biegnę nerwowo, za szybko jak dla mnie na początek. Mija pierwszy kilometr. Znowu ten sam błąd. Zwolnij, rozłóż siły. Masz czas, żeby przyspieszyć. Rozgrzej się. Wpadnij w rytm.  W głowie kołacze tysiące myśli. Zwolniłam trochę. Wyprzedza mnie sporo biegaczy. Ania poszła do przodu. Spokojnie biegnę swoim tempem. Jest ciepło, słoneczko przygrzewa. Powinno być dobrze. Ale jednak nie jest. Przez pierwsze 6 km co chwilę myślałam, aby zakończyć już ten koszmar. Zero poweru w nogach. Oskrzela świszczą. Ale spojrzałam na przepiękne pola, to na jezioro pokryte rzęsą. Alicia śpiewa coś o betonie w Nju Jork, a ja dalej sobie tuptam.

Pierwszy punkt odżywczy. Wzięłam z tacy tylko kawałek czekolady. W ręku mam swój bidonik z wodą, więc nawet się nie zatrzymuję i mknę dalej. Dobra jest: nogi już niosą do przodu. Uwielbiam tu biegać: ścieżka wije się poprzez las, to trochę w dół, to trochę w górę.

Są i schody, na tych trzeba uważać, bo stopnie nierówne. Ale każdy ostrożnie po nich schodzi. No i delikatny podbieg. Przyczepiłam się jak przysłowiowy rzep do dziewczyny z przodu. Lecimy równym tempem. Noga za nogą. Obie dyszymy jak lokomotywy. Oj, trzeba było więcej potrenować. No ale teraz to już za późno.

Co chwila patrzę na zegarek, który jakby na złość i w zwolnionym tempie naliczał kolejne kilometry. Cholera! jeszcze te 2 podbiegi. Ostatnio – w zeszłym roku –  ten pierwszy był wcześniej, chyba jakoś po połowie trasy? Albo wszystko już mi się myli i zlewa.

Wreszcie i jest! Ten Pierwszy Jaśnie Podbieg. Za mną słyszę złowieszczy pomruk biegaczy: To ON! O boshe! Kilka pierwszych kroków podbiegu, potem zwolniłam i dotarłam do samej góry. O dziwo minęłam kilku biegaczo-chodziarzy. No! dobra jest! Nie jest ze mną tak źle. Zawsze to dobrze działa na psychę;-)

Dobra. Jeszcze ostatnie kilka kilometrów i będzie upragniona meta, no i medal. Ciągną się one niemiłosiernie. Dobra jest i kolejny Podbieg. Tu już od razu przechodzę do chodu.

Już mi wszystko jedno. Jesteście góra w tym roku! Panowie na rowerach pokrzykują, aby nie przechodzić do chodu, aby nie zatrzymywać się, bo trudniej będzie wtedy ruszyć, no i tak jest. Pytam, czy może mnie wziąć na ramę. Nieee, przecież meta już jest blisko. Dasz radę. Dam? Tak, dałam. Wreszcie upragniona meta! MEEEEDAL!!!

Próbuję złapać oddech, a Ani do mnie krzyczy: chodź! czekam już na Ciebie, i czekam. Już zaczęłam jeść. A mnie na myśl o jedzeniu odrzuca…

…….

Wróciłam do domu. Wzięłam prysznic. Ubrałam się w dresy. I zawiesiłam medal na szyi. Wjechało czekoladowe ciacho. Popijam APA. Fajny ten bieg. No, i widzimy się za rok!

***


Relacja Eli. Dystans 23 km. 

untitled (738 of 916)

Zimowy Forest Run skradł moje serce i rozpoczął sezon startowy w 2017 roku. Zaraz po jego ukończeniu wiedziałam, że we wrześniu też chcę wystartować i pokazać go moim najbliższym :) 

Na letnią edycję zapisałam się razem ze szwagrem. W piątek odbiór pakietu poszedł szybko i sprawnie. W sobotę rano drużyna małych kibiców z psem na czele była gotowa do wyjazdu.
Wszyscy podekscytowani maszerowaliśmy do auta, aż tu nagle dostaliśmy informację, że druga część ekipy miała wypadek… Na szczęście nikomu nic się nie stało, ale auto do kasacji i musimy ich ściągnąć z autostrady… a ja muszę pojechać sama i pobiec sama. Szybka zmiana planów i jadę. Sama i spóźniona czyli norma. :) Przecież nie może być spokojnie. Humor po ciężkim tygodniu troszkę opadł, a głową zawładnęły niezbyt pozytywne myśli. Szybko zaparkowałam i pognałam na START…. zostało 9 minut. Na szczęście spotkałam Agatę, która poprawiła mi humor :) 

3…2…1…START – ruszyliśmy równo o 10:00, początek trasy w spokojnym tempie z myślami w głowie, aby nie gnać, bo to dopiero start. Strategia ułożona, pogoda i widoki cudowne, a na trasie dużo uśmiechniętych kibiców. :) Atmosfera biegu wspaniała, więc czego chcieć więcej?
Nogi lekko przebierają, zegarek odpikuje kilometr za kilometrem, a ja nawet nie wiem, że nadchodzi najgorsze… Mijam 8 km i dopada mnie ból głowy. Pierwszy grzech – nawodnienie, które trochę zaniedbałam w tygodniu przez natłok obowiązków…
no nic biegnę dalej – dam radę! Do 12 km trzymałam się nawet dobrze, tempo trochę wolniejsze,
ale biegłam. Po 12 km zaczął się kryzys… miałam wrażenie, że moje nogi są z kamienia – ciężkie
i obolałe, a podbiegi to wejścia na wysokie szczyty gór. Przecież 2 tygodnie temu biegłam swój pierwszy górski ultramaraton i nie było tak ciężko jak dziś, więc co jest?! Głowa zaczęła podsuwać same negatywne myśli, ale wola walki nie pozwoliła mi odpuścić.
Postanowiłam odstawić ambicje na bok i zrobiłam sobie przerwę na pysznego arbuza i mały odpoczynek :) Jak zwykle punkty żywieniowe na 5 z plusem! Ostatnie kilometry mijały bardzo powoli i polegały na walce z samą sobą. Ostatnia prosta do mety była długa i dobijająca.
Miałam wrażenie, że pierwszy raz w życiu biegnę pod górę. I tutaj kibice nie zawiedli i zmotywowali do walki. I tak z czasem 2:14:22 wpadłam na metę, gdzie zamiast rodzinki, która zawsze na ostatnich metrach dodaje mi najwięcej werwy przywitali mnie uśmiechnięci wolontariusze i kibice :) i tak oto czekam z niecierpliwością na Zimowego Foresta!

 

***

Relacja Izy. Dystans 52 km.

Fotografia Piotr Oleszak
Fotografia Piotr Oleszak

-Trasa malownicza i doskonale nam znana ponieważ po pierwsze regularnie robimy tam weekendowe treningi, a po drugie nad jeziorem Dymaczewskim mamy domek letni :)
-sprawny odbiór pakietów w piątek w Hostelu PocoLoco
-punkty odżywcze doskonale zorganizowane,na żadnym biegu nie spotkałam tak „ogarniętych ” wolontariuszy, widząc nadbiegające osoby wychodzili naprzeciw z kubkami z napojami i od z miejsca napełniali softflaski,bukłaki czy tez bidony(ja na każdym punkcie uzupełniałam wodę i na każdym zrobił to ktoś za mnie albo dla mnie :))
-trasa oznakowana genialnie, właściwie co 100 m umieszczone zostały niebieskie taśmy (trasa długa ;)) wiec nawet jak ktoś nie znał terenów WPN nie mógł się pogubić
-meta na podbiegu, który każdego poniewierał, ale mnie np. odgłosy z mety napędzały do tego, aby go szybko zostawić za sobą,
-piękne medale oraz buffy w pakiecie plus dodatkowo zdecydowałam się na kolejne w mojej kolekcji rękawki od Halfworn
-pogoda pozwalała na spokojne odetchnięcie po biegu na świeżym powietrzu, wiec skorzystaliśmy z posiłku po biegu (smaczna kasza z warzywami ) i pozostaliśmy na ceremonii dekoracji (jak zawsze NBR ufundował super bony na zakupy)
-trasa profilowo (przewyższenia,nawierzchnia ) praktycznie taka sama jąk GWiNT,różnica 2 km (Forest mniej) a mnie udało się uzyskać czas prawie 2 godz lepszy, niż w GWiNT i ostatecznie byłam 9 kobieta na mecie

***

Dziewczyny, gratulujemy!!!