Uwielbiam te soboty, podczas których nic nie muszę. Budzi mnie wtedy nie dźwięk budzika, 
a wiertarka sąsiada. Na ekranie telefonu 10. goni 11., szkoda dnia na dalszy sen. Później leniwy poranek, kawa z mlekiem i wieści ze świata.
Dzisiejsza sobota jest właśnie jedną z tych niespiesznych, dla siebie. Wiertarka, kawa, wieści ze świata i rutynowe sprzątanie. Mój komputer odszedł bezpowrotnie w zapomnienie. Dzięki pomocy M., udało się uratować jego zawartość. Żeby rozładować napięcie, postanowiłam zrobić dzisiaj jutrzejszy trening.
Wrzuciłam dwa nowe albumy na ipoda, żel owocowy i mocne postanowienie przebiegnięcia 21 km. Wyposażona wyruszyłam na Maltę. Biegło się fantastycznie, pogoda idealna. Czuję, że wróciła forma sprzed maratonu. Trzy razy okrążyłam jezioro i podczas 1,5 godzinnego biegu minęłam tylko trzy panie
i nieproporcjonalnie więcej panów.
Dystans 21 km. udało mi się pokonać w czasie 2 godz. 7 min., czyli 5 min. gorzej niż podczas  wrześniowego półmaratonu, ale pocieszam się, że treningowa motywacja nie przystoi tej 
w trakcie zawodów. Teraz, jak zawsze po biegu, czuję się doskonale, stracone kalorie uzupełnię czekoladowym batonikiem. Znacie to uczucie, prawda?