Wings for Life World Run – ta impreza ma w sobie coś niesamowitego i niezwykłego. I choć rozsadza mi głowę (zawsze tak mam po biegach w wysokiej temperaturze), to mam w sobie tyle pozytywnych emocji, że od razu siadam do napisania relacji, aby uchwycić je wszystkie i przerzucić na „papier”. Wczoraj odbyła się druga edycja tego biegu, również i ja miałam przyjemność wystartować w nim po raz drugi. Dla tych, którzy nie wiedzą co to jest za bieg, parę słów wprowadzających. To bieg wyjątkowy z wielu względów. Przede wszystkim to bieg charytatywny i już tłumaczę, o co dokładnie chodzi. Wings for Life to międzynarodowa organizacja non-profit wspierająca badania nad rdzeniem kręgowym. Głównym jej zadaniem jest znalezienie metody leczenia przerwanego rdzenia kręgowego. Uczestnicząc w tym biegu możemy w tym pomóc, gdyż 100% wniesionej opłaty startowej przekazywane jest właśnie na badania i projekty badawcze. Wszelkie koszty związane z wydarzeniem pokrywa firma Red Bull. Nie raz już pisałam, jak bardzo lubię wspierać i uczestniczyć w imprezach biegowych, którymi można pomóc. Wczoraj cały świat pobiegł dla tych, którzy biegać nie mogą! Oczywiście sam charakter tej imprezy też jest bardzo wyjątkowy. Odbywa się on w tym samym czasie w wielu miejscach na świecie. Coś pięknego, kiedy stojąc na starcie widzi się na wielkich telebimach innych biegaczy czekających na start.

zdjęcie 2

zdjęcie (5)

 

Wrócę jeszcze na chwilę do soboty, bo to wtedy odebrałam pakiet startowy. Wszystko poszło bardzo sprawnie. W samym pakiecie oprócz oczywiście numeru znalazłam koszulkę bawełnianą, puszkę Red bulla, wodę niegazowaną, frotkę „Pumy” na rękę oraz mały ręcznik. Całkiem porządny pakiet, jak na to – przypominam raz jeszcze – że to impreza charytatywna. W niedzielę nad Maltę dotarłam chwilę po godzinie 11. Chciałam ze spokojem zostawić rzeczy w depozycie (i te działały wyjątkowo sprawnie), odnaleźć znajomych spotkać się z Wami i zrobić pamiątkowe zdjęcie. W zeszłym roku w biegu wystartowało wiele mniej osób i szczerze mówiąc zaskoczyły mnie tłumy nad Maltą, nie spodziewałam się, że będzie tam aż tak dużo osób. Na szczęście większości udało się dotrzeć na wspólne zdjęcie i przez moment zrobiło się naprawdę różowo! Wiem, że było jeszcze parę Dziewczyn, które nie zdążyły – ale liczy się to, że byłyście i mam nadzieję, że następne zdjęcie będzie już z Wami. Chwilę później przeszłam już do swojej strefy startowej, do strefy „2”. Były one przydzielane na podstawie deklarowanego dystansu, jaki zamierzało się pobiec. Potem rozgrzewka, parę informacji i komunikatów dotyczących bezpieczeństwa i samego biegu i równo o godzinie 13:00 usłyszeliśmy głośne klaksony – tak właśnie wystartowała druga edycja Wings for Life World Run. Rzeczy, których obawiałam się na starcie to ścisk (jednak było nas ponad 2000 osób więcej niż rok temu) oraz pogoda. Wczoraj było naprawdę gorąco i świeciło słońce. Wymarzona pogoda jak dla mnie, ALE do odpoczynku w ogrodzie. Biegać w takich warunkach nie lubię, te potrafią mnie trochę zniszczyć. Wracając jednak do startu moje obawy związane ze ściskiem były na szczęście niepotrzebne. Faktycznie było nas więcej niż w zeszłym roku, ale biegło się bardzo dobrze. Biegłam razem z Dominiką oraz z Maćkiem (znacie go już z mojej relacji z półmaratonu). Gdzieś tam na początku cały czas w głowie miałam tylko myśl, że samochód przecież niedługo wyruszy i trzeba mu jak najdalej uciec. Byliśmy chyba na siódmym kilometrze, kiedy usłyszałam jak ktoś mówi, że samochód już jedzie. Na samym początku trasa jest całkiem przyjemna. Biegnie się ulicami centrum Poznania, trochę pod górkę, potem przyjemny zbieg alejami Niepodległości. Cieszy to, że naprawdę sporo osób kibicowało nam wzdłuż trasy. Oczywiście serdeczne podziękowania dla różowego punktu kibica KB – Iza i Zosia! ;) .

zdjęcie 1

zdjęcie 3

Od początku biegliśmy minimalnie szybciej, niż zakładaliśmy i choć czułam wysoką temperaturę, biegło się w miarę ok. Po tym, jak na rondzie Śródka skręciliśmy w lewo wiedziałam, że za chwilę zacznie się ten trudniejszy fragment trasy, na którym sporo podbiegów. Biegliśmy cały czas razem, ale wiedziałam, że nie mam najlepszej formy (półmaraton biegło mi się o wiele lepiej). Chyba jakoś chwilę przed piętnastym kilometrem zaczął pokonywać mnie podbieg. Domi i Maciej byli kawałek przede mną, czułam, że muszę zwolnić. Domi wystrzeliła mocno do przodu, z Maćkiem umówiłam się, że po następnym wodopoju on ruszy dalej sam. Wiedziałam, że ma więcej sił ode mnie i nie chciałam go zatrzymywać, a sama czułam, że nie uda mi się utrzymać tego tempa. Na punkcie napiłam się wody (miałam ze sobą też mały bidon w dłoni, więc piłam również w trakcie biegu) i zjadłam żel. Chwilę później, na siedemnastym kilometrze Maciej pobiegł do przodu. Tu zaczęła się moja „samotna” walka. Moim planem minimum był półmaraton i był nawet taki moment, w którym zwątpiłam, czy to się uda. Nie lubię się jednak poddawać, dlatego biegłam dalej do przodu. Naprawdę nie było mi wczoraj lekko. Momentami był lekki wiatr (który akurat bardziej pomagał, niż przeszkadzał), poza tym ten upał i słońce. Pierwszy raz od dawna mocno skupiłam się na muzyce, której słuchałam przez jedną słuchawkę (specjalnie, żeby słyszeć co się dzieje dookoła). Co ciekawe, kibiców było dość sporo na trasie, mimo że już dawno opuściliśmy granice Poznania. Od pewnego momentu zorientowałam się, że przede mną i obok biegli już sami mężczyźni, dlatego często słyszałam doping, który był skierowany do mnie: „Brawa dla Pani!”; „O jedna pani biegnie”; „Zobacz, kobieta biegnie ale chyba nas nie słyszy” – powiedziała starsza pani do swojego wnuczka. Wszystko słyszałam, dlatego uśmiechnęłam się do nich i biegłam dalej. Na dziewiętnastym kilometrze czekała na nas mała niespodzianka – Adam Małysz, który w tym roku z powodu choroby nie mógł wystartować. Przybiliśmy sobie piątkę, powiedziałam mu cześć i najbardziej zwróciłam uwagę, na to, że stał w tym upale w kurtce. Oczywiście wielkie dzięki za ten doping i życzę szybkiego powrotu do zdrowia! W sumie od tego momentu znowu trochę odżyłam. Wiedziałam, że dam radę wykonać mój plan minimum i tak też się stało. Chwilę po przekroczeniu linii półmaratonu był kolejny punkt z piciem. Wzięłam ze sobą kubeczek z wodą i biegłam dalej. Może to zabawne, ale siły dodawali mi biegnący przede mną panowie, których po kolei zaczęłam wyprzedzać. To jednak miłe uczucie ;) . Skoro plan minimum miałam wykonany, to zaczęłam bardziej myśleć o tym kolejnym planie, którym był gdzieś tam docelowym. Wiedziałam, że raczej nie zdążę przed samochodem dobiec do tabliczki „25 km”, dlatego zaczęłam walczyć o lepszy wynik, niż w zeszłym roku. Kiedy usłyszałam w oddali helikopter, wiedziałam, że meta nadjeżdża. Starałam się nie odwracać i biegłam patrząc przed siebie. Jeden chłopak biegnący przede mną, chwalący się, że wcześniej przebiegł najwięcej tylko dwanaście kilometrów w życiu, tak nerwowo się odwracał, że wystarczyło obserwować tylko niego ;) . Uśmiechnęłam się, kiedy na zegarku zobaczyłam 23 km, wiedziałam, że się udało (w zeszłym roku przebiegłam 22,79 km). Zaczęłam biec wierząc, że uda mi się pobiec jeszcze jeden kilometr. Przecież kocham czwórkę, dlatego „24” bardzo by mnie ucieszyło. Niestety pomimo ostrej walki na samym końcu meta złapała mnie na 23,78 km, czyli prawie kilometr dalej, niż rok temu.

Foto: Michał Nadolski
Foto: Tomasz Szwajkowski
Foto: Tomasz Szwajkowski

Ten moment, kiedy minęła mnie meta miał w sobie coś pięknego. Ciężko mi to wytłumaczyć, ale to bardzo miłe. Najpierw minęli mnie rowerzyści, którzy jeszcze motywowali do dalszej ucieczki, potem te charakterystyczne, białe samochody – czyli meta. Na tylnej szybie napis „DZIĘKUJEMY”. Ludzie z samochodów gratulują, dziękują i klaszczą. Nawet miły pan Policjant się uśmiechnął i pogratulował. :D Autentycznie zrobiło mi się przykro kiedy zobaczyłam oddalające się samochody. Przykro, że ten bieg się dla mnie już skończył. Troszkę żałuję, że zabrakło mi tych dwustu metrów, ale cieszę się, że udało się osiągnąć lepszy wynik, szczególnie, że warunki w tym roku były zdecydowanie (dla mnie trudniejsze).

zdjęcie (5)

zdjęcie 2

 

zdjęcie 3

zdjęcie 4

Kiedy samochody nas minęły, ruszyliśmy w stronę autobusów. Na szczęście stały bardzo blisko. Gratulację dla Bartka, którego poznałam na trasie. Skończyliśmy bieg w dokładnie tym samym momencie i do autobusu szliśmy razem, wymieniając się naszymi doświadczeniami z trasy oraz rozmawiając o dalszych biegowych wyzwaniach. Przy autobusie zorientowałam się, że jestem jedyną kobietą, co jeszcze bardziej mnie ucieszyło. Faktycznie okazało się, że kolejną kobietą przede mną była Domi, która bieg zakończyła na dwudziestym piątym kilometrze. W zeszłym roku przy autobusach czekały na biegaczy butelki z wodą oraz folie termiczne. W tym było trochę inaczej – folię dostałam, ale z wodą był problem. Stał pan, który rozlewał wodę z dużego baniaka. Nie wiem tak naprawdę skąd była ta woda, ale było jej mało i dla wielu zabrakło. Po około piętnastu minutach czekania, autobus ruszył w stronę Malty, na którą dość sprawnie dotarliśmy. Nad Maltą nadal panowała świetna atmosfera – na trybunach było sporo osób, zarówno kibiców czekających na swoich bliskich, jak i biegaczy, którzy śledzili dalsze losy biegu. W miejscu, z którego parę godzin wcześniej ruszaliśmy, znajdowała się meta. To tam wręczono mi medal. Następnie poszłam porozmawiać chwilę i pogratulować pozostałym Dziewczynom z drużyny KB (Marta, Ewka, Klaudia brawa dla Was!), odebrałam swoje rzeczy z depozytu i czekałam na kolejnych biegaczy na mecie. Dotarła Domi, dotarł Maciej (brawo za piękny wynik!), dotarła też Kasia z Run The World. Pisałam o tym już na FB, ale choć znamy się już od dawna, to było to nasze pierwsze spotkanie na żywo. Przez ponad godzinę śledziłyśmy wspólnie losy Bartka Olszewskiego, który dzielnie walczył o wygraną w Polsce (kto nie wie, udało mu się!). To właśnie jest świetne w tym wydarzeniu, że po zakończeniu swojego biegu, można śledzić losy dalszych biegaczy na całym świecie. Co prawda śledziłyśmy Bartka tylko na telebimie, ale emocje były ogromne. Bartku, nie mogłam zostać do końca nad Maltą i pogratulować osobiście, dlatego zrobię to tutaj: wielkie gratulacje, jesteś WIELKI! Brawa też dla Kasi, która pomimo paru przeszkód dzielnie walczyła i skończyła bieg z świetnym wynikiem!

Foto: Tomasz Twardowski
Foto: Tomasz Twardowski
Foto: Tomasz Twardowski
Foto: Tomasz Twardowski

zdjęcie 1

zdjęcie 2

Tak chyba w „skrócie” wyglądał mój drugi już Wings for Life World Run. Cieszę się, że organizacyjnie znowu prawie wszystko się udało. Dlaczego prawie? Nie zadziałała aplikacja i możliwość śledzenia biegaczy. Moja Mama, która śledziła mnie w domu do końca mojego biegu miała informację o tym, że nie wystartowałam. Na wyniki też musieliśmy trochę poczekać, ale nie był to jakiś wielki problem. Na szczęście dzisiaj od rana już były. Teraz czas na małe statystyki:

– tak jak pisałam, udało mi się pobiec 23,78 km

– ku mojej radości okazało się, że zajęłam 29. miejsce wśród kobiet, na 1003 startujących w Polsce (na świecie 981/29636 kobiet)

– byłam 458 osobą na mecie na 2853 startujących w Polsce (na świecie 9257/ 68473)

Te statystyki jednak tak naprawdę niewiele znaczą, choć oczywiście bardzo cieszą. Najważniejsza była cała atmosfera biegu i radość, która trwa do dzisiaj. Czuję się bardzo dobre, jedyne co boli, to spalone od słońca ramiona. Cieszę się, że po raz kolejny mogłam uczestniczyć w tym światowym wydarzeniu i pomóc tym, którzy tej pomocy potrzebują. Jak zwykle na końcu podziękowania dla wszystkich kibiców, wolontariuszy oraz dla wszystkich osób, dzięki którym bieg się odbył. Gratulację dla wszystkich biegaczy!

Teraz nie pozostaje mi nic innego, jak czekać na kolejną edycję Wings for Life World Run. Ja wystartuję na pewno, a Wy?

Aha, jeszcze będzie parę „PS”, bo oczywiście dopiero teraz mi się przypomniało parę rzeczy:

–  dziękujemy wszystkim Kobietom, które wystartowały w naszych barwach! To piękne, że jest Was coraz więcej!

– dziękujemy wszystkim Kobietom oraz Mężczyznom (!), którzy dołączyli do naszej drużyny „Kobiety biegają”. Chciałam sprawdzić, ile pokonaliśmy wspólnie kilometrów, ale jeszcze nie widzę tej informacji.

– Na mecie spotkałam też biegającego Anioła (choć raczej powinnam napisać biegającą Anielicę?), który chciał zrobić sobie wspólne zdjęcie. Wrzucam je tutaj i serdecznie pozdrawiam. Oczywiście zapomniałam zapytać o Twoje imię, przepraszam!

zdjęcie 3

– A najlepszym dowodem na to, że jednak czytacie to, co my tu piszemy było pytanie od Oli (jeżeli dobrze zapamiętałam imię na numerze startowym), która biegnąc obok krzyknęła, abym pokazała, czy trzymam w dłoni klucze. Oczywiście, że tak! ;) Pozdrawiam!