Kasza jaglana od kilku lat robi furorę na polskich stołach, słusznie zresztą zyskała status „celebrytki” wśród kasz. Przez lata zapomniana, teraz dumnie piastuje tytuł królowej kasz. Tania, wszechstronna, o znakomitych prozdrowotnych właściwościach doczekała się tysięcy przepisów, a także stała się bohaterką wielu książkowych publikacji. Ja sama uległam jej urokowi i zawsze mam co najmniej miesięczny zapas tych bladożółtych kuleczek w szafie. Jak zatem nietrudno się domyślić, z wielkim entuzjazmem przyjęłam pomysł na detoks z kaszą jaglaną w roli głównej. Dlaczego właśnie detoks oparty na kaszy jaglanej? W ogromnym skrócie, kasza jaglana jest pełna witamin z grupy B i dużo łatwo przyswajalnego białka. Oprócz tego można w niej znaleźć sporo żelaza oraz miedzi (jak na produkt pochodzenia roślinnego). Wspomaga proces detoksykacji organizmu oraz usuwa z niego nadmiar wilgoci i śluzu, stąd polecana jest podczas infekcji górnych dróg oddechowych. Ponadto kasza jaglana jest bogata w krzem. Ten pierwiastek jest niezwykle istotny w syntezie kolagenu, pomaga także w regeneracji kości, ścięgien, chrząstek. Dla nas biegaczy jest zatem szczególnie ważny. Choć dzienne zapotrzebowanie na krzem jest niewielkie, to większość ludzi cierpi na jego niedobór. Mam zatem nadzieję, że tych kilka zdań wstępu przekona wszystkich sceptyków do kaszy jaglanej, która odpowiednio przyrządzona rozkocha w sobie nawet najbardziej wymagające kubki smakowe.
Pierwsza książka Marka Zaremby „Jaglany detoks” jest u mnie w ciągłym użyciu od ponad roku, dlatego cieszę się, że doczekała się swojej kontynuacji. To jest dla mnie skarbnica wiedzy o kaszy jaglanej. Mój pierwszy detoks w oparciu o książkę przeprowadziłam w listopadzie 2015 r. Do tej pory mam za sobą już trzy, a każdy z nich liczył tydzień. I już sam fakt, że wytrwałam na jakimś detoksie więcej niż jeden dzień uważam za sukces. Wcześniej miałam za sobą próbę detoksu sokowego, która zakończyła się desperacką wyprawą na stację benzynową po…firmowego hot doga, którego teraz nigdy bym nie tknęła.
[gap height=”25″ /]
[gap height=”25″ /]
Do jaglanego detoksu przygotowałam się wcześniej, zarówno logistycznie, jak i psychicznie. Wypełniłam zawczasu moje szafki i lodówkę potrzebnymi produktami i przystąpiłam do procesu oczyszczania. Nie będę owijać w bawełnę: pierwsze trzy dni pierwszego detoksu były naprawdę ciężkie. Najbardziej dokuczliwy był ból głowy, co zapewne wiązało się z odstawieniem kawy, którą kocham i piję namiętnie. Przez pierwsze dni byłam słaba, bolały mnie mięśnie łydek (tu z pomocą przyszedł mój kumpel z okresu ciąży- Aspargin), a przecież musiałam jeszcze zadbać o przygotowanie posiłków i soków oraz wypełniać wszystkie inne obowiązki. Program przeprowadzałam na szczęście razem z M., więc staraliśmy się nawzajem motywować, choć w na początku byliśmy bliscy rezygnacji. Przypuszczam, że najlepiej byłoby wtedy jak najwięcej wypoczywać i ograniczyć aktywność fizyczną do minimum, ale przecież większość z nas nie może sobie na to pozwolić.
[gap height=”25″ /]
Kiedy przetrwałam pierwsze trzy dni z każdym kolejnym czułam się coraz lepiej. Mimo mniejszej liczby spożywanych kalorii i braku kawy miałam wrażenie, że mam więcej energii i jaśniejszy umysł. Jeśli mnie pamięć nie myli, za pierwszym razem w ogóle nie biegałam i nie ćwiczyłam, a moja aktywność ograniczała się do spacerów.
Kolejny detoks przeprowadziłam w maju 2016 r., tuż po moich urodzinach. Za drugim razem było o wiele lżej, w ogóle nie miałam dolegliwości, które towarzyszyły mi za pierwszym razem. Niestety nie przemyślałam do końca terminu, gdyż siódmego dnia wystartowałam w Wings for Life. Choć na starcie stanęłam pełna energii, to już na pierwszych kilometrach czułam się jak balon, z którego gwałtownie ubywa powietrza. To był najgorszy mój start w tym roku, a może i nawet jeden z najgorszych w życiu. Chyba tylko siłą woli przebiegłam wtedy ponad 19 km. Dlatego też uważam, że w przypadku nas biegaczy, najlepiej jaglany detoks wykonywać poza sezonem startowym.
[gap height=”25″ /]
[gap height=”25″ /]
Trzeci detoks przeprowadziłam zaledwie dwa tygodnie temu i tym razem było już bardzo dobrze. Miałam nawet siłę na szybkie bieganie i w końcu odzyskałam energię, której brakowało mi od kilku miesięcy. Dlaczego tak bardzo polubiłam jaglany detoks? Przede wszystkim nie jest to głodówka. Podczas siedmiodniowego programu je się 3 posiłki dziennie (dodatkowo można pić sok) jednak należy pamiętać o zachowaniu dwunastogodzinnej przerwy między kolacją a śniadaniem. Każdy dzień rozpoczyna się od wypicia szklanki ciepłej wody z cytryną i imbirem. Posiłki są naprawdę smaczne i sycące, wiele z nich na stałe weszło do mojego jadłospisu. Przez pierwsze dwa, trzy dni może nam towarzyszyć uczucie głodu, ból głowy, a nawet łydek. Później jednak te dolegliwości mijają. Ja po kilku dniach miałam wrażenie, że w ogóle nie muszę jeść bo zwyczajnie nie czułam głodu. Autor przygotował gotowy jadłospis na 7 dni w wersji wegańskiej i uwzględniającej mięso. Ja akurat zdecydowałam się na opcję wegańską, gdyż mięsa od jakiegoś czasu nie jadam (sporadycznie ryby), a po drugie nie mam dostępu do dobrej jakości mięsa. Tylko za pierwszym razem przez kilka dni korzystałam z gotowej rozpiski, ale dania proponowane przez autora akurat nie były moimi ulubionymi. Później komponowałam posiłki z dostępnych w książce przepisów.
Wśród korzyści jakie zauważyłam po przeprowadzeniu programu zauważyłam:
+ przypływ energii bez konieczności picia kawy
+ brak ochoty na słodycze, zwłaszcza te przemysłowe
+ poprawa cery
+ poprawa samopoczucia
+ jaśniejszy umysł
+ niewielki spadek wagi, co akurat nie było moim celem bo od czasu porodu nie miewam takich wahań wagi, jak kiedyś.
[gap height=”25″ /]
[gap height=”25″ /]
Uważam, że jaglany detoks może być dobrym wstępem do zmiany nawyków żywieniowych. Mnie zdarzają się okresy folgowania, kiedy jem za dużo i nie zawsze zdrowo. Po takim czasie mój organizm sam dopomina się o zmianę. Muszę przyznać jednak, że przygotowywanie posiłków z książki jest dość czasochłonne. Podczas mojego ostatniego oczyszczania starałam się jednak wieczorem przygotowywać co najmniej dwa posiłki na następny dzień. Zauważyłam także, że podczas programu udało nam się zaoszczędzić pieniądze na jedzeniu, co jest najlepszym świadectwem na to, że zdrowe jedzenie nie musi być drogie. Autor tak skomponował przepisy, że wiele składników się powtarza. Poza tym sama kasza jaglana jest produktem tanim, a jest ona bazowym składnikiem większości przepisów. W moim odczuciu w pierwszej części „Jaglanego detoksu” za dużo było jednak odniesień do religii i duchowości. Przyznam, że to jedyny rozdział, który pominęłam, choć książki czytam zawsze „od deski do deski”.
I choć dopiero zaczęłam czytać kolejną część „Jaglanego detoksu”, to już mam ochotę wypróbować nowe przepisy wśród których znajdziemy np. jaglaną lasagne lub jaglany dhal. Myślę zatem, że zbliżający się nowy rok będzie doskonałą okazją do kolejnego podejścia. Wartością dodaną nowej książki jest na pewno rozdział o detoksie biegacza, czy młodej mamy.
A na koniec detoksu- sernik, oczywiście jaglany!