Od kilku tygodni sprzyja mi biegowe szczęście. Co weekend wracam do domu z nową życiówką. Nie jakąś spektakularną, ale zawsze jest to kilka sekund do przodu. Tydzień temu pierwszy raz od kilku lat wystartowałam na 10 km (sama nie wiem, dlaczego tak unikałam startów na tym dystansie) w Biegu Europejskim w Gnieźnie. Dobre warunki, wiatr w plecy i późny start (nie przepadam za wczesnym bieganiem), to czynniki, które sprawiły, że biegło mi się wyjątkowo dobrze. Od początku złapałam właściwy rytm biegu, biegłam równym tempem w okolicach 4:30’/km. Czas netto: 45:37 i apetyt na więcej.

[gap height=”25″ /]

gniezno
Źródło: www.gniezno24.com

[gap height=”25″ /]

gniezno2
Rozczarowana?

[gap height=”25″ /]

Tydzień później, we Wrześni, było trochę inaczej. Tutaj już nie miałam konkretnych oczekiwań, choć nadal liczyłam na dobrą passę i łut szczęścia. Było duszno, a dla mnie bieganie w takich warunkach to prawdziwa katorga. Pierwsz kilometr przebiegłam ze średnim tempem 4:17’/km, kolejne dwa poniżej 4’30’/km. Później już było tylko wolnej. Wystartowałam za szybko i zabrakło mi sił na ostatnich kilometrach. Na pierwszych kilometrach biegłam ewidentnie sercem, a nie głową. Na 6. km dopadł mnie syndrom poznańskiego półmaratonu i już chciałam odpuścić i po prostu dobiec do mety. Ponegocjowałam jednak z głową, a głowa z nogami i utrzymałam tempo w okolicach 4:30’/km. Na mecie okazało się, że finiszowałam jako 8 kobieta (na 150) i zajęłam 2. miejsce w swojej kategorii wiekowej. Udało mi się jednak pobiec o 8 sekund szybciej niż w Gnieźnie To była dla mnie ogromna niespodzianka i zaskoczenie. Choć wyprzedziłam na trasie wszystkie kobiety, które były w zasięgu mojego wzroku, to i tak nie sądziłam, że uda mi się skończyć bieg z tak dobrą lokatą. Czas netto: 45:29

Bardzo lubię dystans 10 km i nie ukrywam, że chciałabym biegowo rozwijać się właśnie na na nim. Wiem jednak, że w tej chwili osiągnęłam już chyba maksimum moich możliwości i na bardziej spektakularną życiówkę będę musiała już mocno popracować. Być może z aktualnym przygotowaniem uda mi się jeszcze złamać 45 minut i nie ukrywam, że do tego dążę i taki jest mój cel na najbliższe miesiące. Jednak apetyt rośnie w miarę jedzenia i sama nie wiem co przyjdzie mi do głowy później. Z zaplanowanych startów czeka mnie jeszcze 10 km w Swarzędzu.

Moją słabą stroną jest na pewno kilometraż. Aktualnie biegam ok. 100 km miesięcznie, co daje średnio 2-3 treningi tygodniowo. Nie jest to imponujący wynik, ale na razie tylko na tyle pozwalają mi obowiązki i tryb życia. Nie tylko brakuje mi czasu na regularne treningi, ale przede wszystkim na solidną regenerację. Póki co marzę, aby przespać nieprzerwanie kilka godzin bo moje dziecię ani myśli przespać całą noc. Jedno jest pewne, nie mogłam sobie jednak wyobrazić lepszego powrotu do biegania. Kolejny raz, przynajmniej w moim przypadku, sprawdza się zasada, że niskie oczekiwania lub ich brak, mogą przynieść tylko pozytywne rozczarowania. Jestem jednak zmotywowana, aby zacząć trochę więcej pracować i zacząć przygotowania do jesiennego maratonu. W końcu czas powalczyć o nową życiówkę na tym dystansie.