W Kolonii spędziłam siedem lat mojego życia, dlatego jest to miasto, które bardzo dobrze znam i które uwielbiam. To właśnie Kolonia nauczyła mnie biegać, jednak nigdy nie biegłam tam w żadnym zorganizowanym biegu. Nigdy, aż do 26.08.2012.

Start w kolońskim półmaratonie był prezentem urodzinowym od mojego brata. Powoli robi się z tego tradycja – na 25 urodziny podarował mi start w maratonie w Barcelonie, co było jednym z najpiękniejszych prezentów jakie kiedykolwiek dostałam! Przejdę jednak do sedna J

Na tydzień przed biegiem byłam również w Kolonii, jednak służbowo. Cały weekend był słoneczny 

z afrykańskimi temperaturami. Bardzo ciekawiło mnie, jaka będzie pogoda tydzień później. Na szczęście (nieszczęście?) miało być zimno i deszczowo. I było.



Kiedy w niedzielę otworzyłam oczy i zobaczyłam czarne chmury oraz ŚCIANĘ DESZCZU wspólnie z bratem stwierdziliśmy, że będzie to na pewno niezapomniany bieg. W naszych przeciwdeszczowych kurtkach wyruszyliśmy na start. Było naprawdę zimno i nieprzyjemne
i sama myśl o dwóch godzinach biegu w takich warunkach trochę mnie przerażała, ale nie wolno się przecież tak łatwo poddawać…! Po około czterdziestu minutach dotarliśmy pod stadion koloński, przy którym był start. O dziwo w momencie, w którym wysiedliśmy
z tramwaju deszcz ustał i zrobiło się nawet trochę jasno ;). Na stadionie, na którym bieg się zaczynał zbierało się coraz więcej ludzi. Mieliśmy trochę czasu na rozgrzewkę oraz na przemyślenie (po spojrzeniu na niebo i nadchodzące czarne chmury) czy zabieramy kurtki przeciwdeszczowe, czy zostawiamy je jednak w szatni. Po paru minutach byliśmy zgodni – biegniemy bez kurtek, w końcu z cukru nie jesteśmy.


Bieg zaczął się o godzinie 10. Jak wspominałam rozpoczynał się na bieżni stadionu. Niestety start był dosyć wąski, a ludzi sporo co sprawiło, że przez linię startu przebiegaliśmy dobre dwie minuty po rozpoczęciu mierzenia czasu. Nie było również wyznaczonych „stref czasowych”, co sprawiło, że każdy ustawił się jak chciał. Dużo osób przed nami biegło
o wiele wolniej, dlatego musieliśmy ich wyprzedzać, co nie było łatwe
i sprawiło, że straciliśmy sporo czasu podczas pierwszej rundy. No właśnie – tu powinnam wspomnieć o trasie. Nie była to jedna 21-kilometrowa pętla, a trzy rundy siedmiokilometrowe. Początek i koniec rundy był asfaltowy, reszta (myślę, że około 5km) trasy prowadziła przez parko-las (nie wiem właściwie jak to nazwać, za mały aby nazwać lasem, za duży aby nazwać parkiem). Najważniejsze, że była bardzo przyjemna, ale niestety chwilami bardzo wąska. Były momenty, że na ścieżce mieściły się góra dwie osoby biegnące ramie w ramie. Dlatego wspólnie z Kubą stwierdziliśmy, że nie jest to trasa na bicie życiówek. Na końcowym kilometrze rundy była spora górka, która przy trzeciej rundzie była już mocno odczuwalna. Powinnam dodać, że podczas biegu można było zdecydować, czy chce się przebiec dwie rundy (14km), półmaraton czy cztery rundy (28km). Dlatego też podczas drugiej rundy było już o wiele luźniej i nareszcie mogliśmy biec naszym tempem. Miejsce z napojami (wodą) oraz bananami były w dwóch miejscach. Myślę, że jeżeli byłoby cieplej, mogłoby to być za mało, jednak teraz nie sprawiało żadnego problemu. Biegło się bardzo dobrze, mój brat ma bardzo dobre tempo, był dla mnie moim osobistym pacemakerem ;). 

Na 9 kilometrze powrócił deszcz, nie mówiąc już o silnym wietrze, dzięki któremu mieliśmy wrażenie, że stoimy w miejscu. Na 16 kilometrze, już podczas ostatniej rundy, stwierdziłam że pobicie mojej życiówki jest niemożliwe. Ale biegliśmy dalej. Kuba dobrze zauważył, że
z każdym kilometrem polepszamy swój czas. Zaczęliśmy wyprzedzać ludzi, biegło się naprawdę dobrze mimo szybkiego tempa. Na około dwa kilometry przed metą mój brat trochę przyśpieszył (on ma niesamowite tempo!). Gdy spojrzałam na zegarek i zobaczyłam, że jest szansa na życiówkę dostałam dodatkowej energii. 



Ostatni kilometr pokonałam prawie że sprintem, dzięki czemu bieg ukończyłam z czasem 1:49:03 (ostatni półmaraton w maju 1:50:33) co jest moją życiówką. Nie muszę Wam mówić, jak bardzo byłam i nadal jestem szczęśliwa!!!! Coś co było niemożliwe, jednak się udało.


Podsumowując bieg mimo kiepskiej pogody i ciężkiej (zbyt wąskiej na taką ilość uczestników) trasy uważam za bardzo udany i polecam wszystkim. W skład pakietu startowego wchodziła właściwie tylko koszulka do biegania. Na mecie nie było niestety medali (uwielbiam medale!) ale była woda, banany i batoniki.
Wiedząc jak wygląda trasa, wiedziałabym na przyszłość że należy ustawić się z przodu, aby nie tracić czasu na wyprzedzanie ludzi. Poza tym naprawdę bardzo bardzo pozytywny bieg! W tym miejscu chciałabym bardzo podziękować mojemu kochanemu bratu za piękny prezent urodzinowy i za to, że był ze mną!