„We Own The Night” jest biegiem wyjątkowym, gdyż jest to bieg tylko dla kobiet i startuje w godzinach wieczornych. Organizatorem jest Nike, a sam bieg odbywa się w paru miastach Europy. W zeszłym roku odbyła się również polska edycja. Bieg „She Runs The Night” (już nie raz zastanawiałam się, dlaczego nazwa różniła się od nazwy używanej w pozostałych miastach) odbył się w Warszawie, dlatego też sama idea biegu była mi znana. Kiedy dowiedziałam się, że pod koniec maja WOTN odbędzie się w Berlinie, szybko w mojej głowie pojawiły się myśli, aby w nim wystartować. Po paru dniach namysłu zdecydowałam się i zapisałam, a ze mną Monika, Agnieszka i Olga czyli moje biegające koleżanki.
Wszystko idealnie się zgrało, ponieważ i tak jechałam do Berlina na koncert (Chromeo – amerykańsko-kanadyjski duet, szczerze polecam!). Ten odbył się w środę, a bieg w piątkowy wieczór, dlatego zrobiłam sobie przedłużony weekend w Berlinie. Pakiety startowe odebrałam również już w środę. W jego skład wchodziła bardzo ładna, turkusowa koszulka, worek, mała buteleczka wody oraz kosmetyki: kredka i cienie do oczu, pomadka oraz lakier do paznokci.
[gap height=”25″ /]
[gap height=”25″ /]
Monika, Agnieszka i Olga przyjechały do Berlina dopiero w piątek popołudniu, około godziny 17:00. Tak naprawdę wcale nie miałyśmy dużo czasu, ponieważ na start trzeba było jeszcze dojechać. Zdążyłyśmy zjeść lekki obiad, który przygotowała moja Mama (tak zasmakował dziewczynom, że wkrótce przepis na blogu!), przebrać się i ruszyłyśmy. Start biegu zaplanowany był na 21:00, my na miejsce dotarłyśmy godzinę przed rozpoczęciem. Początkowo miałyśmy problem, aby w ogóle dostać się na teren miasteczka, wszędzie były dzikie tłumy kobiet. ;)
[gap height=”25″ /]
[gap height=”25″ /]
[gap height=”25″ /]
Kiedy się to jednak udało, poszłyśmy najpierw zostawić rzeczy w depozycie – tutaj wszystko było bardzo dobrze zorganizowane i poszło sprawnie. Jeżeli chodzi o samo miasteczko, to szczerze mówiąc byłam trochę zawiedziona. Możliwe, że to wina tego, że nie miałyśmy sporo czasu, aby po nim pochodzić. Jednak mam porównanie do miasteczka w Warszawie, które było naprawdę świetnie zorganizowane. Tutaj była duża polana, namioty z depozytami, z piciem i jedzeniem (chyba płatnym, ale pewna nie jestem bo nie podchodziłyśmy) oraz jeden namiot, w którym można było obejrzeć najnowszą kolekcję Nike. Na samym terenie miasteczka nie byłyśmy zbyt długo, bo powoli musiałyśmy ruszyć w stronę startu. Tam było prawdziwe morze turkusowych koszulek, dziewczyn było naprawdę sporo, dlatego też dostanie się do strefy startowej wcale nie było takie proste.
Ustawiłyśmy się wszystkie w strefie zakładającej czas poniżej 50minut. Przed startem została zorganizowana rozgrzewka, a na „scenie”, która była również startem i metą, wyświetlony został filmik z zeszłorocznej edycji.
[gap height=”25″ /]
[gap height=”25″ /]
[gap height=”25″ /]
Parę minut po godzinie 21:00 wystartowałyśmy. Zupełnie nie znam tej części Berlina, dlatego też i trasa była mi nieznana. Po prostu biegłam przed siebie. Początkowo było dość sporo kostki brukowej, po której nigdy nie lubiłam biegać i zdecydowanie nigdy nie polubię. Całkiem na początku biegłyśmy tunelem, który był oświetlony na fioletowo, ale w którym zegarek zaczął tracić zasięg ;). Dokładnie tam zgubiłam też Agnieszkę i Monikę, które wmieszały się w tłum turkusowych koszulek. Od tego momentu biegłam z Olgą praktycznie cały czas ramię w ramię. Trasa była fajna, ale momentami wymagająca. Było sporo podbiegów, były dwa mosty, było momentami wąsko. Nie był to bieg szerokimi ulicami Berlina, bieg przez centrum. Biegłyśmy dzielnicami, w której były małe uliczki, domy mieszkalne i nawet jakieś ogródki działkowe. Ciekawie i inaczej.
[gap height=”25″ /]
[gap height=”25″ /]
Jeżeli chodzi o atrakcje na trasie, to nie było ich bardzo dużo, ale były. Ciekawą atrakcją byli na pewno kibice, bo tym razem to głównie mężczyźni dopingowali biegaczkom. Wspomniałam już o fioletowym oświetleniu tunelu, na jednym z mostów były bańki mydlane, był też drugi krótki tunel z muzyką i wirującym oświetleniem, które mi jednak osobiście przeszkadzało – tak wirowało, że zakręciło mi się w głowie. ;)
Podobało mi się oznakowanie kilometrów, które wyglądało jak na zdjęciu poniżej.
[gap height=”25″ /]
Kilometry mijały dość szybko, biegło się przyjemnie do dziewiątego kilometra. Kiedy tam na horyzoncie zobaczyłam podbieg, to nie wiedziałam, czy śmiać się czy płakać. Podbiegów nie lubię i nigdy się z tym nie kryłam, ale aż taki podbieg na samym końcu? To nie było miłe. Był również oświetlony na fioletowo, a wzdłuż niego stali kibice i coś tam sobie wrzeszczeli. Podbieg się skończył i biegłyśmy wzdłuż muru. Potem w prawo, lewo, prosto, lewo jak w jakimś labiryncie. Nagle wbiegałyśmy na stadion, byłam przekonana, że tam jest meta, więc zaczęłam przyśpieszać. Oczywiście okazało się, że tam biegłyśmy tylko kawałek, aby wybiec ze stadionu i pobiec dalej. Wierzcie mi, to był najdłuższy kilometr tego biegu! W momencie, w którym miałam wrażenie, że on się nigdy nie skończy nareszcie zobaczyłam metę. Ostatni sprint i koniec biegu. Z jakim czasem? Tu nie będzie żadnych niespodzianek. Na zegarku znowu zobaczyłam czas 51 minut. Na metę wpadłyśmy równo z Olgą, parę minut później dołączyła Agnieszka i Monika. Wręczono nam wyjątkowy i bardzo kobiecy medal, czyli złoty naszyjnik. Tu również nie było wielkiej niespodzianki, bo rok temu w Warszawie też dostałyśmy piękny wyjątkowy medal wykonany przez projektantkę Annę Orską. Poza tym na mecie czekało na nas picie – pierwszy raz oprócz wody była również woda kokosowa, która jest bardzo dobrym izotonikiem. Więcej atrakcji nie było. Szybko odebrałyśmy rzeczy z depozytu, żeby się przebrać, bo wieczór jak na koniec maja był wyjątkowo chłodny. Po biegu w pobliskiej hali odbywała się afterparty i koncert. Początkowo chciałyśmy się przejść, aby zobaczyć co tam się ciekawego dzieje, ale wygrało zmęczenie i postanowiłyśmy wrócić do domu. Tam zrobiłyśmy sobie prawdziwą afterparty i wygadałyśmy za wszystkie czasy. ;)
[gap height=”25″ /]
[gap height=”25″ /]
[gap height=”25″ /]
[gap height=”25″ /]
[gap height=”25″ /]
Podsumowując We Own The Night w Berlinie był świetną imprezą biegową i cieszę się, że mogłam w niej uczestniczyć. Co prawda spodziewałam się czegoś więcej, czegoś mi brakowało i czuję pewien niedosyt, ale zapewne wynika to z tego, że polska edycja biegu w zeszłym roku była bardzo dobrze zorganizowana i po prostu postawiła wysoko poprzeczkę. Przede wszystkim był to fajny babski wieczór spędzony w pięknym mieście i w dobrym towarzystwie Moniki, Agi i Olgi. Dzięki Wam! Mam nadzieję, że za rok znowu pojedziemy razem na WOTN, tym razem już z Magdą i do innego miasta! Co Wy na to Dziewczyny?
Cieszę się, że tyle kobiet biegło ulicami Berlina, bo to piękne, że jest nas coraz więcej! W końcu kobiety biegają!
[gap height=”25″ /]
[gap height=”25″ /]
Ps. Pozdrawiam też Michalinę i Asię, które udało się spotkać pomimo dziesięciotysięcznego tłumu turkusowych koszulek!
Super :) a czy w tym roku bedzie She runs the night w Warszawie? ile to było kilometrów? Pozdrawiam:)
ja Ciebie również pozdrawiam, super było Was spotkać w realu chociaż na te kilka chwil! ;) … i mam nadzieję do zobaczenia znów!
Rewelacyjna jest ta wasza inicjatywa! Zazdroszczę zgrania i organizacji. Też bym chciała taką ekipę.