Autor: Magda

Wczorajszy półmaraton w Śremie był przede wszystkim spontaniczny.
A to oznacza, że w ogóle się do niego nie przygotowałam tak fizycznie, jak psychicznie. Zamiar wystartowania był, ale kiedy w poniedziałek okazało się, że nie można dokonywać płatności przelewem, stwierdziliśmy z M., że to znak, iż być może nie powinniśmy startować. Decyzja została zatem podjęta w sobotę o 6.30, w drodze losowania. Niechętnie zwlokłam się z łóżka, a przez głowę przetaczały mi się wizje leniwego, sobotniego poranka z kawą i gazetą.
Po odebraniu pakietu startowego przesiedzieliśmy godzinę w samochodzie, a równo o 9.30 udaliśmy się na start. O 10 ruszyliśmy, a ja jak zwykle poleciałam za tłumem 
i ruszyłam stanowczo za szybko. Na konsekwencje nie musiałam długo czekać bo już na 2. kilometrze dopadł mnie jeden z licznych podczas tego biegu kryzysów. Spotkałam też po raz pierwszy na żywo Bartłomieja, który leciał na złamanie 1:40. Wtedy odpuściłam 
i zredukowałam to mordercze dla mnie tempo. Mniej więcej na 2. kilometrze wybiegało się poza Śrem i tu zaczęły schody. Dosłownie.
Do 10. kilometra miałam wrażenie, że biegniemy pod górę. Stopniowo zaczęłam tracić siły, więc obrałam sobie strategię odliczania kilometrów. Do 12. byłam przekonana, że zrobię życiówkę, bo międzyczasy miałam lepsze niż na poznańskiej połówce. Porzuciłam jednak tę nadzieję już po 15 km, kiedy do 17 km. na przemian szłam i truchtałam zlana potem i z poczuciem rezygnacji. Nie opuszczało mnie wrażenie, że wszyscy mnie wyprzedzają. Na 18 km. było lepiej bo towarzyszyła mi wizja szybkiego końca. Resztkami sił wpadłam na metę z czasem 1:56:41, ale dzięki kibicom czułam się jak zwycięzca.
Organizacja
Nie mogę się do niczego doczepić.  W pakietach startowych znajdowała się fajna koszulka techniczna oraz baton, który po kilku godzinach w samochodzie zmienił stan skupienia. Na trasie rozstawione były zraszacze (nie wiem, jak to się nazywa), które okazały się zbawienne. Ogromnym plusem były też gęsto rozstawione punkty żywieniowe (ja naliczyłam chyba z 7).  Organizator pomyślał również o porządnym numerze startowym, wykonanym z materiału wodoodpornego. Dzięki temu, mimo licznych kąpieli, w stanie nienaruszonym trafił do mojego archiwum.
Trasa
Trasa przede wszystkim malownicza i urozmaicona. Co ważne na czas biegu została całkowicie wyłączona z ruchu. Uważam, że była trudna i wbrew temu co czytałam nie taka płaska.
Kibice
Kiedy tylko opuściliśmy Śrem, byłam pewna, że powtórzy się sytuacja z Biegu Lechitów w Gnieźnie, a więc nie będą nas dopingować żadni kibice. Niesłusznie, ponieważ dość szybko okazało się, że mieszkańcy ościennych miejscowości byli bardzo zaangażowani; witano nas transparentami, muzyką i rykiem  strażackiej syreny.
Moja forma
Temat zdecydowanie tabu. Na dzień dzisiejszy nie wyobrażam sobie startu w maratonie. Zabrakło siły,  a żniwa zbyt szybkiego startu, zbierałam przez cały bieg. Przede mną ciężka praca. Regres w stosunku do poznańskiej połówki zrzucam nie tylko na karb upału i trudnej trasy, ale też własnego zaniedbania i nieumiejętności wyciągania wniosków z poprzednich startów . Czas zmienić taktykę treningów i przekonać się, że dobrze jest mieć plan.