Podczas pisania podsumowania roku zawsze mam ten sam problem – nigdy nie wiem od czego zacząć. Niby to takie proste, wystarczy przecież tylko spisać to, co się działo w ciągu dwunastu miesięcy. Trudniej robi się jednak, gdy działo się tego wszystkiego dużo. Znacie moje teksty i wiecie, że piszę zawsze sporo, nie dam więc rady opisać wszystkiego, co wydarzyło się w tym roku. Postaram się jednak napisać o tym, co było dla mnie ważne. Mam nadzieję, że to się uda.
W roku 2015 dużo się u mnie działo, był to też rok wielu zmian. Jak pewnie u każdego były wzloty i upadki, raz było lepiej, raz gorzej. Ciężko mi stwierdzić, czy wszystko już do mnie dotarło. Wierzę jednak w to, że nic nie dzieje się bez przyczyny i wszystko dzieje się po coś. Właśnie z powyższych powodów bieganie w tym roku było dla mnie bardzo ważną częścią życia. Momentami była to dla mnie najlepsza terapia i sposób na „przetrawienie” niektórych tematów. Dlatego też było tego biegania sporo.
Poprzeczka została podniesiona, gdy w styczniu podjęłam decyzję o zapisaniu się na pierwszy w życiu bieg ultra. Lubię wyzwania i lubię sprawdzać siebie i swoje możliwości. Poza tym lubię słuchać siebie i wiem, że gdy coś mnie wzywa, to powinnam za tym podążać. Tak było w przypadku tego biegu. I tak od stycznia moje myśli ciągle krążyły wokół tego, co będzie się działo w maju.
Po drodze był właśnie STYCZEŃ, a tam nasz coroczny bieg noworoczny (mam nadzieje, że się widzimy?), coroczne wybieganie z moimi znajomymi w święto Trzech Króli, były nawet dwa starty: bieg na Cytadeli oraz Dycha z Obkładem w Daszewicach. Fajny bieg, zamierzam tam pobiec również w nadchodzącym roku!
Był LUTY i wtedy na chwilę przywitała do nas zima. Były treningi po oblodzonej i śnieżnej Cytadeli (dzięki Domi za zdjęcie i bieg), był obowiązkowy start i całkiem przyzwoity wynik w moim ulubionym cyklu biegów na 5 km, czyli w City Trail. W lutym, podczas spontanicznego babskiego wypadu do Trójmiasta i jeszcze bardziej spontanicznego startu w biegu na 10 kilometrów zrobiłam zupełnie nieoczekiwaną życiówkę na tym dystansie. Te nieplanowane życiówki smakują chyba najlepiej! Poza tym, po długim niedzielnym wybieganiu brzegiem morza, po raz pierwszy w życiu weszłam do morza zimą. Zawsze o tym marzyłam (tak wiem, dziwne marzenia), w tym roku się udało.
MARZEC był w tym roku wyjątkowy. To przecież wtedy odbył się maraton dla kobiet, czyli „261 Women’s Marathon” na Majorce. To prezent od moich rodziców, który znalazłam w zeszłym roku pod choinką. Do Palmy wybrałam się wspólnie z moją Mamą. Nie chcę się ponownie rozpisywać, bo była cała relacja z tego biegu. Ale w skrócie, był to bardzo wyjątkowy maraton. Miałam okazję spotkać Kathrine Switzer (to dzięki niej kobiety mogą startować w maratonie), a krótka rozmowa z nią wiele dla mnie znaczyła. Sam bieg był ciężki i piękny zarazem, był różowy, kobiecy, był momentami też bardzo samotny, mimo najlepszego kibica na świecie. Był to maraton, który ukończyłam z nową życiówką (3:49:34) wbiegając na metę po różowym dywanie. O regeneracji następnego dnia na plaży chyba więcej pisać nie muszę. Wymarzone miejsce na maraton!
Po powrocie do Poznania wystartowałam w kultowym biegu, czyli Maniackiej Dziesiątce. Nie zamierzałam biec na konkretny czas, bo w nogach czułam jeszcze maraton, niemniej jednak bieg był bardzo udany.
Miesiąc czwarty, czyli KWIECIEŃ. To prezent od Asi i spontaniczny start w półmaratonie berlińskim. Uwielbiam Berlin, dlatego wspominam ten start niezwykle miło. Ciekawe, jednak, że najbardziej pamiętam moment, w którym wdepnęłam w ogromną kałużę i ostatnie kilometry do mety biegłam w totalnie mokrym bucie. Berlin był próbą generalną przed moim występem w Poznaniu. To tam zamierzałam w końcu ukończyć półmaraton z czasem 1h45. Dzięki pomocy Macieja, mojego prywatnego pacemakera, udało się spełnić kolejne marzenie. Na metę wbiegliśmy z czasem 1:44:38. Uwierzcie mi, że naprawdę nie wierzyłam, że kiedyś pobiegnę półmaraton z takim czasem.
Był jeszcze wypad do Warszawy i bieg na 10 kilometrów zamiast Orlen Warsaw Marathonu. Decyzję podjęłam dobrą (patrz rozwalone kolano, bliznę mam do dziś!) i nie żałuję. Rozsądek wiedział, co podpowiedzieć. Dzięki temu przebiegłam swój bieg i na końcu towarzyszyłam Asi podczas jej debiutu maratońskiego. Biegłam ostatnie dziesięć kilometrów maratonu wspólnie z nią, aż do mety. Emocje większe, niż własny start. Satysfakcja nie do opisania!
MAJ, czyli mój ulubiony miesiąc. Nic więc dziwnego, że właśnie w tym miesiącu miał miejsce mój pierwszy bieg ultra, czyli GWiNT Ultra Cross. Kto chce przeczytać pełną relację z biegu, tego zapraszam tu.
Dziś, z perspektywy czasu nadal uważam, że nie mogłam wybrać lepszego biegu na swój ultra debiut. Tam wszystko zagrało. Do teraz mam przed oczami pewne widoki i dobrze pamiętam radość, którą poczułam na mecie. Tego się nie da opisać, dlatego warto coś takiego przeżyć. Nieoczekiwane miejsce na podium w kategorii wiekowej tylko upewniło mnie w tym, że biegi ultra to chyba moja bajka. Pokochałam i zaczęłam chcieć więcej.
Po biegu czułam się tak dobrze, że bez problemu wystartowałam dwa tygodnie później w czwartym już półmaratonie Lwa w Tarnowie Podgórnym. To kolejny mój „must be” bieg, który jest częścią maja i nie wyobrażam sobie nie wystartować w nim.
Kolejne miesiące czyli CZERWIEC, LIPIEC i SIERPIEŃ, to miesiące urlopowo-wakacyjne i letnie. Mniej w nich startów, więcej treningów. Mimo to był półmaratony w Śremie, kultowy półmaraton w Chrzypsku Wielkim, a tam po raz kolejny obroniłam podium w kategorii wiekowej i …wróciłam do domu z wędzoną sielawą. Było też podium w biegu w Lusowie. Poza tym pojechałam na Open’era do Gdyni, po której oczywiście też biegałam.
Długie wybieganie przy 35 stopniach po Trójmiejskim Parku Krajobrazowym wspominam do dziś. Zmęczyłam się okrutnie, ale i dużo uśmiałam i nacieszyłam oko pięknymi widokami. Nie wiedziałam, że nad morzem są takie góry. Dzięki Benek!
WRZESIEŃ był miesiącem drugiego wyzwania. Na początku półmaraton Philipsa w Pile, czyli półmaraton w którym startuję od pięciu lat. Otwieram nim zawsze sezon jesiennych biegów i sprawdzam formę przed maratonem. W tym roku było wyjątkowo deszczowo, ale i szybko. Udało się o kilka sekund poprawić moją życiówkę, powiedzmy że znowu trochę z przypadku.
19 września wystartowałam w Forest Run na dystansie 50 kilometrów. Do dziś pamiętam widoki, którymi się zachwycałam. Pamiętam liczne podbiegi, łzy na trzydziestym kilometrze i ten cholerny podbieg przed samą metą. Ukończyłam bieg z czasem, którego w życiu się nie spodziewałam. Zaskoczyłam samą siebie. Ten bieg dał mi niesamowicie wiele radości i pokazał, że zdecydowanie wolę biegać po lesie, niż po asfalcie. Cieszę się już na zimową edycję!
PAŹDZIERNIK był miesiącem poznańskiego maratonu. Co za radość – Poznań, moje miasto, mnóstwo znajomych zarówno biegaczy, jak i wśród kibiców, Sołacz, rodzice i punkt kibica KB. Nie mogło być inaczej – na mecie życiówka z takim czasem, o którym na starcie nawet nie marzyłam. Udowodniłam sobie wtedy, że nie trzeba mieć idealnych co do minuty planów treningowych, aby osiągnąć wymarzony cel. Chcieć to móc.
Pod koniec października kolejna niespodzianka i życiówka na dystansie 5 kilometrów podczas City Trail. Na mecie płuca paliły jak szalone, ale zobaczyć 22:xx na zegarku to coś pięknego!
Naszedł też najdłuższy miesiąc roku, czyli LISTOPAD. No cóż, tym razem nie był on taki zły i minął podejrzanie szybko. Był półmaraton w Rogoźnie Wielkopolskim, bieg Niepodległości w Obornikach i nowa życiówka na dystansie 10 km (no powiedzmy, bo trasa nie miała atestu. Tak czy inaczej mnie ten czas cieszy!). Był jeszcze Bieg po Ciacho w pięknym Puszczykowie i kolejny start na Dziewiczej Górze!!
I nagle dotarliśmy do GRUDNIA, niesamowite. Nie wiem kiedy ten rok minął. Oprócz biegania po sklepach i po kuchni udało się znaleźć czas na treningi i kilka startów. City Trail, Dziewicza Góra Biega oraz kilka dni temu dwa biegi Powstania Wielkopolskiego. W grudniu na dobre powróciłam do moich weekendowych długich wybiegań i zrobiłam całkiem sporo kilometrów. Chciałam zamknąć stary rok z przytupem.
Koniec roku, koniec relacji! ;)
No dobrze, jeszcze kilka słów. Pytanie tylko, czy ktoś to w ogóle przeczytał i dotarł do tego momentu?
Podsumowując i już tak naprawdę na sam koniec – to był bardzo dobry rok biegowy. Udało się zrobić życiówki na każdym dystansie, choć nie były one w tym wszystkim najważniejsze. W tym roku moim największym sukcesem były dwa biegi ultra. Cieszę się, że spełniłam swoje kolejne marzenie. Było to dla mnie duże wyzwanie, kosztowało sporo czasu i treningów, ale było warto. Wiele zyskałam dzięki tym biegom i tego nikt mi już nie zabierze. Jestem też dumna, że nareszcie pokonałam mój lęk i pobiegałam aż trzy razy (za chwilę będzie czwarty) na Dziewiczej Górze! Ha, już się jej tak bardzo nie boję! ;)
W 2015 roku przebiegłam dokładnie 2681,3 kilometrów (jeszcze jeden trening przede mną), czyli więcej niż w roku ubiegłym. To cieszy, ale cyferki nie są tu najważniejsze.
Jestem bogatsza o nowe doświadczenia. Nauczyłam się biegać rano (sukces!), choć nie zawsze było łatwo, spotkałam mnóstwo nowych osób, widziałam piękne widoki, przeżyłam magiczne chwile i jest mi z tym bardzo dobrze. Czas kończyć, dlatego dziękuję każdemu, kto stanął na mojej biegowej i nie tylko drodze w tym roku. Dziękuję Magdzie za kolejny rok KB, za kolejne projekty, dziękuję całej #pinkpower Drużynie za liczne spotkania biegowe i nie tylko. Chciałabym podziękować jeszcze kilku osobom, ale po pierwsze tego naprawdę już nikt nie przeczyta, a poza tym wierzę w to, że te osoby dobrze wiedzą, co i jak… right? ;)
Bieganiu zawdzięczam naprawdę dużo, ten rok byłby inny, gdyby nie te wszystkie kilometry.
Gratuluję Wam Waszego roku, pamiętajcie aby cieszyć się z własnych postępów. Organizatorom biegów dziękuję za te wszystkie pozytywne imprezy, działajcie dalej tak, jak działacie. Mam nadzieję, że udało mi się moim bieganiem zmotywować w tym roku przynajmniej jedną osobę. Udało się?
Drogi 2015 byłeś bardzo fajny…
… 2016 do zobaczenia za chwilę! Mam nadzieję, że dobra passa biegowa będzie trwać dalej, w końcu kolejne wyzwania czekają! Już niedługo zdradzę więcej.
Bawcie się dziś ostrożnie, do zobaczenia na biegu noworocznym i wkrótce na ścieżkach biegowych!
Ja przeczytałam całą relację ;) piękne podsumowanie wspaniałego roku biegowego. Bardzo Cię podziwiam!
Pozdrawiam ML :)
Bardzo dziękuję i życzę wszystkiego dobrego w 2016! :)
Rewelacyjny blog!! Tyle pozytywnej energii :) pozdrawiam
dziękujemy bardzo! :)
Gratulacje Zosiu. Bogaty sezon :)
A co do „Nie wiedziałam, że nad morzem są takie góry” to potwierdzam.
Mieszkając tam poprzednio wyrobiłem się naprawdę solidnie przed obecnymi górskimi biegami i codziennymi pagórkami w obecnej Bielsko-Białej :)
Dziękuję bardzo!
Mam nadzieję, że i ja pobiegam trochę po górach, a przynajmniej pagórkach w tym roku i że będzie on równie miły, co 2015 :) Pozdrawiam!
W góry masz trochę daleko, ale to kwestia chęci. Poza tym masz wspomniany Trójmiejski Park Krajobrazowy, jeden górski bieg w ramach „Kaszuby Biegają” (na Wieżycę), i świeżynkę http://www.ultrakamiensk.pl.
pozdrawiam serdecznie :)
Dzięki! :)