Bieg Lwa od trzech lat na dobre zagościł w moim kalendarzu biegów. Dlatego też jeszcze większa była moja radość, kiedy dowiedziałam się, że pakiet startowy otrzymam od organizatorów w prezencie. Jak dziś pamiętam pierwszy Bieg Lwa, w którym startowało o wiele mniej biegaczy, a mimo wszystko już wtedy bardzo profesjonalnie zorganizowany. W tym roku nie było inaczej.

Start biegu jest zawsze o dość nietypowej godzinie, bo o godzinie 14:00. Rzadko biegam o takiej godzinie, ale dzięki temu mogłam się wyjątkowo wyspać i do Tarnowa wyruszyłam z Moniką dopiero chwilę po godzinie 11:30. Rano pogoda była bardzo kiepska, patrząc na niekończącą się ulewę za oknem, byłam przekonana, że będzie to mój pierwszy półmaraton w ulewie. Na szczęście późna pora pomogła. Deszcz minął, a my pobiegliśmy już w słońcu.

[gap height=”25″ /]

zdjęcie

[gap height=”25″ /]

Na miejsce dotarłyśmy bez problemu. Podobnie jak w zeszłym tygodniu w Swarzędzu, w Tarnowie organizatorzy pomyśleli o oznakowaniu dojazdu do biura zawodów. Jest to bardzo miły gest w kierunku biegaczy, którzy dzięki temu nie muszą szukać biura. Na szczęście szybko znalazłyśmy miejsce parkingowe i mogłyśmy udać się po odbiór pakietów startowych. Przed szkołą, w której znajdowało się biuro zawodów był prawdziwy festyn. Obserwując Bieg Lwa od dwóch lat mogę stwierdzić, że z roku na rok, przybywa coraz więcej atrakcji zarówno dla dzieci jak i dorosłych. Były traktory (haha, tej atrakcji nie mogłyśmy sobie odpuścić!), były stoiska ze sprzętem dla biegaczy, czy możliwość porozmawiania ze specjalistami – dietetykiem, czy podologiem.

Sam odbiór pakietów startowych poszedł bardzo sprawnie, mimo wielu osób, nie było kolejek. W skład wchodził numer startowy, sporo ulotek (przyznaję, że jeszcze ich nie przejrzałam), paczka kawy, plecak i czapeczka. Bardzo fajny pomysł z czapeczką, przyda się na upalne dni! Jakieś 15 minut przed startem, czas było znaleźć Marcina, pacemakera, z którym wspólnie chciałam pobiec, aby ukończyć bieg z czasem 1h50. Równo o godzinie 14:00 wystartowaliśmy. Trasa w Tarnowie była mi znana, więc wiedziałam, co mnie czeka. Nie jest bardzo trudna, ale ma sporo  zakrętów (te mogą być męczące) i dwie dość długie proste pod koniec okrążenia.

Początkowo biegło się dobrze. Grupa biegnąca z Marcinem była spora, a sam lider spełniał swoje zadanie bardzo dobrze.  Oprócz tego, że utrzymywał dobre tempo, to biegł z balonami, które fruwały we wszystkie strony (mnie by to doprowadziło do szału) oraz świetnie zachęcał ludzi stojących na trasie do kibicowania. Obserwowałam jego spokojny bieg i zazdrościłam mu tego. Wyglądało, jakby w ogóle się nie męczył! ;) Przez pierwsze 11 kilometrów trzymałam się grupy. W pewnym momencie musiałam jednak trochę odpuścić. Biegło się nie najgorzej, ale znowu doskwierała mi pogoda. Ze względu na poranne ulewy, po tym jak wyszło słońce, zrobiło się duszno. Co najgorsze, po raz pierwszy w mojej biegowej karierze, w trakcie biegu zaczęła mnie boleć głowa. Nic strasznego, ale i tak pobiegłam wolniej, mając cały czas kolorowe baloniki na horyzoncie. Nie zostałam jednak sama. W podobnym momencie od grupy odłączyła się Basia, która podczas biegu zdradziła mi, że nas czyta. Milcząc biegłyśmy cały czas obok siebie. Ona ciągnęła mnie i chyba ja ciągnęłam ją. Na 14km, czyli na początku trzeciego okrążenia, pojawił się u mnie lekki kryzys. Nie chciało mi się już więcej biec, po prostu. Wiedząc, że czeka mnie jeszcze trzeci raz ta sama runda miałam ochotę się zatrzymać i przejść do marszu…

No ale, widząc że to wszystko znowu siedzi w głowie, nie zamierzałam się poddać. I dobrze, bo na mniej więcej 18. kilometrze siły znowu powróciły i mogłam nawet trochę przyspieszyć. Od tego momentu biegłam już sama, bez Basi. Najgorsza była dla mnie ostatnia, kilometrowa prosta. Długa ulica, która nie chciała się skończyć. Na szczęście się skończyła, a ostatnie metry, które biegliśmy już na bieżni (idealna nawierzchnia!) stadionu, biegło się wręcz idealnie.

Po przebiegnięciu mety, na zegarku zobaczyłam czas 1:51:46. ZNOWU. Ostatnie trzy półmaratony ukończyłam z takim samym czasem, różniły się tylko sekundami. Może jakieś przeznaczenie ;)?!

[gap height=”25″ /]

META

[gap height=”25″ /]

Nie udało się pobiec do końca z Marcinem i balonikami, ale nie mam o to do siebie pretensji, bo był to kolejny udany bieg. Na mecie czekały koleżanki i piękny medal z cyrkoniami. Spodobał się chyba każdej kobiecie ;).  Poza medalem dostaliśmy „pakiet regeneracyjny” od Lidla, a w nim picie, owoce i batoniki – idealne przekąski po biegu.

[gap height=”25″ /]

zdjęcie 5

[gap height=”25″ /]

Podsumowując po raz trzeci uważam Bieg Lwa za bardzo udaną imprezę biegową. Organizacja bardzo dobra, pogoda i frekwencja dopisała. Było sporo atrakcji, śmiechu, biegu i radości. Nie pozostaje więc nic innego, jak czekać na przyszły rok i czwartą już edycję biegu.