Relacja Zosi

Kolejny – dla mnie już trzeci – Wings For Life World Run za nami. Lubię ten bieg ze względu na jego światowy wymiar. Już sam start jest wyjątkowy, kiedy to stojąc nad Maltą, dzięki telebimom możemy zobaczyć, co dzieje się w innych miejscach świata. Poza tym tego dnia do Poznania zjeżdżają się ludzie z całej Polski. To świetna okazja, by spotkać wielu znajomych.

Jak było w tym roku? Odbieranie pakietu w sobotę poszło niesamowicie sprawnie. Zero kolejek, zero czekania, brawa dla Wolontariuszy. W niedzielę miałyśmy trochę do załatwienia, dlatego umówiłyśmy się z Magdą już około godziny 11:30 nad Maltą. Zrobiłyśmy sobie drużynowe zdjęcie przy naszej specjalnej tabliczce (ale to była miła niespodzianka!). Jak to zwykle bywa, nie udało się wszystkich zebrać. W naszej drużynie było aż 26 osób!

[gap height=”25″ /]

WFL1

[gap height=”25″ /]

Zostawiłyśmy rzeczy w bardzo sprawnie działającym depozycie, a że czasu do startu było jeszcze sporo i temperatura wyjątkowo wysoka, to znalazłyśmy kawałek cienia, by się tam schować się. Jak to zwykle bywa, ten czas szybko minął i nagle musiałyśmy już wejść do strefy startowej. Nasza – strefa druga – była wyjątkowa pusta, co jednak nie miało wpływu na tłok na pierwszym kilometrze. Wąskie ścieżki na początku sprawiły, że ten kilometr był bardzo wolny. Dopiero wybiegając z Malty zaczęło robić się luźniej. Miałyśmy z Magdą podobne założenia co do dystansu, dlatego wystartowałyśmy. Ja po cichu marzyłam w końcu o 25 kilometrach, ale mając na uwadze 15.05. dopuszczałam opcję małej modyfikacji planów w trakcie biegu. Magda szybko mi zginęła, dogoniłam ją dopiero na mniej więcej czwartym kilometrze, ale i tam długo nie pobiegłyśmy razem.

Od początku biegł obok mnie mój osobisty Zając, który po spontanicznej decyzji postanowił wystartować w biegu oferując mi swoje wsparcie. Uwierzcie mi, bieg w towarzystwie selfiesticka to naprawdę zabawne doświadczenie. ;)

[gap height=”25″ /]

WFL2

[gap height=”25″ /]

Pierwsze kilometry, pomimo upału, mijały przyjemnie szybko i bezboleśnie. Biegliśmy przez centrum Poznania, wielu znajomych na trasie. Pierwszy i w zasadzie jedyny kryzys pojawił się w okolicach dwunastego kilometra. Nie wiem co tam się stało (przez cały bieg grzecznie piłam co chwilę wodę), ale tempo dość mocno spadło. Zjadłam żel, dzięki któremu na szczęście szybko odżyłam. Mniej więcej od tego momentu wiedziałam też, że może być ciężko z wymarzonym dystansem, ale nie przejmowałam się tym. Trasa prowadziła lekko pod górkę (choć w kontekście niedzielnego biegu trochę mi wstyd pisać tu o „górkach”), ale wpadłam w mój rytm i biegło się dobrze. Nie było myśli o marszu. Od pewnego momentu ciągle wyprzedzaliśmy innych biegaczy, a to zawsze dodatkowo motywuje.

Kiedy zobaczyłam flagę „20 km” wiedziałam, że dam radę przebiec półmaraton, a to było takie moje minimalne założenie na ten dzień. Nie ukrywam jednak, że zaskoczyło mnie, kiedy nagle ktoś obok powiedział, że samochód już tylko 600 metrów za nami. Faktycznie meta i Adam Małysz byli już bardzo blisko. Chyba pierwszy raz podczas WFL udało mi się zebrać siły na solidny finisz (zostało to oczywiście uwiecznione na filmiku). Czy to znak, że mogłam pobiec szybciej? Może tak, może nie. Jedno jest pewne – muszę mieć siły na niedzielę i to jest aktualnie moim priorytetem. Wynik 22,24 km naprawdę bardzo mnie ucieszył i nie było mi przykro, że nie udało się pobiec dalej. To był świetny bieg. Spora w tym zasługa mojego Wsparcia, dzięki któremu ani przez moment nie musiałam się martwić o wodę, ani o to, czy będą z tego biegu jakieś zdjęcia. ;)  Dziękuję!

[gap height=”25″ /]

WFL3

[gap height=”25″ /]

Już na sam koniec chciałam pogratulować wszystkim uczestnikom biegu oraz ogromnie podziękować tym osobom, które wystartowały w naszej Drużynie. Wspólnie pokonaliśmy (tak, w naszej drużynie był też mężczyzna) 352,86 kilometrów i zajęliśmy 151. miejsce na świecie. Brawo! Mam nadzieję, że za rok będzie nas jeszcze więcej. Ja będę na pewno!

[gap height=”25″ /]

WFL4

[gap height=”25″ /]

Relacja Magdy

W Wings for Life startowałam po raz pierwszy. I choć nie miałam w planach wystartować w tej imprezie, to kiedy nadarzyła się okazja (dzięki Puma Polska za pakiet), stwierdziłam, że to całkiem miła alternatywa dla niedzielnego, dłuższego wybiegania. W planach miałam przebiegnięcie dystansu powyżej półmaratonu, a realnie obstawiałam nawet 25 km. Niedziela zaskoczyła, nas biegaczy, lejącym się z nieba żarem i pięknym słońcem- pogoda wprost idealna na beztroskie plażowanie z książką. Na niecałą godzinę przed startem udało nam się spotkać z biegnącymi w drużynie Kobiety biegają na wspólne zdjęcie. Cieszę się, że mogłam zobaczyć na żywo osoby, które znam głównie wirtualnie- to  dla mnie ogromna wartość startowania w imprezach biegowych bo z reguły jestem samotną biegaczką.

Czas do startu upłynął nam na pogawędkach w kojącym cieniu. O 12.30 udaliśmy się do przydzielonych nam stref startowych. Atmosfera tam panująca była wręcz imprezowa i z pewnością udzieliła się także kibicom. Powiedziałam nawet Zosi, że część z tych osób pomyślała :„za rok startuję”. Punktualnie o 13 ruszyliśmy. Od samego początku czułam, że będzie naprawdę ciężko i faktycznie pierwsze kilometry były dość niefortunne głównie dlatego, że na przemian zwalniałam i przyspieszałam. W końcu jednak poddałam się panującej pogodzie, to ona rozdawała tego dnia karty. Choć może Was to zdziwi, to tak wolno nie biegłam chyba ponad rok. Z reguły moje tempo treningowe oscyluje poniżej 5:00’/km, choć ostatnio nieco powyżej 5. minut, to podczas WFL biegłam tempem w okolicach 5:20-5:27’/km. Właściwie to już na 5. km chciałam, aby mnie złapała meta, czułam się jakby ktoś odciął mi dopływ paliwa. Miałam podczas tego biegu ogromny kryzys energetyczny. Taki stan rzeczy upatruję prawdopodobnie zmianą diety w ostatnim czasie. Po raz pierwszy przed biegiem nie miałam typowego carboloadingu, ale z drugiej strony ten start nie był dla mnie szczególnie ważny, więc nie chciałam na jego poczet wracać do „starych” nawyków. Tak naprawdę dopiero po zjedzeniu banana i daktyli na trasie wróciły mi siły. Uznałam wtedy, że każdy kilometr powyżej 15. to będzie sukces. Przy każdej chorągiewce z oznaczeniem dystansu mówiłam sobie w myślach: jeszcze kilometr, dasz radę. Na ostatnich kilometrach byłam już bardzo podekscytowana zbliżającą się Małyszo-metą. Ostatecznie udało mi się przebiec 19,35 km, z czego jestem zadowolona bo początkowe kilometry zwiastowały rychłe zakończenie biegu. Dla mnie jednak ten bieg był inny niż wszystkie, w których w ostatnich latach startowałam. Przede wszystkim bardzo podoba mi się jego szczytna idea, rozmach oraz fakt, że na całym świecie rozpoczyna się dokładnie w tym samym czasie. I choć dla zasady, chciałabym się do czegoś przyczepić, wytknąć organizatorowi jakieś niedociągnięcia, to w tym przypadku nie mam nic do zarzucenia. Choć właściwe, to nie podoba mi się pakietowa koszulka ;) Poza tym organizacja na każdym etapie była wzorowa.

[gap height=”25″ /]

vsco-photo-1-3

[gap height=”25″ /]

Tytułem zakończenia napiszę, że życzę sobie i Wam jeszcze niejednego Wingsa w życiu.

Dziękujemy Puma Polska za pakiety startowe i wsparcie techniczne.

Dziękujemy całej drużynie Kobiety biegają za wszystkie przebiegnięte kilometry.