–>

Wielu niebiegaczy dziwi się biegaczom, dlaczego dobrowolnie poddają się bólowi, który towarzyszy każdemu, kto próbował zmierzyć się z maratońskim dystansem. Choć w materii maratonów mam skromne doświadczenie, to analizując swój pierwszy, jestem pewna, że bez wspomnianej euforii, pewnie nie poradziłabym sobie z potwornym bólem mięśni, który zaczął się mniej więcej na 30. kilometrze. A jednak mimo fizycznego zmęczenia, nóg z waty z uśmiechem na twarzy dobiegłam do mety. Zastanawialiście się kiedyś, co odpowiada od strony fizjologicznej,  za to bądź co bądź, subiektywne uczucie?


 Jak podaje niezawodna Wikipedia euforia biegacza (ang. Runner’s High) to „fenomen stanu euforycznego, pojawiający się podczas biegu długodystansowego lub innej długotrwałej aktywności fizycznej, powodujący zwiększoną odporność na ból i zmęczenie. Teoria euforii biegacza pojawiła się w latach 70. w USA na fali rosnącego entuzjazmu dla biegania, kiedy odkryto receptory optoidowe w mózgu.“
 Stan euforii biegacza od kilku dekad przypisuje się działaniu endorfin – neuroprzekaźników chemicznie podobnych do morfiny, które potocznie nazywane są hormonami szczęścia.
To właśnie maratończycy są grupą, w której najczęściej występuje fenomen euforii, przez niektórych fizjologów nazywani są także „endogennymi morfinistami”.
 Podczas mojego reasearch’u na potrzeby dzisiejszego wpisu natrafiłam na ciekawy artykuł w New York Times. Jak możemy przeczytać w NYT, endorfiny po raz pierwszy zyskały rozgłos w latach 80., kiedy badacze odkryli podniesiony poziom pewnej substancji we krwi po długotrwałym wysiłku. Wg Matthew Hill z Rockefeller University w Nowym Jorku, endorfiny składają się z relatywnie dużych molekuł, które są niezdolne do przekroczenia bariery krew – mózg (ang. BBB blood-brain barrier). Znalezienie endorfin we krwi po intensywnym wysiłku, nie stanowi zatem dowodu, że mają one wpływ na nasz mózg.
W 2003 naukowcy z Georgia Institute of Technology uznali, że 50 minut intensywnego biegu na bieżni lub jazdy na rowerze stacjonarnym, znacząco podniosło poziom endokannabinoidów we krwi. Co ciekawe, nasze ciało posiada nie tylko receptory morfiny, ale również receptory kannabinoidowe co oznacza, że komórki człowieka są zdolne do samodzielnej produkcji substancji kannabinoidowych. Ów substancje składają się z molekuł, wystarczająco małych, aby przekroczyć barierę krew – mózg. Stąd wniosek, że pojawiające się po ćwiczeniach kannabinoidy mogą mieć wpływ na nasz mózg. Tak więc długotrwały wysiłek może być wg naukowców odpowiedzialny za błogostan podobny do tego, za który odpowiedzialna jest psychoaktywna substancja THC zawarta w marihuanie.
Czy te naukowe doniesienia mogą zatem tłumaczyć moje rozdrażnienie spowodowane niemożnością udania się na dzisiejszy trening z powodu deszczu?
Czy jestem już endorfino i endokannabinoidozależna?