Solidny wycisk fizyczny, to ostatnia rzecz o jakiej marzę, a pierwszą jest końska dawka snu, to jednak nic tak nie oczyszcza mojego umysłu jak bieganie (wiem, wiem, brzmi banalnie; taki trochę cohelizm). Moje dni wypełnione są po brzegi. Jako niematka nigdy nie przypuszczałabym, że wychowywanie dziecka, to taka ciężka praca. Jako matka noworodka, którego rytm dobowy wyznaczał sen i jedzenie, miałam zasadniczo czas na wszystko. Jako matka niespełna rocznego dziecka, zachłannie eksplorującego świat nie mam czasu praktycznie na nic. Ale jest też bieganie i pewne zobowiązania wobec niego. W końcu zapisałam się na maraton, którego przebiegnięcie jest dla mnie ważne i symboliczne. Ten maraton jest takim niewidzialnym batem, który nade mną wisi. Jestem jednak za niego wdzięczna bo to właśnie on sprawia, że trzy, czasem cztery razy w tygodniu zrywam się z domu i nie odpuszczam. I właśnie tutaj zauważyłam zasadniczą różnicę między bieganiem przedciążowym a pociążowym, jeśli tak mogę to ująć.
Kiedyś po prostu odpuszczałam, brakowało mi dyscypliny i wewnętrznego fightera. Teraz staram się biegać ambitnie, ścigać się ze swoim cieniem, ale oczywiście nie za wszelką cenę. Bardzo chciałabym przebiec półmaraton poniżej 1:40, a kiedyś na maratonie złamać 3:30 i pewnie jestem w stanie te marzenia spełnić, ale jeśli w tym, czy następnym roku mi się to nie uda, to nic się nie stanie. Świat się nie zatrzyma, prawda? Myślę, że po prostu pewnych ograniczeń nie przeskoczę. Wciąż traktuję bieganie jako moją pasję i zajmuje ono wysokie miejsce na liście priorytetów, ale nie mogę i nie chcę rzucać wszystkiego i zająć się super poważanym trenowaniem. Ba, ja nawet przy obecnym stylu życia nie mam szans się porządnie zregenerować. Doba liczy tylko 24 godziny i żadne zaklęcia tego nie zmienią. Bieganie to moja odskocznia i prywatny czas, który wykorzystuję dodatkowo na słuchanie muzyki i myślenie o pierdołach.
Ta zmiana nastawienia sprawiła, że zaczęło mi się biegać i lekko i szybciej. Nie mam już żadnej presji wewnętrznej. Przez kilka miesięcy zbudowałam formę taką, jakiej nie udało mi się zrobić przez dwa lata przed ciążą. I wciąż zastanawiam się dlaczego tak właśnie się stało. Śmieję się, że mam tak mało czasu na trening, że po prostu muszę biegać szybciej, żeby nabiegać tyle kilometrów, ile chcę.
Nie zmieniło się jedno. Wciąż tak samo nie chce mi się wyjść z domu pobiegać. To jest zawsze wewnętrzna walka, którą ze sobą toczę. I na szczęście prawie zawsze ją wygrywam.
Przepraszam słownik i mikrofon Zaszfankował:(
To święta prawda, ze opieka nad noworodkiem (o ile jest zdrowy i w miarę dobrze sypia) to pikuś w porównaniu z nadążaniem za 10-miesięcznym wszech-eksploratorem. Nic mnie tak nie wykańcza fizycznie (ale jednocześnie regeneruje psychicznie) jak weekendy (w tygodniu córka jest w żłobku, a ja „odpoczywam” w pracy). Ostatnio zapisałam nas na basen i okazała się to być bardzo fajna forma aktywności dla nas dwojga. Polecam w ramach „cross-treningu”.
Oj tak, a jeśli dołożyć do tego spacery i regularne treningi, to praktycznie cały dzień jest się w ruchu.
Myślałam już o basenie i chyba zaczniemy chodzić bo Mały uwielbia wodę.
Świetny artykuł. Czytałam z zapartym tchem i podziwem, że można. Wszystko jest możliwe. Nie ma ludzi leniwych, jest tylko w nich za mało motywacji do podjęcia działań. Artykuł bardzo mnie uspokoił i ucieszył. Zajrzę tu jeszcze. :)
To mamy maluchy w tym samym wieku. 3 dzieci i przeleżana ciąża- podziwiam. Pozdrawiam serdecznie.
dzięki za kolejny pociążowy wpis! Fajnie, że tak szybko wracasz do formy. Ja trochę „przespałam” najlepszy moment (podobno pierwsze 6 miesięcy po porodzie to najlepszy czas na utratę wagi i pracę nad kondycją). Udało mi się wygospodarować 30min rano tylko dla siebie i od 2 tygodni robię sobie krótkie przebieżki. Mnie osobiście dołuje drastyczny spadek pewności siebie po porodzie. Myślałam, że okres kompleksów mam już za sobą a tu nadprogramowe kilogramy zniechęcają mnie do aktywności: obawiam się zapisać na basen z synem i bieganie też jest mniej przyjemne gdy ledwo wbijam się w dres i czuję dodatkowy ciężar. Podziwiam Twoją determinację; sama liczę, że wkrótce znów poczuję się dobrze w swoim ciele.
Właściwie podsunęłaś mi pomysł na wpis, dziękuję. Nie będę się więc rozpisywać tutaj, tylko wszystko napiszę w poście. Ja też miałam z tym problem. Wydaje mi się, że z tą pewnością siebie to normalna sprawa. Bo nagle nowa rola, w której czujesz się niepewnie, zmęczenie, zmiany hormonalne, inne ciało. Super, że udało Ci się znaleźć czas dla siebie. Myśl wtedy tylko o sobie, jeśli lubisz biegać z muzyką, to wykorzystaj ten czas także na jej słuchanie. U mnie to podziałało. Zobaczysz, że efekty przyjdą szybko, a jak już je zaczniesz zauważać, to będziesz i zmotywowana i pewniejsza siebie. Pozdrawiam i trzymam kciuki.
A ja myślałam, że tylko u mnie jest ten problem z wyjściem z domu. Mało biegam, ale bardzo to lubię, jednak problemem jest wyjście z domu. Cieszę się, że trafiłam na Twój blog :-)