Napisać, że pierwsze blogowe kroki były trudne, to jak nic nie napisać. Człowiekowi pociły się palce wystukując kolejne litery na klawiaturze, a i tak prawie nikt tego nie czytał. Niestety jak się nie ma znanego nazwiska, to początki w tzw. Social media to zabawa dla wytrwałych. Ja nie miałam znanego nazwiska, zatem pozostała mi wytrwałość. Miałam jednak zapał, więcej czasu niż teraz i byłam zakochana w bieganiu. Teraz nie mam czasu, a bieganie okazał się miłością trudną, pełną „ups and downs”. Zapisywałam powoli kolejne stronice internetowego pamiętnika i skrupulatnie archiwizowałam biegowe wspomnienia – pierwszy półmaraton, pierwszy maraton, życiówka, pierwsze smoothie, niezachwycający smak jagód goji i inne biegowo-kulinarne uniesienia. To przez Kobiety biegają poznałam Zosię i do dziś pamiętam jej zdjęcie profilowe na fejsbuku – stała bokiem do fotografa na tle lazurowego morza. Był 2011 rok – wciąż jeszcze beztroski czas względnej młodości, bez instagrama, smartfonów, selfie i endomondo. Kilometry liczył „pierdolnik” wkładany w podeszwę niezbyt modnych butów Nike, sparowany z zegarkiem. Bieganie jeszcze nie wiedziało, że niebawem stanie się modne.

Jest marzec 2012 roku, a może to mojej pamięci wydaje się, że to był marzec. W końcu wspomnienia z czasem bledną. Na poznańskiej Malcie umawiam się z dziewczyną z facebooka. Przeszywający wiatr odbiera ochotę na kręcenie kółek wokół jeziora. Biegniemy wokół Malty trzy razy, stawiając czoła hulającemu wiatru. Tym samym znajomość urzeczywistnia się i wychodzi poza płynne granice internetu. Niedługo później ta dziewczyna zostaje drugą blogową połówką. Resztę historii znacie.

Sześć lat później przechodzę największy kryzys blogowo -biegowy. Wychodzę na prostą i mam nowe cele i plany. Ten czas mojej znikomej obecności był jednak okresem produktywnym, pełnym nowych doświadczeń. Bardzo przewartościowałam i uprywatniłam moje bieganie i w tym roku nie czułam nawet potrzeby nowych wyzwań biegowych. Był nawet moment, kiedy przez głowę przemknęła mi myśl o zamknięciu bloga jednak wspólnie z Zosią stwierdziłyśmy, że chcemy mu nadać nowy charakter, dać okazję innym dziewczynom do opisania swoich doświadczeń. To jest naturalny kierunek rozwoju tego miejsca. Zresztą wiele z Was w anonimowej ankiecie napisało, że takie wpisy uważacie za wartościowe. Teraz Kobiety biegają to przede wszystkim społeczność „różowych koszulek”. Najbardziej jednak jestem dumna z tego, że dzięki KB udało się połączyć przyjaźnią wiele z dziewczyn. Choćby dlatego wiem, że warto było. Każde dobre słowo od każdej Was utwierdza w przekonaniu, że było warto. Bieganie to nie sport, to przygoda, styl życia i część osobowości. 

Dziękuję Zosi za wspólne 6 lat – wciąż wydaje mi się, że nasze pierwsze spotkanie było raczej 6 miesięcy temu.

Dziękuję M. za bycie wiernym czytelnikiem, projektantem, wdrożeniowcem i wsparciem technicznym strony.


Kolejne urodziny, ten czas leci jak szalony! Przecież dopiero co hasałyśmy całe na różowo w jesiennych liściach i dmuchałyśmy czwartą świeczkę, a tu już kolejne dwa lata za nami!?

Czas na krótką, coroczną refleksję.

Mogłabym znowu napisać, jak bardzo się cieszę, że Magda zaprosiła mnie do współtworzenia bloga, (tak, tak nadal się cieszę!), jak dużo było w tym czasie biegania oraz ile się dzięki KB nauczyłam (żadna korpo nigdy nie dała, ani nie da mi tyle doświadczenia!). Dzisiaj chciałabym jednak spojrzeć na to trochę inaczej. Chciałabym podkreślić to, co w KB jest wyjątkowe. Wszyscy wiemy, że blogów biegowych jest mnóstwo. Wiele z nich śledzę i czytam, podziwiam ich autorów za świetne osiągnięcia sportowe, z przyjemnością oglądam zdjęcia z ich treningów i zazdroszczę motywacji do częstego pisania. My może nie jesteśmy najlepszym przykładem regularności (uwierzcie nam, staramy się pisać wtedy, gdy jest wena i przede wszystkim czas), ale mamy naszą różową społeczność, mamy Was. Doskonale pamiętam, jakie obawy miałyśmy przed pierwszą sprzedażą naszych różowych koszulek. A co, jak nikt ich nie będzie chciał? Okazało się inaczej i chyba nie muszę Wam pisać, jak miło mi się zrobiło, gdy podczas spaceru w parku zobaczyłam dziewczynę (nie znałam jej), która biegła w naszej różowej koszulce. Zrozumiałam, że ktoś chce się identyfikować z grupą, którą wspólnie z Magdą stworzyłyśmy. Przypominam sobie, jak Domi (mieszkająca w Poznaniu) i Iza (mieszkająca pod Warszawą) spotykają i poznają się w strefie startowej na biegu w Wilnie. (Roz)poznają się oczywiście dzięki różowej koszulce KB. Piękne, kiedy mój brat mieszkający w Warszawie pisze SMSa „Właśnie minęła mnie biegaczka w koszulce KB”. Miłe, kiedy żartując zapytałam kolegę z pracy, który wystartował w kameralnym półmaratonie, o to, czy były jakieś KB na trasie, a on odpowiada „Tak! Widziałem Waszą koszulkę.” Wtedy dochodzi do mnie, że to wszystko ma sens.

KB stworzyło naszą przyjaźń – powtarzam to co roku, ale po prostu lubię to wspominać – mnie i Magdę również połączył blog. Śmieję się, że byłam niegdyś jej psychofanką, mocno angażowałam się na fanpage, aż w końcu postanowiłyśmy pobiegać razem. Nigdy trzy rundy dookoła Malty nie minęły tak szybko, nawet mimo chłodu i wiatru. A ile dzięki tym kilometrom później powstało! Alicję poznałam w autobusie, w drodze na damski bieg Nike w Warszawie. Pamiętam, jak podziwiałam ją, że uczy się chińskich znaczków i zastanawiałam się, dlaczego akurat chiński, przecież ten język nikomu się nie przyda (o ironio losu, teraz moi rodzice mieszkają od kilku lat w Pekinie!!!). A dzisiaj to jedna z niewielu osób, którym potrafię zostawić Wiki i Fionę. Kto wie, jak bardzo kocham te moje zwierzaki, ten zrozumie, jak dużym zaufaniem muszę ją darzyć. ;) Marta – kiedyś gdzieś mignęła mi na Targu Śniadaniowym, poznali nas wspólni znajomi (Halfworny, pozdrawiam!). A potem spotkałyśmy się na basenie, czekając na aqua aerobik. „My się chyba znamy, Ty biegasz, blog…” i takie tam. I tak się zaczęło. Najpierw było wspólne bieganie po parku Sołackim, potem kawki, ploteczki i wspólne wyjazdy. Wrocławski weekend wspominam do dziś. Marta też bardzo często opiekuje się moimi psami. A co to znaczy, napisałam kilka wierszy wyżej. ;) Marzec 2012. Barcelońskie, pełne biegaczy metro. Pachnie (śmierdzi?) ben-gayem. Przede mną drugi maraton w życiu (ależ ja byłam zestresowana!), obok mama, tata i brat. Rozmawiamy ze sobą i nagle zagaduje nas drobna, uśmiechnięta Dziewczyna. „Czy Ty przypadkiem nie jesteś Zosią z Kobiety biegają?”. Dzisiaj Amelię często widuję podczas ćwiczeń w parku Sołackim (Amelia jest trenerką), mamy częsty kontakt, a wegeburgera, którego jadłam w przerwie podczas UltraHELp2 dostałam właśnie od niej. Adrianna napisała kiedyś do mnie na Facebooku. Zapytała nie o bieganie, a o Kolonię, bo rozważała wyjazd na Erasmusa. Kilka miłych wiadomości, a co potem było wszyscy wiecie. Wspólne biegi (Węgry!), wyjazdy, ultraHELpy i dużo, dużo dobrych chwil. Asię kojarzyłam przez wspólną koleżankę (zresztą Paulinę poznałam dzięki KB. To nic, że chodziłyśmy do tego samego liceum, połączyło nas dopiero pierwsze spotkanie biegowe w śniegu! Kto pamięta, jak magicznie wyglądała wtedy Rusałka?), lepiej znałam jej brata Tomka. Pewnego dnia pojawiła się na Cytadeli. Pamiętam jak przybiegła z uśmiechem od ucha do ucha na nasze kobiece spotkanie. A dzisiaj? Dzisiaj wiemy o sobie naprawdę bardzo dużo. I gdyby nie pracowała tak dużo, to i ona opiekowałaby się psami. ;)

Gdyby nie Kobiety biegają, to prawdopodobnie nie pisałabym dla Kingrunner ULTRA, nie znała tak dobrze Smashing Pąpkinsów, czyli nie znała tak dobrze Krasusa. A to przecież Krasus zatrzymał się przy stoisku Kingrunnerów, przy którym stałam również ja i przedstawił mi jakiegoś gościa w różowej PĄbluzie. „Cześć jestem Marcin”, „Cześć jestem Zosia”. Tak było wtedy, a dziś? Dziś to on wychodzi z Wiki i Fioną na poranne spacery, a one cieszą się na jego widok bardziej, niż na mój. :D

Mogłabym tak pisać i pisać, bo naprawdę wiele dobrych i bliskich mi dziś osób poznałam dzięki KB. Zresztą nie tylko ja. Różowa społeczność KB to również inne przyjaźnie. Świetnie widać to na naszej Facebookowej grupie, ale też na żywo, na przykład na biegach. Pokazał to również nasz #wirtualnybiegna6, ale o tym w naszym kolejnym wpisie. Dziewczyny jeżdżą razem na zawody, trenują razem, kibicują sobie nawzajem i wspierają się. Spotykają się nie tylko podczas biegania, ale wychodzą razem do kina, na kawę… swoją drogą, trzeba znowu coś zorganizować – chętne?

***

Morał mojej krótkiej historyjki taki, że bez KB wszystko byłoby strasznie głupie! ;) KB to nie tylko bieganie, pisanie, ciekawe współprace, blog i róż. To przede wszystkim wspaniałe osoby i mnóstw dobrych chwil. I oby więcej takich przez kolejne sześć(dziesiąt) lat! Tego życzę Wam, Magdzie i sobie.