Start
Na starcie zastaję tłumy biegaczy. Nieśmiało przeciskam się w pobliże balonika 4.00. Poznaję parę Francuzów i testuję swój zaniedbany francuski. Dogadujemy się, atmosfera stresu ulatnia się błyskawicznie. Strzał z pistoletu, wzruszające Rydwany Ognia i powolny start. Powstrzymuję się jak jak mogę, żeby swoim zwyczajem nie wystrzelić jak z procy i dzięki gęstemu tłumowi udaje się.
0-10
Balonik 4.00 znikna z pola widzenia, myślę jednak, że mam sporo czasu i sił, więc gdzieś na trasie na pewno się spotkamy. Pierwsze 10 km upływa na miłych pogawędkach, rozdawaniu uśmiechów kibicom, obserwowaniu otoczenia. Czuję się coraz pewniej mając w zanadrzu pokłady sił. Na pierwszym punkcie odżywczym zjadam kostkę cukru i uzupełniam płyny. 
Trasa jest płaska i przyjemna.
Czas netto: 53:15
11-20
Sił mi nie brakuje, odliczam jednak kilometry do półmetka. Za mną jest już spory podbieg na Hetmańskiej, którego w ogóle nie odczułam. Na 11 kilometrze wymijam prezydenta Poznania. Zostawiam w tyle balonik 4.00. Wciąż jest dobrze, bez kryzysu. Oszukuję głowę, że biegniemy półmaraton. Wtedy jeszcze nie wiem, że w okolicach 14. kilometra, na Hetmańskiej umiera jeden z nas. Śmiercią piękną, ale zbyt wczesną. Na 14. kilometrze 14. października umiera biegacz, który pokonał 13. kilometrów 13. maratonu poznańskiego.
Czas netto: 1:46:34
21-30
Minęłam półmetek. Powoli opadam z sił, ale nie pozwalam ciału zwalniać. Teraz za cel obieram sobie punkty odżywcze. Zjadam banana, który wcale mi nie smakuje. Pozwalam się wyprzedzać.
Byle do tablicy z oznaczeniem 30 km-myślę sobie. Na pasku przyklejonym do nadgarstka mam wypisane międzyczasy, które pozwolą mi złamać 4h.
Czas netto: 2:42:11
31-40
Boję się ściany. Cholernie się boję, że pojawi się nagle gdzieś między euforią a kostką czekolady. Na 31 km rozpoznaję kilka znajomych twarzy wśród dopingujących. Na  rondzie Śródka przebiegam między szpalerem kibiców. To dodało mi skrzydeł, wyprzedzam innych. Wciąż dziwię się, że nie bolą mnie mięśnie, co zawsze zdarzało się na 30. km wybieganiach. Na 33. km coś się psuje, jest już źle. Pokusa, żeby się zatrzymać coraz większa. Negocjuję z głową, że zatrzymam się na punkcie odżywczym, żeby odzyskać siły. Powoli tracę nadzieję na trójkę z przodu. Dopiero kiedy na horyzoncie widzę bryłę uniwersyteckiego budynku zdaję sobie sprawę, że meta jest już blisko. Kryguję się więc w myślach i tłumaczę głupiej głowie, że od złamania „czwórki“ nie ma odwrotu.
Czas netto:3:39:53
41-42,195
Ktoś krzyczy, że do złamania 4 h zostało 8 minut. Już wiem, że dam radę. Mobilizuję siły, przyśpieszam, szukam wzrokiem tablicy z oznaczeniem 42. km. Jestem już blisko celu. Ostatni klometr ciągnie się jak nudny film. Kibice zdzierają gardła, żeby dodać nam otuchy. Zegar wyświetla 3:58:XX. Z impetem wpadam na metę. Teraz mogę wszystko. Ciało zmobilizowane przez ponad 42 km odmawia posłuszeństwa. Z trudem docieram do szatni. Ale zwycięstwo mam w kieszeni. Udało się pokonać 4 godziny.
Końcowy czas netto: 3:56:29
Kilka razy wzruszyłam się podczas tego maratonu. Pierwszy, gdy widziałam wśród maratończyków niewidomego mężczyznę biegnącego ze swoim przewodnikiem. Drugi, gdy zobaczyłam mężczyznę biegnącego o kulach. Dla mnie to oni są zwycięzcami. Zwyciężają nie tylko ci, którzy są na mecie pierwsi, ale także ci, którzy wpadają na nią ostatni, wyczerpani 6. godzinnym biegiem.
Trzecie wzruszenie, gdy spojrzałam na zegarek i wiedziałam, że ostatnie 500 m mogę się czołgać a i tak złamię 4 godziny. 13 Poznań Maraton jest już historią.

Fot. Tomek z Night Runners
Fot. Wiktoria