[gap height=”25″ /]

Czas nie ma w rzeczywistości żadnej cezury, łoskotu burz ani dźwięcznych fanfar na początku nowego miesiąca lub roku, a nawet na początku nowego stulecia; to my ludzie strzelamy i dzwonimy.

T. Mann, Czarodziejska góra

Ostatnia kartka z kalendarza już prawie spadła. To znak, że pora na coroczne podsumowanie. Jaki był ten rok dla mnie? Czy był łaskawy? A może wręcz przeciwnie? Na te pytania postaram się odpowiedzieć w kolejnych akapitach.

Ten rok był dla mnie niezwykle ciężki, ale skłamałabym pisząc, że nie obfitował w wiele różnych radosnych momentów. Łączenie kilku życiowych ról z bieganiem okazało się rzeczą trudną, ale i satysfakcjonującą. Chyba nie mogłam sobie wyobrazić lepszego powrotu do formy sprzed ciąży. Zupełnie nieoczekiwanie okazało się, że ta forma stała się jeszcze lepsza niż kiedykolwiek wcześniej, a ciało smuklejsze niż w najśmielszych oczekiwaniach. Nic oczywiście nie spada samo z nieba. To co się działo było efektem ciężkiej i systematycznej pracy. Właściwie, nie przesadzę, jeśli napiszę, że w 2015 roku nauczyłam się biegać na nowo. Pamiętam jak dziś noworoczny bieg na Cytadeli. Z trudnością człapałam w tempie 6:30/km przez 5 km. Czułam mój ciężki oddech i kamienne nogi i towarzyszącą mi myśl: „czy to się nigdy nie skończy?”. Wciąż jeszcze zostało mi trochę kilogramów do zrzucenia i niestety te dodatkowe kilogramy dość mocno dawały się we znaki podczas biegu. Postanowiłam sobie, że przez cały pierwszy kwartał 2015 roku będę pracować nad redukcją wagi, poprawą szybkości i wydolności. Biegałam coraz więcej i szybciej a wieczorami pracowałam nad modelowaniem sylwetki. Na efekty nie musiałam długo czekać. Ciało zaczęło sobie przypominać o biegowej pasji zaniechanej podczas ciąży. Właściwie już w lutym powróciłam do dawnej wagi. Pojawił się na horyzoncie cel: przebiec poznański półmaraton i powalczyć o nową życiówkę na tym dystansie. Do tego czasu po prostu sumiennie pracowałam nie startując w żadnych biegach. Generalnie, w tym roku zaniechałam częstych startów. Moja strategia była prosta: startować mało, ale biegać na czas. Każdy start był zatem przemyślany, także pod względem logistycznym, co przy małym dziecku jest szalenie ważne.

[gap height=”25″ /]

10906439_790027121067047_1604211955719318816_n

[gap height=”25″ /]

półmaraton
fot. P. Staśkiewicz

[gap height=”25″ /]

Poznańska połówka zgodnie z założeniami przyniosła mi życiówkę: 1:44:02. Nie była ona szczególnie spektakularna bo poprawiłam się o ponad minutę, ale to był dobry zwiastun dalszych postępów. Kolejne trzy moje starty odbywały się na dystansie 10 km i tutaj także udało mi się ustanowić mój życiowy rekord, z czego najlepszy czas to: 45:29. Kwestia złamania 45 minut pozostaje zatem planem i celem na 2016 rok. Cały letni okres to właściwie przerwa od startów i przygotowania do poznańskiego maratonu. To właśnie na nim skupiłam całe moje zasoby. Pamiętam jak upały dawały mi się we znaki, ale determinacja to było słowo, które patronowało moim przygotowaniom. Wtedy po raz pierwszy w moim dorosłym życiu moja waga wskazywała mniej niż 50 kg i choć wiele osób wypominało mi moją „chudość” ja czułam się wspaniale, a jeszcze lepiej mi się biegało. Niestety waga <50 kg to już przeszłość; brak intensywnych treningów i zaniedbania w diecie robią swoje.

[gap height=”25″ /]

11750712_720126698091926_3379143475249754603_n

[gap height=”25″ /]

Lato powoli przechodziło w malowniczą jesień, a to oznaczało, że maraton jest już blisko. Zdecydowałam wtedy, że dobrze byłoby wystartować kontrolnie w półmaratonie. Ze względu na bliskie położenie z duszą na ramieniu wystartowałam w Biegu Lechitów, który swoją metę ma w pierwszej stolicy Polski. Był to mój trzeci strat w tym biegu; dwa poprzednie były totalną klęską. Postanowiłam jednak dać mu trzecią szansę i nie zawiodłam się. Pomimo niezwykle wietrznej aury i dość trudnej trasy poprawiłam swój czas na dystansie półmaratonu o 5 minut. Tym samym złamałam magiczną barierę 1:40 i nawet udało mi się wspiąć na podium w swojej kategorii wiekowej. Ten półmaraton tchnął we mnie wiarę, że dam sobie radę podczas maratonu. Tydzień później zrobiłam jeszcze wybieganie 30 km w bardzo przyzwoitym czasie. Pozostało mi tylko czekać na królewski dystans.

[gap height=”25″ /]

11988469_746232665481329_3228915426426397378_n

[gap height=”25″ /]

11.10.2015 to data 16. PKO Poznań Maraton. Od samego rana towarzyszyła mi ogromna ekscytacja, lęk i nadzieja. To był dla mnie ważny bieg bo to w końcu pierwszy maraton po ciąży. Miałam wobec niego oczekiwania. Czułam się gotowa na życiówkę i byłam jej niemal pewna. Podczas biegu cały czas leciałam na złamanie 3:30, co zawsze było moim biegowym marzeniem. Niestety na ostatnich kilometrach zderzyłam się ze ścianą i plany te poszły w niwecz. Metę przekroczyłam z czasem 3:31:20. To nadal był czas o jakim nawet w najśmielszych snach nie marzyłam. Poprawiłam berlińską życiówkę o ponad 20 minut. Wyciągnęłam z tego biegu pewną lekcję, zwątpiłam nawet, czy cokolwiek mnie predysponuje do startu w maratonach. Zdałam sobie także sprawę, że najlepiej czuję się na dystansie 10 km i półmaratonu. Niewątpliwie jednak był to mój osobisty sukces i miłe zwieńczenie sezonu.

[gap height=”25″ /]

IMG_3149

[gap height=”25″ /]

fot. T. Twardowski
fot. T. Twardowski

[gap height=”25″ /]

Na tym właściwie mogłabym zakończyć moje podsumowanie, ale chciałabym dodać jeszcze kilka zdań tytułem zakończenia. Od październikowego maratonu ciężko mi się zmotywować do regularnych treningów. To tylko uświadamia mi, jak ważny jest cel, do którego trzeba dążyć. Jednocześnie zrewidowałam trochę moje podejście do biegania. Przez moment zastanawiałam się nawet, czy nie skorzystać z opieki trenerskiej i wykorzystać jakiś tam mały potencjał, który we mnie drzemie. Później jednak naszła mnie refleksja, że niestety nie mogę i nie chcę rzucić wszystkiego innego i odtąd poświęcić się wymagającym treningom, a cały wolny czas (a jest go tak mało) poświęcić bieganiu. Zadałam sobie przy tym jedno zasadnicze pytanie: czy ciągłe poprawianie czasów uczyni mnie szczęśliwszą? Jak pewnie się domyślacie, moja odpowiedź brzmiała nie. Na tym etapie życia mam jednak inne priorytety. Nie chcę też zabić tej pierwotnej i uskrzydlającej radości, jaką dotąd dawało mi bieganie. Patrząc nieustannie na parametry wyświetlane przez garmina, mogę nie zauważyć wielu ważnych rzeczy: tego jak zmienia się krajobraz, pory roku, powitania biegnących naprzeciwko biegaczy. Tak było trochę w tym roku i nie jestem pewna, czy tego życzę sobie w Anno Domini 2016. Jakie są moje biegowe marzenia? Złamać 3:30 na maratonie, 45 minut na 10 km- te pozostają wciąż aktualne. Oprócz tego wciąż chcę, aby bieganie było moją pasją i sposobem na zdrowie. Chciałabym kiedyś wystartować w ultra, ale to nie jest mój cel na nadchodzący rok. Chyba nie czuję się jeszcze gotowa na takie wyzwanie.

Jakie plany startowe mam na 2016 rok? Pewnie będę nudna, jeśli napiszę, że podobne jak w tym mijającym. To nie jest tak, że zamknęłam się w swojej strefie komfortu i nie chce poza nią wybiegać. Na obecnym etapie życia największym poczuciem bezpieczeństwa napawa mnie pewna, choć czasem nieznośna, rutyna. Widzę raczej siebie jak w wieku czterdziestu kilku lat biegam sobie maratony w różnych miejscach rozsianych po całej kuli ziemskiej, czyli wtedy kiedy dzieci będą już odchowane, dom wybudowany, a budżet na tego typu wydatki mniej napięty. Czy to brzmi jak plan na drugą młodość?

Chciałabym także więcej pisać, ale nie wiem, czy to będzie możliwe. Ostatnio trochę się blogowo wypaliłam, a tematyka biegowa zaczęła mnie nieco ograniczać. Nie ma w moim życiu tylu startów, abym mogła z nich pisać relacje. Nie chcę też wciąż kreślić peanów na temat biegania i jego magicznych właściwości. Myślę, że Czytelnicy takich endorfinowych wpisów mają już dosyć, zwłaszcza że blogów o tematyce biegowej jest teraz na pęczki.

Pisząc ten tekst mam świadomość, że 2015 rok za kilkadziesiąt godzin przejdzie do historii. Mojego wyświechtanego Moleskina wrzucę do archiwum, gdzie spoczywa już kilka egzemplarzy z poprzednich lat i zastąpię go czystym kalendarzem, z którego emanuje jakaś nowa energia. Dziwię się nadal jak ten czas szybko ucieka. Przecież u początku tego roku mały L. był nieporadnym niemowlakiem, a teraz u jego schyłku biega jak szalony, dużo już mówi i staje się coraz bardziej samodzielny. Moje nogi zaś bogatsze są o prawie dwa tysiące kilometrów, a głowa o wiele pouczających doświadczeń. Pozostaje mi życzyć Wam wielu ekscytujących momentów w Nowym Roku. Niech Wam nogi lekkie będą i niosą Was tam, dokąd zmierzacie, choćby był to drugi koniec świata.