Wiem, że moich relacji z zawodów było ostatnio dość sporo, ale oczywiście nie mogłam sobie odpuścić napisania paru słów również o poznańskim półmaratonie. Jak wiecie, był to dla nas wyjątkowy bieg, nie tylko dlatego, że w naszym mieście, ale również dlatego, że jako partnerki biegu miałyśmy przyjemność współpracować z organizatorami. Wyjątkowe było też to, że był to pierwszy bieg od ponad roku, w którym wystartowałyśmy wspólnie z Magdą. Brakowało mi tego.

Półmaratonem żyłam już tak naprawdę od piątku, to wtedy podjechałam do areny odebrać pakiet. Wszystko działało tam dość sprawnie, sam odbiór zajął może pięć minut. To, że spędziłam w arenie ponad godzinę, było zasługą wszystkich znajomych, których co chwilę spotykałam. Same targi też miały bardzo ciekawą ofertę, ale wyjątkowo nic nie kupiłam, bo nie miałam żadnych potrzeb. W sobotę musiałam wrócić raz jeszcze do Areny, ale poza tym postawiłam tego dnia głównie na odpoczynek i regenerację. Przygotowałam strój, playlistę, zrobiłam kameralne, domowe pasta party dla …siebie ;) . Nie wiem, czy to specjalnie (zaczynam podejrzewać, że tak), ale po raz kolejny, kiedy próbowałam się wyspać i położyłam się po godzinie 22:00 do łóżka, moi sąsiedzi świętowali w ogrodzie czyjeś urodziny. Głośne śpiewy, śmiechy i rozmowy przeszkadzały nawet po zamknięciu okna. Na szczęście udało mi się wyspać, mimo budzika nastawionego na godzinę 6:30. Nie lubię się rano spieszyć i stresować, a mając dwa psy, z którymi trzeba wyjść na spacer, muszę doliczyć zawsze trochę więcej czasu. Podobnie jak i Magda, zjadłam moje standardowe śniadanie przed zawodami, czyli bułkę z dżemem. Na start wzięłam ze sobą banana oraz mały kawałek batona energetycznego – zjadłam to dwadzieścia minut przed startem. Na trasę zabrałam ze sobą jeden żel energetyczny, który zjadłam na piętnastym kilometrze. Pomimo tego, że na starcie byłam kwadrans przed godziną dziewiątą, miałam wrażenie, że ten czas minął błyskawicznie. Grupowe zdjęcie, krótka rozgrzewka i już musiałyśmy pójść do strefy startowej. Planowałyśmy ustawić się przy balonikach 1:45, ale nie udało się ich dojrzeć w całym tym tłumie. Tutaj mam jedną małą uwagę do organizacji – uważam, że stref startowych było za mało. Startowałyśmy ze strefy „B” (czyli wszystko, co powyżej 1:40) i moim zdaniem było to zbyt ogólne określenie. Niestety nie każdy pomyślał, że na początku powinny stać osoby biegnące szybciej i tak się stało, że przez pierwsze trzy kilometry głównie musiałam wyprzedzać osoby biegnące o wiele wolniej ode mnie. Nie było to komfortowe, stresowałam się, że będę musiała później nadrobić stracony czas i nie dam rady. Na szczęście wyszło, jak wyszło.

KB_półmaraton3

Chwilę po tym, jak ruszyliśmy zgubiłam Magdę w tłumie. Na szczęście był obok mnie Maciej, który w sobotę zaoferował mi swoje towarzystwo podczas biegu (Asiu, dziękuję za „wypożyczenie” go ;) ). Był moim prywatnym pacemakerem i powiem Wam, że to bardzo fajna sprawa. Tak jak wspomniałam pierwsze trzy kilometry były dla mnie dość nerwowe. Ze względu na ciągłe wyprzedzanie, zwalnianie i przyspieszanie nie mogłam znaleźć swojego rytmu. Jak na złość poczułam jeszcze, że mam nogi jak z ołowiu, o czym musiałam pomarudzić Maciejowi. Na szczęście ignorował moje marudzenie, a my od czwartego kilometra mogliśmy wreszcie pobiec naszym tempem. Od tego momentu wszystko szło idealnie, biegło się lekko, rozmawialiśmy – no dobrze, więcej opowiadał mi Maciej – o przeróżnych tematach. Było dużo o bieganiu, dużo medycyny (wiem na przykład sporo o fali Pardeego :D ), trochę o samochodach, o książkach, były żarty oraz krótkie informacje na temat tempa. I tak kilometry mijały naprawdę szybko. Co ciekawe, nawet podbieg na Hetmańskiej nie spowolnił nas jakoś szczególnie. Droga Dębińska, która zawsze kojarzy mi się z niekończącą się prostą i brakiem dopingu, tym razem wydawała się krótsza i pełna kibiców. Mniej więcej w połowie zobaczyliśmy nagle przed sobą młodego chłopaka, który dziwnie się zachowywał. Próbował biec, przechodził do marszu, wyciągał dłonie do mijających go biegaczy – po jego wzroku i zachowaniu było widać, że nie kojarzy, co się w ogóle dzieje. Nogi mu się plątały i miałam wrażenie, że zaraz się przewróci. Mimo wskazówek, aby się zatrzymał nie chciał tego zrobić. Maciej w końcu się zatrzymał, aby poczekać z nim na sanitariuszy, którzy byli w pobliżu. Mi kazał biec dalej. Pomimo, że większość biegów jednak biegam sama (bez pacemakera), to w momencie, w którym ruszyłam sama, poczułam niepokój, że bez zająca nie uda mi się utrzymać tego tempa, a miałam przed sobą jeszcze trochę ponad cztery kilometry. Na szczęście szybko mnie dogonił. Kiedy zorientowałam się, że skręcamy już w kierunku mostu Rocha, poczułam, że meta już naprawdę blisko i zaczęłam się zastanawiać, kiedy te kilometry minęły. Czułam, że jest dobrze i nie zwalniałam. Jedyne czego się bałam, to ostatni długi podbieg na ulicy Baraniaka. Na szczęście i tam dopisali kibice i choć nie było łatwo, to jakoś szybko pokonaliśmy ten fragment. Już tylko skręt w lewo i wiedziałam, że tutaj będzie już naprawdę z górki (i to dosłownie, tam jest spory zbieg). Niezwykle głośny doping (Betty!) i bliskość mety sprawiły, że udało się przyspieszyć. To pierwszy półmaraton w życiu, w którym to nie pierwszy, a ostatni kilometr był najszybszym! Ostatni zbieg prowadzący już do samej mety jest niesamowity. Zawsze mam tam wrażenie, że frunę a nie biegnę i zawsze na tych ostatnich metrach pojawiają się u mnie jakieś dodatkowe ekstra moce. Tak samo było i tym razem.

Przebiegłam linię mety i zobaczyłam na zegarku czas, którego naprawdę się nie spodziewałam. W końcu udało mi się poprawić moją życiówkę na dystansie półmaratonu. Po pierwsze poprawiłam ją po dwóch latach (ostatnia była w Kościanie, w 2012 roku!), a po drugie udało się spełnić kolejne małe marzenie. Od dawna chciałam ukończyć półmaraton z czasem 1:45. W niedzielę udało się pobiec nawet lepiej. Wbiegłam na metę z czasem 1:44:38. Maćku, raz jeszcze ogromnie dziękuję za pomoc! Radość, jaką w tym momencie poczułam, była ogromna. Ten „biegowy haj” trzyma mnie w sumie jeszcze do dzisiaj. Tylu znajomych na trasie, niesamowity doping znajomych i nieznajomych, piękna pogoda mimo męczącego momentami silnego wiatru i morze złotych, uśmiechniętych ludzi na mecie – to był naprawdę świetny półmaraton. Brawa dla Organizatorów!

KB_półmaraton2

Podziękowania dla kibiców, spisaliście się na piątkę! Dzięki również dla Wolontariuszy za ciężką pracę włożoną w ten bieg. Bez Was nie mielibyśmy picia, jedzenia, ani medali na szyi ;) . Już tak zupełnie na koniec gratuluję pozostałym uczestnikom, głównie oczywiście debiutantom i biegającym kobietom!

PS Dziękuję Piotrkowi za zdjęcie z biegu. Zajrzyjcie przy okazji na FB na fanpage „Fotografia Piotr Oleszak” (chciałabym wstawić odnośnik, ale WordPress coś nawala), możliwe że znajdziecie tam również siebie na zdjęciach!