Na TriCity Trail wybierałam się już od dwóch lat, niestety za każdym razem coś przeszkodziło. W tym roku, chyba jakoś w styczniu wygraliśmy z Marcinem pakiety na bieg w konkursie zorganizowanym przez City Trail. „Do trzech razy sztuka” pomyślałam i miałam nadzieję, że się uda.
W 2017 się w końcu udało!
Co prawda bieg odbywał się zaledwie dwa tygodnie po Cortina Trail, ale postanowiliśmy zrobić sobie po prostu długie, niedzielne wybieganie w Trójmiejskim Parku Krajobrazowym. Prognozy pogody na sobotę były na tyle słabe, że w podróż ruszyliśmy (razem ze słynnym Kubą Krause!) około godziny 13. Dzięki temu się wyspaliśmy, a jak dotarliśmy na miejsce, to już świeciło słońce. Zanim pojechaliśmy do Wejherowa, postanowiliśmy spędzić chwilę w Gdyni i zobaczyć trochę morza. Zjedliśmy pierogi (po których niestety cały wieczór bolał mnie brzuch), wypiliśmy kawę i pojechaliśmy dalej. Do biura zawodów dotarliśmy chwilę przed godziną 19. Po odebraniu pakietów poszliśmy zobaczyć halę sportową, bo to tam – pierwszy raz na zawodach – spaliśmy. Taka mała przygoda. ;)
Sporo osób wybrało nocleg w hali, ale na szczęście znaleźliśmy nasz mały kącik na końcu hali. Szybko spać nie poszliśmy (ja przygotowywałam dla Was jeszcze relację z Cortiny), a później już od około godziny 2 w nocy było na hali dość głośno – grupa biegnąca dystans ultra przygotowywała się do startu. Co zabawne, śniło mi się, że bieg został odwołany. Więc kiedy się przebudziłam i słyszałam ludzi, byłam przekonana, że pakują się do domu. ;)
Noc nie była może najlepsza, ale pobudka po piątej poszła bardzo sprawnie. Przygotowaliśmy się, spakowaliśmy rzeczy do samochodu, zjedliśmy śniadanie i wyruszyliśmy autokarem zapewnionym przez Organizatorów na start. Pogoda była dobra – świeciło słońce. Zapowiadał się dobry dzień.
Tak jak pisałam wcześniej, chcieliśmy zrobić sobie fajny bieg po TPK. Bez ścigania się. Plan był dobry, ale niestety już po kilku minutach wiedziałam, że to nie będą łatwe kilometry. Od samego początku było mi jakoś ciężko, na szczęście Marcinowi nie biegło się wcale lepiej. Nogi nie chciały się rozkręcić, kilometry mijały wolno i w pewnym momencie naprawdę zaczęliśmy żałować, że nie wybraliśmy jednak półmaratonu. W mojej głowie pojawiła się nawet myśl, aby skończyć bieg na pierwszym punkcie żywieniowym (18 km). Tam na szczęście trochę odżyliśmy – zjadłam pyszną białą bułkę z żółtym serem (super, że było coś niesłodkiego!), kawałek arbuza i napiłam się zimnej Coli. Ruszyliśmy dalej i kolejnym naszym celem był… drugi punkt żywieniowy. Na szczęście byliśmy cały czas razem, więc sporo rozmawialiśmy (narzekaliśmy), wygłupialiśmy się, a gdy było już bardzo źle, to po prostu szliśmy. Za każdym razem, gdy na drodze mieliśmy jakieś przeszkody, np. wywrócone drzewo, Marcin mówił, że Piotrek Książkiewicz (jeden z Organizatorów) specjalnie to rozrzucił. Wiem, że to pewnie wcale nie brzmi zabawnie, ale wtedy bardzo mnie to bawiło.
Trójmiejski Park Krajobrazowy jest naprawdę piękny i jest tam gdzie biegać. O podbiegach nie wspomnę, bo momentami tam były prawdziwe góry (na dystansie 47 km było 1000 m przewyższenia!). Było co robić, ale generalnie cała trasa jest bardzo biegowa i przyjemna.
W drugiej połowie biegu zaczęło się nam biec ciut lepiej, ale mimo wszystko wyobrażałam sobie tę naszą biegową wycieczkę jakoś o wiele łatwiej. Drugi i zarazem ostatni punkt żywieniowy znajdował się mniej więcej na 36 kilometrze trasy. Kierownikiem tego punktu był Andrzej (znany biegacz, którego spotkać możecie w poznańskim sklepie Natural Born Runners), więc chwilę tam postaliśmy i z nim porozmawialiśmy. Cola, arbuz, krakersy, woda i lecieliśmy dalej.
Na 39. kilometrze, tuż przed kolejnym podejściem, potknęłam się o kamień i przywaliłam całkiem solidnie kolanem w ziemię. Kolano spuchnięte i zdarte i zebrało mi się na płacz. Niby do mety było już naprawdę niedaleko, ale Organizatorzy zadbali o to, abyśmy się na tych ostatnich kilometrach nie nudzili.
Te już naprawdę końcowe chwile wspominam bardzo miło. Słychać było już metę, pojawiły się oczywiście nagle dodatkowe siły. Kilkaset metrów biegliśmy przez park, kawałek nawet takim małym, ładnym mostkiem i po dokładnie sześciu godzinach i trzech minutach zakończyliśmy naszą 47 kilometrową wycieczkę. Na mecie czekał nie tylko piękny, drewniany medal, ale również znajomi.
Byłam naprawdę szczęśliwa, że to już koniec i że nie muszę już biec dalej. TriCity Trail był nauczką i pokazał, że zmęczenia nie da się oszukać. Dwa tygodnie wcześniej Cortina Trail, tydzień wcześniej byliśmy na weselu (więc snu było niewiele), poza tym wyjazd służbowy, dużo pracy, mało snu. A sen i regeneracja, to naprawdę ważne elementy treningu i nie można o tym zapominać!
To nie był może mój najlepszy bieg, ale mimo wszystko bardzo się cieszę, że w końcu udało mi się tam dotrzeć. Sam bieg zorganizowany był świetnie. Nocleg, dojazd na start, punkty żywieniowe (jedyne co bym zmieniła, to może jeszcze jeden punkt na trasie) – to wszystko było naprawdę bardzo dobrze przygotowane. Brawa dla Organizatorów! Trójmiejski Park Krajobrazowy jest miejscem, po którym warto pobiegać, więc jeżeli chcecie połączyć lipcowy weekend z bieganiem i wypadem nad polskie morze, to zapiszcie sobie ten bieg (pamiętajcie, że są jeszcze dwa dystanse – półmaraton i bieg ultra, 80 km) w kalendarzu.
A jeżeli chcecie zobaczyć, jakie fajne biegi robi Ekipa City Trail, to wybierzcie się koniecznie na City Trail on Tour. Już w najbliższy wtorek odwiedzą Poznań, więc mam nadzieję, że w Lasku Marcelińskim padnie rekord frekwencji, jak zawsze w naszym mieście. ;)
Do zobaczenia!
Zdjęcie główne: Karolina Krawczyk
Często się spotykam z opinią, że aby się przygotować do przebiegnięcia długiego dystansu potrzeba miesięcy treningów.
Tymczasem, z własnego – i nie tylko – doświadczenia wiem, że aby na przykład od zerowej kondycji jeśli chodzi o bieganie można spokojnie w 4 – 5 tygodni się przygotować do przebiegnięcia dystansu 10 km.
Tymczasem aby wziąć udział w maratonie i go ukończyć, wystarczy niecałe pół roku treningów i to z zapasem.
Żeby osiągać takie rezultaty, trzeba wyznaczyć sobie jedną, konkretną trasę – może to być długi odcinek tam i z powrotem, lub krótki, w postaci kółka po jakimś parku albo coś w tym stylu.
Pamiętam jak z bratem przygotowywaliśmy się do maratonu w Lublinie, w 2014 roku. Nie mieliśmy pojęcia o bieganiu a już po 5 tygodniach przebiegliśmy na treningu dystans 11 kilometrów.
Nasz system był taki, że zaczęliśmy od dystansu, na jaki nas początkowo było stać – było to jakieś 2 kilometry. Biegaliśmy po dróżce rowerowej, która prowadziła z naszego mieszkania nad zalew.
Biegaliśmy co drugi dzień, 3 – 4 razy w tygodniu. Na każdym treningu dobiegaliśmy od stu do kilkuset metrów dalej. Po pięciu tygodniach ku naszemu ogromnemu zaskoczeniu przebiegliśmy już 11 km!
Pamiętam że wtedy szczyt kondycji osiągnęliśmy po jakichś 4ch miesiącach i porzuciliśmy treningi na czas późnej jesieni i zimy. Następnie wznowiliśmy je po kilku miesiącach około początku marca a już na początku maja biegliśmy nasz pierwszy w życiu maraton: ukończyliśmy go z czasem 4:12 i 4:20
Nie stosowaliśmy żadnych specjalnych programów treningowych a ni drogich sprzętów do pomiarów.
Mało tego, w tym roku, 2017 moja dziewczyna chciała też przebiec maraton i poprosiła mnie o pomoc w przygotowaniach. Miała czas do maratonu… Trzy miesiące.
To bardzo mało czasu i musieliśmy korzystać z literatury żeby opracować dla niej odpowiednio skuteczny trening. Ja osobiście co prawda jestem po kursie instruktorskim, ale jestem instruktorem fitnessu, nie biegania, więc musieliśmy się nagłówkować jak to odpowiednio zrobić.
Jej treningi nie ograniczały się już tylko do biegania ze zwiększaniem dystansu. Dołączyliśmy trening siłowy i podnoszący kondycję.
Pamiętam jak po 4ch tygodniach przygotowań wziąłem ją na lokalny bieg, zwany „4 dycha do maratonu”. Takich „dych” było 4 a ta była ostatnia przed właściwym maratonem. W biegu brała udział szefowa naszego kolegi i choć miała za sobą 3 lata doświadczenia w bieganiu a moja Ania biegała dopiero od 4ch tygodni (wcześniej nie biegała i miała fatalną kondycję) i obie biegły docelowo na ten sam czas, to Ania w końcówce biegu wyprzedziła ją mijając bez zadyszki, z gracją a na mecie zostało jej trochę sił.
Nie byłe pewien wtedy czy da radę przebiec maraton, wcześniej tylko słyszałem i czytałem o tym, że się da w tak krótkim czasie przygotować ale oboje wierzyliśmy że jej się uda.
Nadszedł ten dzień. Bieg był ciężki i około 20 kilometra straciłem wiarę, że Ania sobie poradzi. Jednak ona biegła i biegła dalej.
Udało się – dobiegła do mety. Czas fakt faktem był słaby ale ostatnia nie była ;)
Osobiście nie uważam, że aby przebiec maraton potrzeba wielu miesięcy – chyba że dla podbudowy psychiki, ale wiem, że dla wielu moja opinia będzie mało warta, bo co ja tam wiem – przebiegłem tylko dwa maratony. Niektórzy wręcz się oburzą albo obrzucą mnie błotem w komentarzach. I fajnie. Niech się przygotowują nawet latami. Ja nie mam czasu by się użerać i udowadniać rację.
Jednak znajdzie się paru takich co zechcą spróbować – a nuż się uda…
Moja dziewczyna napisała o tym ebooka a ja zrobiłem do tego ebooka amatorską stronę sprzedażową. Zapraszam do zapoznania się: http://maratonblog.pl/
Piszcie co o tym myślicie, jestem ciekaw waszych opinii.
Gieorgij
http://maratonblog.pl/
Zosia, albo inne biegaczki: macie jakiś patent na stluczone kolano i blizny na nim? U mnie one uparcie nie chcą zniknąć..