Sama nie mogłam się zdecydować, dlatego pozwoliłam Wam na Instagramie wybrać, czy wolicie wpis o sztafecie, czy o Forest Run. Wyszło, że o jednym i drugim, dlatego robię wpis o moim weekendowym bieganiu. W końcu dwa biegi w jeden weekend to teraz naprawdę luksus! Przejdźmy zatem do pierwszego biegu.
O tym, że podczas mitynguPoznań Athletics Grand Prix 2020odbędzie się sztafeta dla amatorów wiedziałam już od jakiegoś czasu. Pamiętam telefon od Moniki Prendke. Wszystkie pomysły POSiRu są zawsze fajne, dlatego zgodziłam się w ciemno. Wiedziałam, że to będzie niezła przygoda! Sztafeta 10 x 400 m – osiem zespołów dziesięcioosobowych. Każdy z nas miał do przebiegnięcia 400 metrów, czyli jedno okrążenie na stadionie. Razem z nami startowały inne poznańskie (i nie tylko) grupy biegowe – PRO366, Maratończyk Poznań, Night Runners, City Trail Team, KB Maniac, Fehlau Run Team oraz Owocowo Zabiegani.
Wewnętrznie ustaliliśmy, że grupy mają być damsko-męskie i prawie wszyscy się tego trzymali. ;) W naszej drużynie „Kobiety biegają i Przyjaciele” było siedem pań – Daria, Iza, Klara, Marta, Monika, Zosia i ja oraz trzech panów – Bartek, Jacek i Marcin. Znamy się, lubimy się, więc od początku humory dopisywały. Nasz messenger’owy czat był i jest ciągle aktywny, na początku było dużo pytań i trochę stresu. Ale wiecie, tego takiego pozytywnego. W poniedziałek, przed mityngiem, spotkaliśmy się na stadionie, aby przećwiczyć sobie przekazywanie pałeczki. Ustaliliśmy też kolejność i według niej zrobiliśmy sobie „próbę generalną”. Poszło naprawdę żwawo, a śmiechu było co nie miara. Co prawda pojawiło się jeszcze milion pytań „a gdzie się zmieniamy?”, „a w której ręce trzymać pałeczkę?” itd. itp., ale do piątku udało nam się na wszystko znaleźć odpowiedź. W czwartek czekało mnie spotkanie kapitanów i odprawa. Dostałam nasze numery startowe, a na stadionie działo się już tyle, że powoli zaczęłam czuć klimat zawodów. W piątek udzielił się już totalnie.
Od rana ciągle ktoś z naszej drużyny wpadał do Zoffee po swój pakiet. Z każdym oczywiście rozmawiałam o biegu i muszę powiedzieć, że w pewnym momencie naprawdę zaczęłam się stresować. Zabawne. To tylko amatorskie zawody, zabawa między klubami. Niby „tylko” jedno okrążenie dookoła stadionu, a z drugiej strony 400 m to bardzo trudny dystans dla kogoś, kto nie biega tego na co dzień. Ja chyba najbardziej bałam się dwóch rzeczy – że źle przechwycę lub podam pałeczkę oraz, że przepalę początek i drugą część dystansu będę się już czołgać po tartanie (kto nie biegł czterysetki szybko, ten nie zrozumie jak druga połowa potrafi zaboleć :D ). Ale oprócz strachu, cały dzień towarzyszyła mi też ogromna radość. W końcu będziemy na stadionie podczas tak dużej imprezy, z dużą publicznością no i z wielkimi gwiazdami sportu! Piękna mieszanka emocji!
Umówiliśmy się około godziny 17 przy stadionie. Pogoda była piękna – słońce i dość ciepło. Atmosfera na Golęcinie wspaniała. Gdy już wszyscy byliśmy razem, zostawiliśmy rzeczy na trybunach i poszliśmy się rozgrzewać. Świetnie się biegało na stadionie rozgrzewkowym razem z innymi sportowcami. Około 17:40 mieliśmy się zebrać i czekać na moment, w którym sędzia wprowadzi nas na stadion. Było trochę chaosu, ale w końcu staliśmy nagle na płycie stadionu. Muszę powiedzieć, że to było super uczucie, dookoła publiczność, obok pozostałe grupy. Zaraz wszystko miało się zacząć. Na naszej pierwszej zmianie wystartował Jacek, który zaskoczył chyba wszystkich obecnych na stadionie. Poleciał tak szybko, że wyprowadził naszą drużynę na… prowadzenie! Co prawda to była jedyna zmiana, na której prowadziliśmy, ale wejście mieliśmy mocne. ;)
O dziwo kolejne zmiany odbyły się bardzo sprawnie, nikt nic nie zgubił, nikt się nie poobijał. Było trochę chaosu – ale to nieuniknione, w końcu biegło tam 80 osób. W pewnym momencie totalnie się pogubiłam i nie wiedziałam nawet, kto wygrywa. Po Jacku biegł Bartek, potem Iza, Klara, Marta, Zosia, Daria i Monika. Wszyscy pobiegli perfekcyjnie, każdy kto kończył kibicował reszcie.
Potem dwie ostatnie zmiany, moja i Marcina. Muszę powiedzieć, że stojąc i czekając na Monikę już się nie stresowałam aż tak bardzo, no może trochę. Wiedziałam, że bieg już się na tyle rozciągnął, że nie będę musiała się przepychać. Po prostu czekałam grzecznie (jako jedyna ;)) na moją zmianę. Udało się! Przechwyciłam pałeczkę bezbłędnie (uff!) i poleciałam na moją czterysetkę. Tak jak wspomniałam wcześniej, najbardziej bałam się, że emocje i doping kibiców tak mnie poniosą, że za szybko pobiegnę pierwszą połowę, ale na szczęście chyba dobrze rozłożyłam siły.
Szkoda, że podczas mojej zmiany większość drużyn już skończyła, więc biegłam sama. Z drugiej strony cały doping był dla mnie, haha. Tutaj należą się wielkie, wielkie podziękowania dla Dziewczyn z KB (i innych kibiców), które zdarły swoje gardła kibicując całej drużynie. To było bardzo miłe! Kiedy dobiegłam do Marcina (on kończył nasz bieg) wiedziałam, że wszystko poszło dobrze i fajnie. Nie wiem, jak szybko pobiegłam, bo czasu swojego oczywiście nie mierzyłam, ale myślę, że było żwawo. Marcin zamknął naszą sztafetę pięknym biegiem.
Różowa drużyna KB zajęła dumne, przedostatnie miejsce. Ale myślę, że wszyscy się ze mną zgodzą, że nie to było tu najważniejsze. Ta sztafeta dostarczyła nam wszystkim pięknych emocji i tyle radości, że jeszcze do dziś wspominamy z uśmiechem na twarzy ten bieg. Jeszcze raz wielkie podziękowania dla Poznańskich Ośrodków Sportu i Rekreacji za zaproszenie i zorganizowanie tego wydarzenia. Było super i liczymy na kolejną sztafetę w 2021 roku! ;)
***
Po naszym biegu kibicowaliśmy oczywiście pozostałym zawodnikom. Spotkaliśmy też kilka osób. Było tak miło, że do domu wróciliśmy dopiero po godzinie 21. A tam… trzeba było szybko kłaść się spać, bo rano czekał nas kolejny start – Forest Run. Zapisując się na ten bieg, nie miałam jeszcze pojęcia o sztafecie. Na szczęście to na tyle krótki dystans, że mogłam wystartować w sobotę. Ponownie (jak w zeszłym roku) zdecydowałam się na najkrótszy dystans, czyli 12,5 km. Pierwotnie start miał odbyć się o godzinie 16, ale jednak okazało się, że biegniemy o 8 rano. Dobre i to, pobiegniemy od rana i będzie z głowy. ;)
Pobudka przed szóstą, śniadanie, spacer z psem i takie tam. Na miejsce dotarliśmy jakieś 40 minut przed startem. Szykował się piękny, słoneczny dzień (Forest Run ma naprawdę zawsze piękną pogodę!!!), ale poranek był dość chłodny. Zrobiliśmy sobie z Marcinem kilka kilometrów rozgrzewki i byliśmy gotowi do biegu. Na starcie byli z nami zawodnicy z długiego dystansu (36km), a ja chciałam pobiec mocno. Dlatego pierwszy chyba raz w życiu nie wstydziłam się stanąć tak bardzo z przodu. Wystartowaliśmy. Nigdy nie lubię pierwszych metrów, na żadnym biegu. Trzeba znaleźć swój rytm i swoje tempo, jest trochę zamieszania. Tu na szczęście dość szybko się odnalazłam i wpadłam w dobry „trans”. Kilometry mijały mocno, ale przyjemnie. Jakoś na trzecim zorientowałam się, że chyba to ja prowadzę ten bieg wśród kobiet. Wow, nie spodziewałam się tego. Dziwne uczucie, nowe uczucie. Tuż za mną, momentami obok, ale większość jednak prawie stopa w stopę biegła druga kobieta. Z jednej strony zupełnie nie spodziewałam się tego, że będę biegła jako pierwsza, z drugiej skoro już biegłam, to próbowałam tę pozycję utrzymać jak najdłużej. ;) Zobaczymy, ile się uda.
Oprócz jednego podbiegu (to chyba piąty km), który zawsze mnie męczy i wybija z rytmu, biegło się cały czas dobrze. Na siódmym kilometrze znajomi i punkt z wodą. Do tego momentu przede mną był biegacz. On się zatrzymał, ja nie chciałam i poleciałam dalej. Nagle przede mną nie było nikogo. Tylko zielone ścieżki WPNu. Piękne uczucie. No ale za mną, nadal stopa w stopę, druga kobieta. Nie znałam tej zawodniczki, wiedziałam że jest mocna i dobrze biegnie. Gdy zostałyśmy same, przeszło mi nawet przez myśl, aby do niej zagadać… ale szkoda było mi tracić sił ;). Więc biegłyśmy tak w ciszy, minełyśmy Piotrka Oleszakaktóry gdzieś z krzaków zrobił nam super fotę (patrz poniżej). Cisza, zieleń i my.
I tuż za nim, to było jakoś na 8,4 km Pani za mną przyspieszyła i mnie wyprzedziła. Zrobiła to tak mocno, że wiedziałam, że nie mam szans, żeby ją dogonić. Szczerze, nawet mi się nie chciało. ;) Wiedziałam, że przed nami długi podbieg do mety, dlatego postanowiłam utrzymać dotychczasowe tempo i biec swoim rytmem. Czekało nas teraz sporo długich prostych, więc widziałam tylko oddalający się przede mną neonowo żółty punkt. Gdzieś dalej na horyzoncie jakiś biegacz. Poza tym dookoła cisza, za mną też nikogo nie słyszałam. Był to fajny moment. Starałam się w stu procentach skupić na ostatnich kilometrach i utrzymać moją pozycję do mety. Nie ukrywam, że ostatni kilometr był już naprawdę ciężki. Nie dość że pod górkę, to jeszcze kocie łby przy parkingu. Fajnie, że znalazły się tam osoby, które kibicowały, to zawsze dodaje sił. Ostatnie kilkaset metrów do mety było już całkiem przyjemne. Po pierwsze spotkałam Marcina (był drugi open), który właśnie szedł do auta, a poza tym tam już nogi same niosą. Udało się i dobiegłam jako druga kobieta open. Bardzo miłe uczucie. Jeszcze bardziej ucieszył mnie mój czas 54:17. Jestem z niego bardzo zadowolona.
Oczywiście gratuluję dziewczynom z pierwszego i trzeciego miejsca. Dobra robota!
W tym roku ze względu na wszystkie obostrzenia na mecie nie było kibiców. Cała strefa była taka spokojna i cicha. Chwilę odsapnęłam, odebrałam swoje piwo (rzadko pijam piwo, ale to z Browaru Grodzisk jest naprawdę fajne!), zjadłam drożdżówkę i .. szybko wracałam do Poznania. W końcu trzeba było pędzić do kawiarni. Dziękuję bardzo za piękną drewnianą statuetkę oraz fajną nagrodę – bon do zaprzyjaźnionego Natural Born Runners. Jeszcze nie miałam czasu aby tam zajrzeć, ale już nie mogę się doczekać shoppingu. Szczególnie, że ostatnio zrobiłam czystki w mojej biegowej szafie i zrobiło się w niej sporo miejsca.
Wielkie brawa i gratulacje dla Organizatorek – Agi i Ani – za to, że mimo tego dziwnego roku udało i chciało im się zrobić kolejny Forest Run. Cieszę się, że po raz kolejny tam byłam i mogłam nacieszyć się pięknymi ścieżkami WPNu. Mam nadzieję, że widzimy się w lutym na zimowej edycji!
Mam też nadzieję, że więcej takich biegowych weekendów przed nami. Dwa biegi w jeden weekend to może przesada, ale mam nadzieję, że startów będzie coraz więcej i w końcu będę mogła gdzieś pobiec jakiś maraton.
Na koniec jeszcze zdjęcie oddające naszego #pinkpower’a! Dzięki Wam, kochana Drużyno, za takie emocje i piękny bieg!
Miłego dnia, cześć!
2 komentarze
Rafałsays:
Jacek to przecież nie kto inny jak Mezo – znany raper a jednocześnie świetny biegacz. Dlaczego się nie chwalicie :-) ?
Jacek to przecież nie kto inny jak Mezo – znany raper a jednocześnie świetny biegacz. Dlaczego się nie chwalicie :-) ?
każdy chyba widzi że to jacek :)