Po wczorajszym wieczornym biegu w niezwykle wysokich, tropikalnych temperaturach, jak zawsze podłączyłam zegarek, aby zgrać informacje na temat treningu. Sporym zaskoczeniem była dla mnie wiadomość, która pokazała się na ekranie komputera.


A więc to już sześć lat minęło odkąd biegam tak bardziej „na poważnie”, a przynajmniej mierząc swój dystans i zapisując kilometry wspólnie z NIKE+.
No właśnie, ale czy to było już poważne bieganie, czy teraz moje bieganie jest poważne? Z okazji szóstych urodzin postanowiłam zrobić małą analizę i spojrzeć parę lat wstecz. Doszłam do bardzo ciekawych i zaskakujących wniosków.
W roku 2009, czyli tak bardzo niedawno były miesiące, w których nie biegałam wcale! Co zabawne i dzisiaj kompletnie niewyobrażalne, w całym roku zrobiłam 136 kilometrów. Tak, dobrze czytacie, w całym roku. Kto nie wierzy, ten ma dowód.


Rok 2010 – czyli rok mojego pierwszego półmaratonu i maratonu również nie należał do bardzo zabieganych. Co prawda kilometrów było więcej, ale z dzisiejszego punktu widzenia to ciągle mało. 642 kilometrów na liczniku, w tym miesiące, w których przebiegłam szalony dystans 4,8km (tak, nadal mowa o całym miesiącu). A to wszystko w roku pierwszego maratonu. To tak się w ogóle dało?!


Rok później, 2011 już bardziej ambitnie, więcej kilometrów i biegów  – razem 805km, co jednak ciągle wydaje mi się mało.
Rok 2012 był pewnego rodzaju przełomem, ponad 1700 kilometrów w nogach, nie było już miesięcy bez biegania. Dni bez biegania też coraz mniej. Biegi wiosną, latem, jesienią i zimą.
Ten rok ma na szczęście jeszcze parę miesięcy przed sobą, jeżeli pójdzie tak dalej, jak dotychczas tych kilometrów będzie jeszcze więcej. A przynajmniej mam taką nadzieję, że nic nie stanie mi na drodze. 



Nadal jestem w dużym szoku, ze potrafiłam wytrzymać nawet cały miesiąc bez biegania. Dziś czasami ciężko mi bez codziennej dawki biegowych endorfin.

Czemu właściwie ten wpis ma służyć? Chciałabym, abyście potraktowały (potraktowali też ;)) go jako pewnego rodzaju motywację. Możliwe, że czyta ten tekst ktoś, kto twierdzi, że nie da rady przebiec maratonu czy półmaratonu.

Jak widać, da się wszystko. Biegowe postępy pojawiają się szybko, a „uzależnienie” od tego sportu jeszcze szybciej. Trzeba wyjść, zacząć trenować, mieć odrobinę samodyscypliny i chęci, a sukces nadejdzie. Przecież wszyscy doskonale wiemy, że nie od razu Rzym zbudowano…