Autor: Magda

Dwa maratony w jeden miesiąc to małe szaleństwo. Teraz już to wiem. Pierwszy miał być biegany z przymrużeniem oka, drugi bardziej poważnie. Na maraton berliński zapisy trwały zaledwie kilka godzin, zatem już pod koniec zeszłego roku trzeba było podjąć decyzję o starcie. 
W tym roku miałam ambitne założenia czasowe. Chciałam pobiec na 3:45. W kwietniu jednak musiałam zrobić sobie przerwę od treningów na prawie 2 miesiące. Później zaczęły się moje problemy z pasmem biodrowo-piszczelowym w prawej nodze (w kwietniu miałam tę samą kontuzję w lewej). Do Berlina jechałam zatem bez żadnych planów czasowych i postanowiłam zdać się na możliwości mojego organizmu. Dzień wcześniej poczułam jednak drapanie w gardle i nadchodzący katar i z maratonem musiałam się zmierzyć już lekko podziębiona.




Forma

W tym roku biegałam, a nie trenowałam. Nie miałam zatem żadnych aspiracji czasowych, chciałam po prostu ukończyć ten dystans poniżej 4 godzin. Z każdym kolejnym maratonem, widzę że mój organizm coraz lepiej sobie z nim radzi. 
Do Berlina wyruszyłyśmy już w piątek rano i tego samego dnia odebrałyśmy pakiety startowe. Na początku przeraził nas tłum ludzi na dawnym lotnisku Tempelhof, gdzie odbywało się imponujące Expo. Słynny niemiecki ordung sprawił jednak, że wydawanie pakietów okazało się sprawne i szybkie. Pakiet startowy składał się z materiałowego worka wypełnionego ulotkami i samplami produktów (m.in. płyn do płukania ubrań biegowych, power bar, czy makaton Barilla).
Jedzenie
Dwa tygodnie przed maratonem rozpoczęłam eksperyment z dietą bezgluetnową. W sobotę postanowiłam jednak zrobić mały wyjątek i na śniadanie zjadłam pszenną bułkę, a na kolację solidną porcję makaronu z jagnięcym ragout i ciecierzycą. Na tydzień przed maratonem nasza dieta obfitowała w buraki (pod każdą postacią), banany, awokado, ryż i komosę ryżową. W dzień startu na śniadanie zjadłyśmy bułkę z dżemem, płatki kukurydziane z mlekiem oraz banana. Już dwa dni przed zaczęłyśmy uzupełniać elektrolity. Zarówno Zosia, jak i ja nie biegamy z żelami, więc na trasę zabrałyśmy tabletki do ssania z dekstryną (w Niemczech można je kupić w sklepie spożywczym), żelki Haribo oraz mus owocowy dla dzieci, kupiony w sklepie ze zdrową żywnością. 
Jak spotkałyśmy Haile Gebrselassie…
Na start udałyśmy się wcześniej, aby uniknąć dodatkowego stresu. Kiedy szłyśmy kolumną ludzi w kierunku stref startowych wypatrzyłyśmy w tłumie legendarnego Haile Gebrselassie, wielokrotnego mistrza świata w biegach długodystansowych i sprawcę wielu rekordów.
Haile skręcił jednak do pilnie strzeżonego namiotu dla elity biegaczy, a my pożałowałyśmy, że nie zauważyłyśmy go wcześniej. Po krótkim rekonesansie stwierdziłyśmy jednak, że nie damy za wygraną i musimy mieć zdjęcie z mistrzem. Tak się stało, że w tej samej chwili Haile wyszedł na chwilę z namiotu, aby udzielić wywiadu dla telewizji. Zauważył, że śmiejemy się do niego i pomachał do nas ręką. My przywołałyśmy go gestem ręki, pokazując na aparat i Haile ruszył w naszym kierunku. Wprawdzie na drodze dzielącej nas od niego stanął ochroniarz i warknął srogie Nein, ale Haile z dobrotliwym uśmiechem udobruchał go mówić It’s just a photo. No i voila, mission accomplished.


Pozytywnie nastrojone ruszyłyśmy w stronę strefy G, z której startowałyśmy. Jak wyglądał sam maraton dowiecie się z relacji Zosi. 
Ja korzystając z okazji, chciałabym podziękować Rodzicom Zosi za wspaniałą gościnę i opiekę w Berlinie, dzięki czemu to wydarzenie było naprawdę bezstresowe.