O badaniach w I-KARze pisałam już dwa razy. Pierwszy raz zrobiłam sobie EKG serca rok temu wiosną. Wyniki badań okazały się dobre, nie było przeciwwskazań do biegania. Drugi raz miałam okazję spotkać się z doktorem Glińskim we wrześniu, przed poznańskim maratonem. Wtedy zdecydowałam się na bardziej dokładne badania. Oprócz EKG, zrobiłam również ECHO oraz analizę składu ciała. Również i tu okazało się, że moje serce jest zdrowe i śmiało mogę wystartować w maratonie. W tym roku, mimo, że pierwszy wiosenny maraton mam już za sobą również postanowiłam się przebadać. Tym razem wybierając najbardziej obszerny pakiet, w skład którego wchodzi również badanie krwi oraz próba wysiłkowa.
Przyznaję bez bicia (i nie jestem z tego dumna), że krwi nie badałam już jakiś czas, dlatego cieszę się, że w końcu udało mi się zebrać i to zrobić. Badania zaczęły się właśnie od pobrania krwi. Wszystko poszło dość sprawnie i bezboleśnie. Jedyne moje zastrzeżenie to to, że pamiątkę w postaci ogromnego siniaka mam do dziś – od badania minęły dokładnie dwa tygodnie! Następnie zrobiono mi EKG serca. W skład tego rozszerzonego pakietu wchodzi również ECHO serca, ale z racji tego, że ja robiłam je pół roku, nie było potrzeby aby powtarzać badanie. Zaraz po EKG udałam się do pokoju, w którym pani dietetyk zrobiła mi analizę składu ciała. Zrobiłam ją na dokładnie tej samej maszynie, na której robiłam pomiary we wrześniu, dlatego mogłam porównać wyniki i zobaczyć, co się w te parę miesięcy stało z moim ciałem. Ku mojej radości wszystko idzie w dobrym kierunku, a mój wiek metaboliczny, to nadal tylko 13 lat (jestem przekonana, że spora w tym zasługa właśnie biegania oraz zdrowej diety). Ostatnią częścią badania była próba wysiłkowa. Zazwyczaj badania trwają dwa dni – pierwszego dnia pobiera się krew (oczywiście na czczo), następnie EKG, ECHO i analiza składu ciała, a dopiero drugiego dnia robi się próbę wysiłkową. Tak jak pisałam, mi odpadło ECHO serca, dlatego mogłam zrobić wszystko jednego dnia.
Mniej więcej wiedziałam, czego mogę się spodziewać, bo miałam już badania wydolnościowe (pisałam o tym również na blogu). Mimo wszystko, tym razem badanie wyglądało trochę inaczej. Po pierwsze do ciała przyczepiono mi sporo różnych kabelków, plasterków i innych dziwnych urządzeń (możecie zobaczyć na poniższym zdjęciu) i na początku pani pielęgniarka zbadała mi ciśnienie.
Pan doktor Gliński opowiedział mi najpierw, jak dokładnie będzie przebiegało badanie. Zaczęłam od marszu na bieżni. Wydawać by się mogło, że nic w tym trudnego, ale od początku maszerowałam pod górkę. Następnie co dwie minuty zwiększało się tempo oraz kąt nachylenia bieżni. Mierzono mi wtedy również ciśnienie. Aż ciężko uwierzyć, ale po pewnym czasie ten marsz był naprawdę męczący! Kiedy udało się osiągnąć mój HR max, zakończyliśmy badanie. Po, znowu parę razy zmierzono mi ciśnienie. Jak się dowiedziałam, bardzo szybko wróciło ono do normy. Nie będę wchodzić w szczegóły i opisywać Wam dokładnych wyników (te mam 15-stronnicowym raporcie), ale i tu wyszło, że test nie wykazał żadnych niepokojących znaków. Serce mam zdrowe.
Trzy dniu później byłam umówiona na drugą wizytę, aby omówić moje wyniki krwi. Na szczęście i tu, wszystkie wyniki okazały się dobre, jedyne czego mam trochę za mało, to żelazo. Dowiedziałam się, czym to może być spowodowane, dostałam parę zaleceń, co robić a za dwa miesiące zbadam krew, aby zobaczyć, czy coś się zmieniło. Konkretnie i miło, czyli tak jak powinno być.
Podsumowując, po raz kolejny mogę polecić to miejsce i zachęcić Was do zbadania swojego serca (i nie tylko) właśnie tam, szczególnie, że przygotowane zostały specjalne oferty dla półmaratończyków. Z panem doktorem bardzo dobrze się rozmawia. Poza tym sam jest biegaczem, także mogłam nie tylko porozmawiać o samym badaniu, jak pacjent z lekarzem, ale również o bieganiu, jak biegacz z biegaczem. ;)