Większość z Was prawdopodobnie wróciła wczoraj z majówkowych wyjazdów. Ja w tym roku moją majówkę przesuwam o dwa tygodnie. Spędzę ją na Węgrzech, na które wyruszę już za osiem dni.
O S I E M D N I – co to jest?!
Minie szybko i właśnie dlatego coraz więcej myśli skupiam już na biegu. Początkowo wielka euforia i radość na samą myśl o wyjeździe. Węgry, Budapeszt – nowe miejsce, nowy kraj. Zaczęłam czytać przewodniki, szukać ciekawych miejsc, planować naszą wycieczkę. Miasto, termy, kawa, wino (po biegu, imieninowe)… no i oczywiście główny cel, jakim jest sam bieg.
Na zmianę z euforią pojawia się delikatny strach. Choć to taki rodzaj stracho-adrenaliny, takiej ekscytacji, ciężko to opisać. To będzie dla mnie coś nowego. Trasa do lekkich nie należy, będzie tam trochę górek (patrz zdjęcie poniżej), a takiego biegania nie znam. Stąd ten stres. Są momenty, w których wątpie i zastanawiam się, co mną kierowało, kiedy się zapisywałam. Odpowiedź w sumie znam. Była to potrzeba kolejnego wyzwania, potrzeba pokonywania kolejnych barier, no i chęć przeżycia kolejnej pięknej przygody. Poza tym taki zrobiłam sobie prezent imieninowy.
Staram się jednak, by więcej było tych pozytywnych emocji i by te zagłuszyły pojawiające się obawy. Bardzo się cieszę na ten wyjazd w dobrym towarzystwie. Jestem zmotywowana, bo chyba przed żadnym moim biegiem nie trenowałam tak sumiennie. Od pół roku chodzę raz w tygodniu na trening z taśmami TRX, dzięki czemu wzmocniłam moje ciało. Od kilku miesięcy co poniedziałek chodzę na treningi funkcjonalne. Od początku lutego dwa razy w tygodniu chodzę na treningi indywidualne z trenerem. Przez ponad godzinę Rafał dba o to, abym wszystkie ćwiczenia wykonywała jak najlepiej i jak najdokładniej. Tam nie ma obijania się, tam jest solidny wycisk. Dziś też był. I dobrze, o to chodzi. Treningi zostały rozpisane tak, abym jak najlepiej przygotowała się właśnie do tego biegu. Ja czuję różnice i wiem, że te spotkania bardzo dużo mi dały. Oczywiście też biegam. Biegam sporo, ale i tu wprowadziłam kilka zmian, które sprawiły, że jakość moich treningów wzrosła. Od grudnia prawie wszystkie długie wybiegania robiłam w terenie. Dzięki temu całkiem nieźle poznałam WPN. ;) Wśród tych wybiegań były aż (przynajmniej dla mnie) trzy trzydziestki, a te rzadko robiłam, nawet przed maratonami. Były treningi na Dziewiczej Górze, w tym ostatni trzy dni temu. Dwanaście kilometrów dobrego treningu z dużą ilością podbiegów i dużą ilością zbiegów. Dużo potu i zmęczenia, ale też wielka satysfakcja na koniec treningu. Swoją drogą Dziewicza Góra jest teraz (choć w sumie zawsze) piękna. Śpiew ptaków, cisza i soczysta zieleń sprawiają, że te podbiegi bolą trochę mniej.
Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że zrobiłam wszystko, co na chwilę obecną (biorąc pod uwagę pracę, życie osobiste i inne takie) mogłam zrobić. Z jakim efektem, o tym przekonamy się za dziesięć dni.
To jest prawdopodobnie ostatni mój wpis na temat przygotowań do UTH, kolejny wpis będzie już relacją po biegu. Teraz jeszcze Wings for Life World Run w niedzielę, w którym z przyjemnością wystartuję już po raz trzeci. Tym razem z wiadomych względów zbyt daleko uciekać raczej nie będę. To będzie ostatnie wybieganie przed 15.05.
Jedno jest pewne – w tym roku będę miała wyjątkowe imieniny. Trzymajcie kciuki!