Zacznę od tego, że półmaraton sam w sobie nie był głównym powodem naszego wyjazdu do Aten. Postanowiliśmy skorzystać z bezpośrednich lotów (w dobrych cenach!) z Poznania i do wyboru mieliśmy kilka marcowych weekendów. Jadąc gdzieś na wakacje zawsze sprawdzamy, czy nie ma tam akurat jakiegoś biegu. Był półmaraton, dlatego wybraliśmy akurat ten termin.

Nigdy nie byłam w Atenach, więc cieszyłam się, że poznam kolejną, europejską stolicę. Na miejsce dolecieliśmy w piątek późnym wieczorem. Lotnisko jest trochę oddalone od centrum miasta, ale można bez problemu do niego dojechać metrem, lub autobusem. Spóźniliśmy się na ostatnie metro, dlatego pojechaliśmy autobusem. Dowiózł nas w około 50 minut na Plac Syntagma. Hotel mieliśmy niedaleko, więc zrobiliśmy sobie miły spacer. Kilka minut po północy (tam jest godzina do przodu) byliśmy już w naszym pokoju.

Odbiór pakietów zaplanowaliśmy na sobotni poranek. Chcieliśmy mieć to z głowy, bo jak to często bywa (i trochę irytuje) expo było na drugim końcu miasta. I tutaj brawa dla poznańskiego półmaratonu/maratonu, za expo w samym centrum miasta oraz w miejscu startu i mety. Dla osób nieznających miasta jest to bardzo wygodne, przy okazji można zobaczyć jak najlepiej dotrzeć następnego dnia na start. My dojechaliśmy tam metrem i musieliśmy jeszcze kawałek przejść. Trochę nam to zajęło, ale nigdzie nam się tego dnia nie spieszyło, więc ok. Odbiór pakietów był bardzo sprawny (nie było jeszcze tłumów), a same targi też były wyjątkowo ciekawe – było tam kilka marek, których nigdy na tego typu imprezach nie widziałam. Podobał mi się też pomysł, z którym już się kilka razy spotkałam – w połowie targów rozłożona była mata. Mijając ją można było sprawdzić czip (na ekranie obok wyświetlał się numer startowy). Jeżeli chodzi o nasz pakiet, to nie był on jakoś bardzo bogaty. Był w nim jakiś batonik, numer startowy i worek do depozytu – ale to dlatego, że wybraliśmy tańszy pakiet bez koszulki. Kosztował on 15 Euro. Moim zdaniem fajna cena.

Resztę dnia spędziliśmy już na zwiedzaniu. Zeszliśmy miasto wzdłuż i wszerz, zrobiliśmy 26 kilometrów, czyli małą rozgrzewkę przed niedzielnym półmaratonem ;). Start w niedzielę był o godzinie dziewiątej. Odbywał się na Placu Syntagma, więc daleko nie mieliśmy. Zjedliśmy spokojne śniadanie i dotarliśmy na miejsce chwilę po godzinie ósmej. Dookoła startu kręcili się nieliczni biegacze, bo większość była jeszcze w pobliskim parku, w którym znajdowały się depozyty. Po oddaniu naszych rzeczy ruszyliśmy w stronę startu. Ponieważ było to dla nas normalnie niedzielne wybieganie (i zwiedzanie Aten), to nie było żadnego stresu – piękne uczucie! Bez problemu i kolejek weszliśmy też do naszej strefy startowej. Startowaliśmy z drugiej, za elitą.

Pogoda była świetna, choć na szybkie bieganie na pewno było już za ciepło. Świeciło słońce i myślę, że godzinę po starcie było już około dwudziestu stopni. Dla Marcina był to pierwszy bieg po kontuzji, więc żadne z nas nie wiedziało, czy nie będzie musiał w którymś momencie odpuścić. Biegliśmy razem, spokojnie, bez patrzenia na zegarek. Zresztą po co, skoro po bokach były o wiele ładniejsze widoki.

Trasa wcale nie należała do łatwych. Najpierw biegliśmy małą pętlę, a potem dwie prawie identyczne rundy (pierwsza była trochę dłuższa, miała jeszcze mała agrafkę). Na obydwu rundach czekał na nas czterokilometrowy podbieg – od 3-7 km oraz od 13-17 km. Było tam co robić, a coraz cieplejsze słońce wcale nie pomagało. Dobrze, że to było „spokojne” bieganie, które i tak trochę mnie zmęczyło. ;)

Fajnie, że aż dwa razy mija się Stadion Panateński. Byliśmy na nim dzień wcześniej i naprawdę zrobił na mnie ogromne wrażenie. Jeżeli będziecie w Atenach, koniecznie go zobaczcie, a nawet tam pobiegajcie (można tam zrobić trening w godzinach porannych)! Poza tym nagrodą na końcu tego długiego podbiegu był widok na Akropol, który ukazał się na horyzoncie. Potem wyczekany zbieg, uff.

Punkty żywieniowe były dość często i dobrze zorganizowane. Młodzi wolontariusze podawali butelki z wodą, co jest może mało ekologicznym, ale wygodnym rozwiązaniem. Na punktach widziałam też małe czekoladki i gąbki z wodą. Chwilę przed dziesiątym kilometrem był specjalny punkt GU ENERGY, w którym rozdawane były żele. Na maratonach to się zdarza, ale jeżeli dobrze pamiętam, to nie biegłam jeszcze żadnego półmaratonu, na którym na punktach były żele.

Półmetek i nadal biegliśmy razem z Marcinem, co bardzo mnie cieszyło. Dobrze było biec obok siebie i ze sobą rozmawiać. Na trasie spotkaliśmy też kilka osób z Polski, porozmawialiśmy nawet chwilę z biegaczem z Łodzi. Druga runda była już nieco łatwiejsza, byliśmy przygotowani na długi podbieg. ;) Po nim zbieg i niedługo meta. I koniec podbiegów. Prawie, bo okazało się, że ostatni kilometr też był pod górkę. Po dwóch godzinach i dwóch minutach zakończyliśmy nasze ateńskie wybieganie. Super biegło się bez patrzenia na zegarek i w towarzystwie Marcina. Cieszę się, że udało mu się dobiec do mety bez problemów z nogą!

Na mecie czekał na nas medal, woda, sok owocowy, batoniki i banany. Sama strefa była rozciągnięta, dzięki czemu nie tworzyły się kolejki i nie było tłumów (a w samym półmaratonie biegło podobno około 20 tysięcy osób). Odebraliśmy depozyt i usiedliśmy sobie w słońcu na parkowej ławeczce. To chyba jeden z najlepszych sposobów na regenerację. ;) Dodam jeszcze, że oprócz półmaratonu odbywał się tam bieg na dystansie trzech kilometrów (startował dziesięć minut po nas) oraz duży bieg na pięć kilometrów. Ten startował prawie trzy godziny po starcie połówki, więc gdy my szliśmy już do metra z medalami, mijały nas tłumy biegaczy.

***

Podsumowując to był bardzo fajny bieg, z dobrą organizacją i dobrą atmosferą. Półmaraton w innym mieście to zawsze świetny pomysł. W ten sposób można zobaczyć te miejsca, do których byśmy normalnie nie dotarli. Poza tym to kolejna biegowa przygoda. I choć moim zdaniem to nie jest trasa na życiówkę (co też potwierdzają czasy pierwszych zawodników – mężczyzny to 1:08, pierwszej kobiety 1:20), to naprawdę warto połączyć wypad do Aten z tym biegiem. Godzinę po dobiegnięciu do mety siedzieliśmy już nad morzem na plaży. A to już w ogóle najlepsza regeneracja! ;)

PS. Kolejnym biegiem w moim kalendarzu jest 12. PKO Poznań Półmaraton. Mam nadzieję, że widzimy się na starcie!